niedziela, 29 września 2013

9. Stopping A Suicide



Jason pokazuje uczucia.
Justin chce powstrzymać Jasona.

Justin Bieber
Było około jedenastej w nocy.
Szykowałem się do łóżka, ponieważ to był długi dzień i jestem zmęczony. Natomiast Jason jest gdzieś, prawdopodobnie szukając więcej jedzenia. Ostatnim razem gdy go widziałem był w kuchni, znowu.
Musieliśmy mieć dzisiaj na kolację pizzę, ponieważ jeszcze nie przywieźliśmy i nie mieliśmy tutaj żadnego jedzenia. Zaczniemy to robić kiedy ludzie od przeprowadzki przyniosą już wszystkie nasze rzeczy. Więc zamówiliśmy cztery pudełka pizzy; trzy dla mnie, jedno dla mamy i Ralpha i jedno dla Jasona, ponieważ jęczał, że umrze z głodu przez dzielenie się z nami. Ale teraz gdzieś przepadł.
Poszedłem w stronę swojego pokoju, by przebrać się w jakieś wygodne spodnie od piżamy. Kiedy podszedłem do szafy z jasnego drewna, zauważyłem inne drzwi w moim pokoju. To nie była szyba. To były inne drewniane drzwi, jakby prowadziły do innego pokoju. Może to garderoba. Zignorowałem to i zacząłem grzebać w szafie, szukając czegoś, co mógłbym założyć na noc. Wybrałem parę luźnych czerwonych spodni z małymi żółtymi i pomarańczowymi wzorkami. Kiedy się w nie wślizgnąłem, zdecydowałem zostawić moją koszulkę, zamiast zmieniać ją na świeżą.
Następnie spojrzałem na drzwi, ciekawy co kryje się za nimi, ale to prawdopodobnie tylko garderoba. Ostrożnie do nich podszedłem, jakbym miał znaleźć tam kogoś martwego. Położyłem rękę na zimnej, lśniącej gałce i lekko ją przekręciłem. To były drzwi , które trzeba pchać. Przeważnie w garderobach drzwi się ciągnie. W każdym razie lekko je popchnąłem, by się otworzyły, zaglądając do środka.
Kiedy tam spojrzałem, zauważyłem Jasona stojącego tam i trzymającego w ręce maszynkę do golenia. Zmieszany, zawołałem jego imię.
- Jason? - powiedziałem, by zwrócić jego uwagę.
Cicho krzyknął i odskoczył ode mnie, jako że go wystraszyłem, upuszczając golarkę. Usłyszałem szczęk, jaki zrobiła, gdy upadła na podłogę.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu, wyraźnie widząc, że to łazienka z wanno-kabiną, jednym dużym, długim blatem ze zlewem, lustrem na ścianie i sedesem. To wyglądało trochę jak luksusowa toaleta.
- Za co to do cholery to było?! Wystraszyłeś mnie! - Jason krzyknął wściekle, schylając się, by podnieść żyletkę. Odwróciłem ku niemu głowę, widząc cały gniew goszczący na jego twarzy. - I nie słyszałeś o pukaniu zanim wejdziesz do toalety? Pieprzony zboczeniec. - kontynuował, przyglądając się brzytwie, którą właśnie podniósł.
Stałem się naprawdę zmieszany.  Mam w pokoju drzwi prowadzące do łazienki i Jason w niej jest? Co jest grane? To powinna być moja toaleta.
Zmarszczyłem brwi, ponieważ byłem na niego trochę wkurzony.
- Więc dlaczego jesteś w MOJEJ łazience? - zapytałem go, unosząc brwi, czekając na jego głupią odpowiedź.
Zadrwił i szeroko się uśmiechnął.
- Twoja łazienka? To MOJA łazienka. A teraz wynocha! - wskazał na drzwi od mojego pokoju.
- Ale to mój pokój i te drzwi prowadzą do tej łazienki, więc ty się wynoś - pokazałem na drzwi od mojego pokoju, by pokazać mu, że moja sypialnia jest dokładnie za futryną za którą stałem.
Posłał mi zmieszane spojrzenie. Ha! Miałem racje!
- Czekaj, masz na myśli, że to twój pokój? - Ominął mnie i rzucił okiem na drzwi. - O cholera... -a wtedy podszedł do drzwi na drugim końcu łazienki.
- W czym problem? - zapytałem, znudzony jego sprzeczkami.
Otworzył drzwi naprzeciwko moich, ukazując mi ścianę wytapetowaną na czerwono, przez co zorientowałem się, że to również była sypialnia.
- To mój pokój... - Jason przemówił spokojnym głosem, patrząc na mnie.
Moje usta otworzyły się w niedowierzeniu.
- C-Czekaj, to znaczy...
Jason dokończył moje zdanie.
- Dzielimy łazienkę...
Wpatrywaliśmy się w siebie, nie wierząc, że to się dzieje.
- Kurwa! - Jason krzyknął, zaciskając zęby ze złości. - To wszystko wina Ralpha!
- To nie zadziała... - powiedziałem do siebie, patrząc na podłogę.
- Nie chcę dzielić z tobą łazienki! - Jason wskazał na mnie, obracając się, by przejść się trochę po łazience.
- Jak myślisz, że ja się czuję? - zapytałem go, też nie lubiąc tego pomysłu.
- Zamknij się! - Krzyknął i odkręcił kurek, pozwalając wodzie wlecieć do umywalki. Włożył twarz pod zlew i pochlapał swoją twarz wodą. - Nie mogę tak żyć! - jęknął, potrząsając głową, przez co krople wody rozprysnęły się dookoła.
Zaczynał mnie drażnić swoim biadoleniem.
- Cóż, wielka szkoda! Żyj z tym! - wykrzyknąłem, przez co zamarł.
Spojrzał do góry na mnie, wydając się zszokowany, że mu odpyskowałem. Następnie zmarszczył brwi i się skrzywił.
O nie... Co ja narobiłem?
By odpędzić go od nowych myśli, zadałem mu wymijające pytanie.
- Uh, więc dlaczego trzymasz maszynkę? - zapytałem, mając nadzieję, że się tego uczepi.
Jason nagle zmienił wyraz twarzy na zmartwiony, kiedy odwrócił wzrok na golarkę, oglądając ją.
- Cóż, uh, chciałem się nią ogolić. Co innego mógłbym zrobić z golarką? - zapytał, wydając się czymś zdenerwowany. Może to jego pierwsze golenie.
Przez chwilę pomyślałem o ostrzu, jednak golenie było jedynym, o czym pomyślałem.
- Cóż... Myślę, że golenie jest jedyną rzeczą, jaką możesz zrobić... - oznajmiłem Jasonowi, wzruszając ramionami.
Wyglądał, jakby to przyniosło mu ulgę.
- Yep... - odetchnął, uspokajając swoje nerwy.
Następnie patrzyliśmy się na siebie w kompletnej ciszy, przez co zrobiło się niezręcznie.
Jason odwrócił się, by urwać kontakt wzrokowy i zaczął nową rozmowę.
- Cóż, powinieneś już wyjść - powiedział szybko, i nagle chwycił mnie za ramię i popchnął do swojego pokoju.
Pisnąłem przez niespodziewany ruch Jasona. Wystraszył mnie na śmierć.
- Czekaj, mój pokój jest— przerwał mi, wypychając mnie przez drzwi, zamykając je za moimi plecami.
Ostatnią rzeczą, jaką usłyszałem było kliknięcie klamki, co oznaczało, że Jason właśnie zakluczył drzwi. Byłem teraz w ciemnym, przerażającym pokoju Jasona .
Cóż, co powinienem teraz zrobić? Nie utknąłem w jego pokoju, ale nie wiem co zrobić.
Światło w jego pokoju nie było włączone, więc nie mogłem wiele zobaczyć. Myśl o Jasonie i jego pokoju w mojej głowie, spowodowała, że zacząłem myśleć o tym jak o filmie pt. „Piła”. Jeśli nie wydostanę się stąd wciągu minuty, zostanę pobity przez Jasona i możliwe, że umrę.
Zadrżałem przez nierealistyczną myśl i przeszedłem przez jego pokój w stronę drzwi, by nacisnąć włącznik światła, który był na ścianie obok futryny.
Lampa z trzema żarówkami, która była na środku sufitu, rozświetliła cały pokój, ukazując wszystkie czerwone i pomysłowe wzory, pokrywające pokój Jasona. Wydawał się on bardzo wygodny i bardzo wymyślny.
Rzuciłem okiem na rzeczy w jego pokoju. Był taki jak mój, poza czerwonymi ścianami i pościelą, i on nie miał żadnych plakatów na ścianach. Pokój Jasona był bardziej fantazyjny od mojego. Ale wydawał się trochę nudny bez niczego w nim. Jason powinien mieć tu coś swojego.
Nie było tu ubrań, klamotów ani żadnych dekoracji, które mógł mieć. Wszystkie rzeczy w jego pokoju były rzeczami, które nie były nawet jego; wszystko było kupione. Jedyną rzeczą należącą do Jasona są ciuchy, które teraz nosi i które nosił od jakichś... kto wie jak długo. Pięć miesięcy?
Znudziłem się oglądaniem nijakiego pokoju Jasona, więc zacząłem wychodzić, kierując się w stronę drzwi od jego sypialni, które prowadziły na korytarz.
Jak już miałem wychodzić do swojego pokoju, moje oczy znalazły mały, biały kawałek papieru na podłodze. Miałem to zignorować, ale nie było więcej innych kawałków papieru w jego pokoju. Coś może na nim być. Ciekawy ale ostrożny, pochyliłem się i powoli go podniosłem, czując lekki niepokój i zmartwienie przez to, co może na nim być. Podniosłem go do twarzy, by móc go przeczytać.
Nic nie było na przodzie, więc go odwróciłem. Tam było coś napisane, więc to przeczytałem.
Co? Co to jest?!
Moje ciało natychmiast zrobiło się zimne. Przeczytałem to dwa razy, by się upewnić. To nie może być prawda. Chciałbym nigdy tego nie przeczytać. Nie mogłem w to nawet uwierzyć.
Odgoniłem się od moich irytujących myśli i w panice zacząłem wybiegać z jego pokoju.
Proszę, nie rób tego, Jason...

Jason McCann

Rozebrałem maszynkę, by wyjąć z niej żyletkę. Ponieważ nie mogłem rozbić mojego lustra, musiałem użyć czegoś innego. Wyjąłem tylko jedną; dość ostrą, szarą. Jednak nie będzie szara zbyt długo.
Odłożyłem żyletkę, kiedy oglądałem złamany kawałek ostrza pomiędzy moim palcem wskazującym a kciukiem. Diabelski uśmiech wkradł się na moje usta, podczas gdy patrzyłem i wyobrażałem sobie, co może się stać, gdy z tym skończę.
Ok, zaczynamy. Byłem zdenerwowany i przestraszony, ale chciałem to zrobić.
Odetchnąłem, nabierając trochę śmiałości, by wykonać ten śmiertelny ruch. Przystawiłem ostrze do mojego nadgarstka, przysuwając je bliżej skóry, prawie ją dotykając; by ją przebić.
Nagle, drzwi od pokoju Justina otworzyły się wraz z kimś krzyczącym "JASON!" w sposób, jakby mieli umrzeć. Podskoczyłem z okrzykiem, wystraszony nagłym hałasem. Nawet złamane ostrze wypadło z mojej ręki. Justin był tym, który wpadł do środka krzycząc i mnie irytując. Znów zapomniał zapukać!
- Jason, co to jest?! - Justin zapytał wściekle, przysuwając mały kawałek papieru przed moją twarz.
Strzepnąłem jego rękę, poirytowany.
- O czym ty mówisz?!
Znów podniósł to do mojej twarzy.
- O TYM! Co TO ma znaczyć?! - Odsunąłem się od niego i przeczytałem mały kawałek papieru.




1.      Popełnić Samobójstwo.




O cholera...
Dowiedział się. Szkoda, że już tego nie robię. Realizuję drugi plan.
- Nie wiem o czym mówisz - powiedziałem do niego, odwracając wzrok i mając nadzieję, że zostawi mnie teraz w spokoju.
- Dlaczego chcesz popełnić samobójstwo? Czy wiesz jak niebezpieczne to jest? - upomniał mnie, pokazując palec.
Zaskoczony, odwróciłem się, by na niego spojrzeć, widząc jego rozczarowanie.
- Oczywiście, że wiem. To znaczy, że nie będę ‘żyć’ - Uśmiechnąłem się do niego, żeby w końcu załapał co miałem wcześniej na myśli.
Spojrzał na mnie z lekkim zmieszaniem, ale następnie nareszcie zrozumiał. Jego oczy wypełniły się łzami. Mogłem powiedzieć, że zaraz się popłacze.
- Dlaczego o tym żartujesz? To poważna sprawa - Justin oznajmił, patrząc mi prosto w oczy.
Schyliłem się, by podnieść ostrze.
- Nie sądzę, że to tak poważnie i nie planuję tego zrobić - Kiedy wstałem z ostrzem w ręku, łzy Justina zaczęły opuszczać jego oczy.
- Więc o co chodzi z tą żyletką? Co masz zamiar z nim zrobić? Golić się? Wątpię... - Justin otarł oczy ręką, pociągając nosem. Nienawidzę widzieć go płaczącego. To takie gejowskie i dziecinne.
Westchnąłem, chcąc być teraz samym.
- Duh, co mogę zrobić ze złamanym ostrzem, poza dźgnięciem cię? - zapytałem, szydząc z tego, jak zabawne to było.
Ponownie otarł łzy i następnie chwycił się za nadgarstek, jakby go bolał, pozwalając kolejnym łzą spływać po jego policzkach.
- T-Ty... ch-chciałeś... się pociąć... prawda? - załkał w bólu; bólu dla mnie.
Odwróciłem od niego wzrok, ponieważ byłem dotknięty jego emocjami i słowami. Nie odpowiedziałem, by nie zaczynać o tym rozmowy. Nie chciałam z nim o tym rozmawiać. On by tylko narzekał . Odkrył, co robiłem, czego nienawidziłem. Nienawidzę, gdy ludzie wiedzą, co zamierzam zrobić. To psuje moment.
- T-ty chciałeś! Dlaczego?! Jak mogłeś?! - krzyknął na mnie, zasmucając się jeszcze bardziej.
Westchnąłem i ponownie na niego spojrzałem.
- Okej, po prostu chciałem wiedzieć jakie to uczucie, ponieważ tak właściwie nie wiem, co robić. - przyznałem, czując się pokonanym. I to była prawda; nie wiem co robić.
Nie wiedziałem, jak się czułem i nie wiedziałem którą opcję zrealizować. Jeśli bym się pociął, wywołałbym sobie ból. Miejmy nadzieję, że to dałoby mi odpowiedź. Jeśli to boli, nie zrobię tego ponownie, ale jeśli nie, w takim razie w porządku.
- C-co... masz na myśli? - Zaszlochał, zatrzymując łzy. Już miałem mu powiedzieć o swoim innym wyborze, ale wtedy on ponownie przemówił. - Nie, nie mów. Ludzie tną się, ponieważ mają depresję... a ty nie masz depresji! Jesteś... jesteś... - jąkał się, starając się wymyślić jakieś odpowiednie słowo, by mnie opisać.
Zadrwiłem z niego, wkurzając się na niego za krzyczenie na mnie i upominanie.
- Jaki? Jaki jestem? Śmiało, powiedz to! - wyzwałem go, czekając na okropne słowa, które miał na opisanie mnie.
-Jesteś... jesteś po prostu GŁUPI! - krzyknął, płacząc jeszcze bardziej. - Jesteś głupi i popieprzony w głowie! Tylko idioci mogliby się pociąć tylko dlatego, że ‘chcą poczuć jakie to uczucie’! Starałem się ci pomóc, będąc miłym, ale ty jesteś po prostu zbyt uparty, by mieć chociaż serce! Nic dziwnego, że Ralph miał z tobą ciężki okres! Masz jakieś problemy ze złością! Zmień się! – odetchnął - Ty... jesteś idiotą...
Po jego przemowie zapadła cisza.





Whoa...
Nie wiedziałem, że byłem tyloma rzeczami, cóż, nikt wcześniej mi tego nie powiedział, ponieważ jeśli by to zrobili, zabiłbym ich. To było dla mnie przykre. To nowość. Dziwny ból przejął moje ciało, jako że jego słowa zostały w mojej głowie.
Nigdy przedtem nie słyszałem nikogo oceniającego mnie, więc nigdy nie wiedziałem jaki byłem dla innych, ale Justin właśnie opisał mnie całego, co było bardzo zadziwiające. Jednak zbytnio mi się to nie spodobało. Nawet nie wiedziałem, że byłem tymi wszystkimi rzeczami. Naprawdę jestem aż tak okrutny?



Przynajmniej to ułatwiło moją decyzję.




Patrzyłem się na Justina z fałszywym uśmieszkiem, powoli się do niego zbliżając.
- Masz szczęście, że nie zamierzam popełnić samobójstwa - złośliwie się uśmiechnąłem, chcąc poprawnie wykonać interesy.
Justin zaczął się wycofywać, z powrotem wchodząc do swojego pokoju.
- C-cięcie się... jednak może być samobójstwem - Jego oczy wypełniły się strachem, wiedząc, że go zranię.
Rzuciłem się na niego, chwytając jego ramię, zanim mógłby uciec. - Złośliwie się do niego uśmiechnąłem i wyszeptałem, - To zależy jak tniesz - Zacząłem wciągać go do swojego pokoju.
Justin sapnął i zaczął się szarpać i krzyczeć na mnie, gdyż byliśmy coraz bliżej mojego pokoju, nie chcąc wchodzić do środka i otrzymać tego, co chciałem mu dać.
- Czekaj! Cofam wszystko co powiedziałem! Nie miałem na myśli niczego z tych rzeczy! - Justin wykrzyczał, wystraszony tym, co mogę mu zrobić.
- Oczywiście, że miałeś - Pociągnąłem i popchnąłem go mocniej.
- Przepraszam! - znów wykrzyczał, starając się wyrwać z mojego śmiertelnego uścisku. - Bardzo, bardzo przepraszam!
Jak byliśmy już w moim pokoju, wepchnąłem do niego Justina i popchnąłem go na ścianę moimi rękami owiniętymi na jego szyi, wykorzystując wolną rękę do trzymania złamanego ostrza. Mogłem poczuć jego szybki puls i przełykanie strachu, kiedy mocno przyciskałem go do ściany moją prawą ręką. To było niedopuszczalne, ale znaczyło, że był przerażony.


Idealnie.



- J-Jason... co... t-ty.. r-robisz? - wyjąkał, zaczynając drżeć, gdy mi się przyglądał.
Patrzyłem prosto w jego oczy z ostrzem między palcami.
- Oh, nic. Po prostu coś, co chciałem zrobić już dawno temu - złośliwie się uśmiechnąłem i przesunąłem ostro zakończone ostrze przed jego twarz, by dać mu na nie widok.
Utrzymywał na nim wzrok, zaczynając produkować więcej łez.
- Jason... proszę nie... - Zapiszczał, a łzy zaczęły płynąć. Zostałem cicho, przysuwając ostrze bliżej jego gardła. - Proszę... - Zaczął się szarpać.
- Hej, nie ruszaj się - rozkazałem, stając na jego stopie i przypierając łokciem jedno z jego ramion z powrotem do ściany.  Przytknąłem czubek ostrza do jego szyi; dokładnie na środku, gdzie żadna kość nie będzie mi blokowała jego skóry.
- Jason... Proszę nie rób tego... Ja chcę żyć... - wyjąkał swoje błaganie.
- Cóż, ja nie chcę żyć z tobą - stwierdziłem, lekko drapiąc jego skórę ostrzem. Spojrzałem w jego oczy, a on w moje. - Jakieś ostatnie słowa? - zapytałem, przygotowując się do przecięcia jego gardła.
Przełknął ślinę i wysapał.
-Tak... Puść mnie! - Umieścił swoje ramiona pod moimi i kładąc ręce na mojej klatce piersiowej, odepchnął mnie, przez co poleciałem do tyłu z sapnięciem.
Tym razem udało mi się utrzymać na nogach, ale Justin wciąż popychał mnie do tyłu, jako że chciał chwycić moje lewe ramię i dłoń. Byłem zaskoczony, że mógł to ze mną zrobić. W końcu myślałem, że był przerażony. Cóż, spójrz na niego teraz!
- Co do cholery robisz?! - krzyknąłem na niego, odpychając go, by mnie puścił.
- Daj mi to ostrze! - wykrzyczał swoje żądanie, cały czas łapiąc moje lewe ramię, by zabrać moją nową broń z dala ode mnie.
- Nie! Jest moje! - upomniałem go, walcząc.
- Nikt w tym domu nie umrze! Po prostu mi je daj! - Justin krzyknął, wskakując na mnie i popychając mnie bliżej łóżka.
- Spierdalaj!
Kontynuowaliśmy krzyczenie i popychanie siebie nawzajem. Nawet próbowałem dźgnąć go ostrzem w twarz, ale on był wystarczająco silny, by odepchnąć moje ramię.
To do bani! Nie mogę go nawet zranić!
Wtedy Justin mocno uderzył mnie w brzuch, odbierając mi dech w piersiach. Jęknąłem i upadłem na łóżko, powodując trzask kręgosłup, co było świetnym uczuciem, tak przy okazji. I niespodziewanie, Justin wskoczył na mnie, sprawiając jeszcze większy trzask mojego kręgosłupa, co nie było przyjemne.
To zniszczyło miłe uczucie.
W zasadzie Justin usiadł na mnie okrakiem, przytrzymując moje ramiona na łóżku przez popychanie ich w dół nad moją głową, żeby moje ręce były z dala od niego. To była bardzo, bardzo, bardzo, bardzo razy dziesięć niewygodna pozycja, a także bardzo, bardzo, bardzo, bardzo razy tysiąc niezręczny, niewłaściwy moment. On był ewidentnie gejem.
- Złaź ze mnie ty pedale! - krzyknąłem na niego, szamotając się, by się wydostać, ale on był zbyt ciężki. Ha! On jest teraz gruby!
- Nie, dopóki nie powiesz mi o tej sprawie z samobójstwem, która właśnie miała miejsce - Położył swoje zgięte nogi po moich obu stronach, wywołując mały ból w moich żebrach i łokciach. Zacząłem inaczej oddychać.
- Poważnie, złaź! To gejowskie! To gejowski gwałt! - krzyknąłem, zaczynając poruszać lewą ręką, by go dźgnąć. - Nienawidzę cię! - warknąłem, gniewnie na niego patrząc.
- Nie! Znów próbujesz mnie dźgnąć! - Justin zganił mnie, napierając na moje ramiona jeszcze mocniej.
- O to chodzi, jełopie! - Moja lewa ręka zaczęła się unosić z całą moją siłą, przysuwając się coraz bliżej twarzy Justina.
Justin zacisnął zęby, starając się użyć swojej siły do strącenia mojego ramienia z powrotem w dół. Rozluźniłem swoje prawe ramię, żebym mógł go oszukać. Jeśli będzie zrelaksowane, jakby było słabe, nie będzie się nim przejmował.
Kilka sekund później Justin się poddał. Użył obu rąk do przytrzymywania mojej lewej ręki. Oszukałem go!
Podniosłem swoje prawe ramię i chwyciłem go za tył głowy, mocno ciągnąc go za włosy, żeby krzyknął, ale on wciąż mnie przytrzymywał.
- Hej! Natychmiast mnie puść! - krzyknąłem, ciągnąc mocniej, by go z siebie ściągnąć.
Mocno zacisnął oczy, by zignorować ból.
- N-Nie... Nie dopóki nie oddasz mi ostrza i powiesz, dlaczego to robisz - Wtedy zaczął przyciskać swoje nogi mocniej do moich boków, zaczynając mnie teraz sprawiając mi ból. Oddychanie stało się trudniejsze.
Nie dostawałem wystarczająco tlenu, ale jeszcze się nie poddałem. W zamian chwyciłem szyję Justina, próbując go powstrzymać, z nadzieją zabicia go.
- J-Jason... odpuść... - Justin zaskomlał, ciężej oddychając.
Potrząsnąłem głową, jęcząc.
- Najpierw ty mnie puść! - Zacząłem ściskać mocniej, w zasadzie miażdżąc kości w jego szyi. Wyraz jego twarzy mówił mi, że tego nie przetrwa.
Justin starał się oddychać, ale nie wychodziło mu to zbyt dobrze. Jego czas już prawie się skończył.




Nagle, Justin ciężko wciągnął powietrze, następnie upadając na mnie.




Eww! - Zapiszczałem i podskoczyłem, by zepchnąć z siebie jego nieruchome ciało. Złapałem oddech i wstałem z łóżka, by zobaczyć ciało Justina leżące na podłodze. - Nareszcie - Wyszeptałem, otrzepując swoje boki od niewielkiego bólu, jaki Justin mi sprawił.
Poczułem się szczęśliwy, kiedy stałem wolny.





Zapadła cisza.





Właściwie nie wiedziałem co teraz zrobić. Mam tutaj ciało Justina i stoję tutaj, jakby nic się nie stało.
Spojrzałem w dół na niego, by go sprawdzić.
- Uh... Justin... - Lekko potrząsnąłem jego ciałem moją stopą. - Justin... obudź się... - Ale on wciąż tam leżał. Błądziłem wzrokiem po pokoju, szukając czegoś, co mogłoby go uratować. - O nie... - powiedziałem spanikowany.


Justin nie żyje, tak jak chciałem, ale nie czułem się z tym dobrze.


Co powinienem zrobić z jego ciałem? Nie mogę go nigdzie ukryć. Rzuciłem ostrze na łóżko i upadłem na kolana, by być bliżej jego ciała.
- Nie chciałem... - powiedziałem do niego, co nie wydawało się prawdą. - Ja-Ja... Ja nie wiem...
Byłem zmieszany. Miałem dziwne uczucie w brzuchu.

Dobra, wiem, że powiedziałem, że chcę go zabić i tak dalej, ale gdy to się stało, nie poczułem się szczęśliwy. Byłem smutny, winny, i jak powiedział, ignorancki. Oczywiście, że zabiłem wielu ludzi, ale nawet ich nie znałem i zabiłem ich szybko przez zastrzelenie lub wybuch bomby.
Ale tym razem użyłem swoich własnych rąk. Udusiłem Justina. Nawet czasami mieliśmy jakąś więź. To sprawiło, że wszystko było inne.
Westchnąłem.
- Tak bardzo przepraszam, Justin... Ja nie chciałem... Ja... Ja byłem po prostu zły... - Moje oczy wypełniły się nowymi ciepłymi łzami, rozmazując mi widok. - Co powinienem teraz zrobić? - Pochyliłem głowę w dół, pozwalając kilku łzom upaść na moje kolana.
Nigdy taki nie jestem. Nikogo nie szanuję i o nikogo się nie troszczę. Nawet nie płaczę. Byłem w tej chwili obrzydzony samym sobą. Nie chciałem być ciotą.
Usłyszałem głosy Pattie i Ralpha, gdy wchodzili po schodach. O cholera. Ralph mnie zabije, dosłownie, a Justina nie będzie tu, by mnie ochronić.
Poczułem ból w szyi, gdy o tym myślałem. Ralph może ponownie pozbawić mnie przytomności. Łzy zaczęły spływać po moich policzkach, myśląc o całym bólu, który otrzymam od niego i jego bolesnych kar.
Chciałem się stąd teraz wydostać. Nie mogę tego więcej znosić!
Szybko nabrałem powietrze i je wypuściłem, czując ciepło, gdy zacząłem panikować. Szybko wstałem i podbiegłem do szklanej szyby prowadzącej na drewniany balkon, biegnąc do jego najbardziej odległej części, by być najdalej jak to tylko możliwe. Biegłem i biegłem, dopóki nie chwyciłem drewnianej poręczy, która pełniła rolę granicy balkonu, upewniając się, żeby nikt nie wypadł.
Chciałem się stąd wydostać. Chciałem zniknął. Jęcząc, spuściłem głowę i zamknąłem oczy, pozwalając wydostać się świeżym łzom i uderzyć w poniższy trawnik. Starałem się przestać, ale nie mogłem. Byłem przestraszony i zdenerwowany tym, co może się ze mną stać.
Dając sobie chwilę ciszy w samotności, delikatnie otarłem pozostałe łzy, które zaczęły swędzieć. Nie chciałem by ktoś później widział, że płakałem, więc najlepiej jak teraz wysuszę moją twarz.
Delikatnie łkając, kiedy rozejrzałem się dookoła po spokojnym, ciemnym miejscu, zacząłem się trochę uspokajać. Był stąd przyzwoity widok. Było tam tyle rzeczy do oglądania; drzewa, ludzie, sąsiedztwo. To było dla mnie interesujące, ponieważ nie widywałem tego w Las Vegas.
Przyjemny wiatr uderzył w moją twarz, osuszając ślady po łzach na moich policzkach. To orzeźwiające uczucie. To tak, jakby wiatr pomagał mojemu samopoczuciu.
Pewnego dnia chcę coś badać. Drzewa wokół naszej ulicy sprawiły, że zacząłem myśleć o lesie, który mnie zaciekawił i sprawił, że byłem podekscytowany wszystkimi przygodami.
Poczułem się o wiele lepiej, gdy o tym pomyślałem. To zabrało moje straszne myśli.
Pewnego dnia, kiedy będę miał doła, ucieknę. Ucieknę w głąb lasu albo do pięknego oceanu i po prostu tam odpocznę, zapominając o wszystkich złych wspomnieniach. Naprawdę chciałbym to zrobić.
Kiedy już się zrelaksowałem, oparłem się o poręcz, czując się bezpieczniej przed Ralphem lub kimkolwiek innym. Po prostu chciałem, żeby okazało się, że nie zabiłem Justina. Jasne, że go nienawidzę, ale on jest w porządku będąc w okolicy. Jednak wciąż jest ciotą. Ja nie jestem. Nadal muszę utrzymywać mój wizerunek bad boya. Nie powinienem nawet płakać.
Zamknąłem oczy, myśląc o wszystkich rzeczach, które zrobiłem źle. Może powinienem płakać. Może powinienem się pociąć. Zasługuję na wykrwawienie się w bólu. Ale nie byłem co do tego taki pewien.
Westchnąłem, zmieszany tym, co powinienem zrobić ze swoim nowym życiem i ludźmi mieszkającymi ze mną.





Za sobą usłyszałem delikatny chichot.
- Tęskniłeś za mną?




Odwróciłem się w szoku, mając nadzieję, że ten chichot należał do chłopaka, którego nienawidziłem.
Gdy zobaczyłem mojego sobowtóra stojącego tam z uśmiechem, natychmiast odczułem ulgę, czując uśmiech na mojej twarzy.
- Justin! Ty żyjesz! - krzyknąłem szczęśliwy. Czekaj. O czym ja mówię? - ... Miałem na myśli... oh... ty żyjesz... - powiedziałem znudzony, żeby Justin niczego nie podejrzewał.
Dlaczego tak wybuchnąłem? W każdym razie cieszyłem się, że żyje. Teraz nie będę miał kłopotów.
On szeroko się uśmiechnął i podszedł do mnie, krzyżując ramiona, gdy stanął w miejscu.
- Cóż, zgaduję, że jednak masz serce - Justin powiedział rzeczowym tonem.
Wpatrywałem się w niego, stając się nieco poirytowany.
- Każdy ma serce. Tak żyjemy. I jak ty jeszcze żyjesz? Nie jesteś szalonym zombi. Myślałem, że cię zabiłem! - przeleciałem wzrokiem po jego ciele, by zobaczyć, jak mógł to przeżyć.
Zaśmiał się ze mnie, zanim wytłumaczył.
- Udałem to.
Szok wstrząsnął moim ciałem.
- Co? - Rozszerzyłem oczy. Zostałem właśnie wkręcony?!
- Udałem to. Udałem, że umieram, żebyś nie mógł mnie naprawdę zabić. I żeby zobaczyć twoją reakcję; bezcenne - zaśmiał się, uważając to za zabawne.
Moja złość na niego wzrosła, ponieważ żartował sobie ze mnie moimi uczuciami.
- Ja-Ja też po prostu udawałem... Właściwie chciałem twojej śmierci... - jąkałem się, chcąc opanować sytuację.
- Naprawdę? - Justin zapytał udawanym zaskoczonym tonem.
- Tak... naprawdę. Właśnie tak bardzo cię nienawidzę - wyrzuciłem z siebie te okrutne słowa, chcąc, aby uwierzył, że to co mówię jest prawdą.
- Teraz mnie nienawidzisz? - Justin udał ponownie, próbując być zabawnym.
- Tak! - krzyknąłem na niego, wściekając się jeszcze bardziej.
- Dlaczego? - zapytał, posyłając mi niewinne spojrzenie.
- Zamknij się... - Potrząsnąłem głową i odwróciłem od niego wzrok.
- Nie, powiedz mi - wypalił, podchodząc bliżej do mnie.
- Nie... - odmówiłem.
- Dlaczego? - zapytał ponownie.
- Ponieważ... - przerwałem, nie chcąc tego powiedzieć.
- Ponieważ? - Justin zapytał sprytnie, łącząc brwi, gdy zbliżał się do mnie coraz bardziej, robiąc wolne, małe kroki.
Przez chwilę się nad tym zastanowiłem. Dlaczego znów nienawidzę Justina? A tak.
- Ponieważ... cię nienawidzę... - oznajmiłem dumnie. Kurwa, to nie ma żadnego sensu. Jestem takim idiotą.
- To nie ma sensu... - Justin stwierdził, uśmiechając się.
Westchnąłem i odwróciłem od niego wzrok, by spojrzeć na widok za mną; drzewa i sąsiedztwo.
- Cokolwiek. - dałem sobie z tym spokój, chcąc, by mnie teraz zostawił samego.
Justin podszedł do mnie i stanął obok, patrząc na mnie zamiast na piękny widok przed nami.
- Dobrze, czy możesz mi powiedzieć, dlaczego chciałeś popełnić samobójstwo? Musiałeś mieć ku temu jakiś powód - powiedział spokojnie, z lekką desperacją.
Dałem mu prostą odpowiedź, unikając kontaktu wzrokowego.
- Chciałem tego, ponieważ jestem głupi... - Jak to mówiłem, mój głos wypełniał się złością przy każdym słowie. Nie chciałem rozmawiać. To takie głupie.
Nie chciałem przyznać się mu dlaczego  chciałem popełnić samobójstwo. To dla mnie osobiste i nawet nie mogę mu zaufać, że zatrzyma to dla siebie.
Justin zamiast odpowiedzieć po prostu patrzył na mnie w ciszy, więc ja też na niego spojrzałem.
- Co? - splunąłem, zirytowany nim.
Zmrużył oczy, jakby chciał dojrzeć coś małego.
- Kłamiesz - w jakiś sposób się zorientował. Dreszcz przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa, ponieważ wiedziałem, że to był prawda.
Odwróciłem się od niego, pochylając się do przodu, chowając twarz pod moimi skrzyżowanymi ramionami na drewnianej poręczy. Moje oczy się zaszkliły, kiedy pomyślałem o moich prawdziwych powodach.
Justin westchnął, przysuwając się bliżej do mnie, kiedy zobaczył, że posmutniałem.
- Proszę, powiedz mi o prawdziwym powodzie. Jeśli mi powiedz, możemy to naprawić - błagał.
Nie podobało mi się to co powiedział. To było złe; bardzo złe!
- Nie możesz naprawić mojego powodu! - wykrzyknąłem zasmucony. - Mój powód odszedł. Odszedł na zawsze i nigdy go nie odzyskam! - Przetarłem oczy rękawem, kiedy nowe łzy zaczęły napływać do oczu.
Justin także ułożył głowę na swoich skrzyżowanych rękach, sprawiając, że nasze łokcie się stykały. Nie starałem się odsunąć. Moje powody były jedynym, o czym mogłem teraz myśleć.
-Cóż, czy i tak możesz podać mi swój powód? - zapytał zmartwionym głosem.
- Nie... - Pociągnąłem nosem.
- Dlaczego nie? Możesz mi wszystko powiedzieć. Obiecuję zatrzymać to dla siebie - Justin powiedział delikatnym głosem, pokazując, że nie jest zagrożeniem.
- Jak mogę ci zaufać? - krzyknąłem, zasmucając się jeszcze bardziej moim powodem.
Justin wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Po prostu możesz. Jestem godzien zaufania i troskliwy, więc możesz. Wszystko czego chcę to pomóc tobie. To nie jest złe - Justin oznajmił, posyłając mi pełne zrozumienia spojrzenie.
Myślałem o jego słowach, by odjąć decyzję. Jakiś gniew rozprzestrzenił się po moim ciele, gdy zacząłem wkurzać się na Justina za jego żałosne błagania.
Mocno zacisnąłem oczy, kiedy szybko potrząsnąłem głową, chcąc, żeby wszystko odeszło.
-Nie! Nie zrozumiałbyś! - krzyknąłem, kilka łez powoli wypłynęło z moich oczu.
Justin westchnął smutno, nie lubiąc mojej reakcji.
- Spójrz, widzę, że to cię martwi, ale ja naprawdę chcę wiedzieć, by móc ci pomóc. Nie chcę, żeby mój własny brat przyrodni myślał o popełnieniu samobójstwa, kiedy w zasadzie mamy przed sobą całe życie, aby spędzać razem czas i robić razem fajne rzeczy. Nie podobałoby ci się to? - Powiedział delikatnym głosem. Zostałem cicho, jako że myślałem. Dodał, - Jeśli umrzesz nie będziemy mogli robić żadnej z tych rzeczy - Posłał mi lekki uśmiech, mając nadzieję, że mnie przekonał.

Wtedy się złamałem. Wstałem, chwytając poręcz jedną ręką, górując nad Justinem. Spojrzał na mnie z przerażeniem, jakbym miał go zranić.
- Jeśli byłbym martwy każdy byłby dużo szczęśliwszy, ja byłbym bezpieczniejszy i... i... - Moje oczy zaczęły piec od łez, gdy mój smutek zaczął się pokazywać. - I... Mógłbym... - nie mogłem kontynuować. Łzy zaczęły wylatywać, wolno spływając po moich chłodnych policzkach.

 To było dla mnie za dużo do zniesienia.




Poczułem ból w piersi, moje oczy wypełniły się łzami a moje ciało stało się słabe. Dlaczego to musiało się stać?

Chciałbym, żeby moje życie było takie jak kiedyś.




__________


Mamo, Tato... Kocham was dwoje bardzo mocno.

I za wami tęsknię. Chcę być z wami.


Chcę być z wami w niebie.


Nie mogę zostać tutaj, na Ziemi z tą nową rodziną.


Ralph torturuje mnie dwójką nowych ludzi w naszej rodzinie.



Chcę wrócić do Las Vegas i być z Aleksem.


Chcę moją starą rodzinę z powrotem.


Dlaczego musieliście zginąć w wypadku?

Czy mogę odejść i być z wami?


__________








Kiedy miałem zamknięte oczy, poczułem delikatną, ciepłą dłoń na moich plecach. Otworzyłem oczy i spojrzałem na Justina, ponieważ to była jego ręka. Justin posłał mi winne spojrzenie, jakby to wszystko było jego winą. Wyglądał na takiego zmartwionego, jakby miał się zaraz sam rozpłakać.
‘Nie pozwól mu się do siebie dostać.’ Ostrzegłem samego siebie, wiedząc, że jeśli dostanie się zbyt blisko, zrujnuję wszystko na dobre.
- Nie dotykaj mnie... - zażądałem, lekko odtrącając jego rękę.
Justin patrzył na mnie przez kilka sekund, zanim przemówił.
- Jason... Nie musisz kończyć... Usłyszałem wystarczająco... Przykro mi...
Pociągnąłem nosem.
- Dobrze, ponieważ być nie zrozumiał...
- Myślałem, że mógłbym, jeśli mi powiesz, ale nie musisz... Już rozumiem... - Spojrzał w dół ze wstydem.
- Jak? - zapytałem zaciekawiony, wycierając kilka łez. Jak mógł zrozumieć?
Posłał mi lekki uśmiech i zaczął.
- Cóż, rozumiem jedną rzecz. Powiedziałeś, że byłbyś bezpieczniejszy, co z pewnością znaczy, że nie byłbyś zraniony, gdybyś odszedł, nie czując bólu. Ale mógłbyś uciec od wszystkich kar Ralpha, co by ci się podobało, prawda? - zapytał, patrząc w moje zaszklone oczy.
- Uh huh... - Pokiwałem głową na jego poprawną odpowiedź.
Wtedy on się do mnie uśmiechnął.
- Ale nie martw się o Ralpha, masz mnie i moją mamę. My cię tak nie ukarzemy - powiedział.
- W takim razie jak mnie ukarzecie? - zapytałem z desperacją w głosie, chcąc poznać jakieś mniej bolesne sposoby.
Justin delikatnie zachichotał.
- Uh, my byśmy po prostu to przedyskutowali, uziemili cię lub dali ci jakąś robotę.
Pociągnąłem nosem i spojrzałem na niego zmieszany.
- To wszystko?
- Tak, to wszystko - uśmiechnął się bezczelnie, drapiąc się po głowie,



Whoa, życie jest tutaj o niebo lepsze. Kto by pomyślał, że kary nie muszą zawsze boleć.




Nagle mój prawdziwy powód chęci popełnienia samobójstwa wrócił do moich myśli, pozwalając mi porównać to życie z tym, co mogłoby się stać, jeśli wybrałbym inną drogę.

Wiesz co? Wolałbym być martwy, niż być tutaj z tymi trzema idiotami.


Wstałem i spojrzałem na Justina, który wciąż miał uśmiech na twarzy. Westchnąłem.
- Dzięki za rozmowę, ale muszę coś zrobić... - Zacząłem od niego odchodzić, by wrócić do swojego pokoju.
Justin także wstał, by podążyć z mną, szczęśliwy, że przekonał mnie do życia. Cóż, on tak myśli.
- Co zamierzasz zrobić? Przeprosić Ralpha? - zapytał z nadzieją, tak myślę.
Zadrwiłem i potrząsnąłem głową.
- Pieprzyć tego kretyna, mam coś dużo lepszego - stwierdziłem, ciągle idąc w stronę szklanej szyby prowadzącej do mojego pokoju.
- Zatem co to takiego? - zapytał, wciąż za mną idąc.
Zignorowałem go i otworzyłem drzwi, wchodząc do środka i podstępnie zatrzaskując przed nim drzwi. Miał zdziwiony wyraz twarzy, kiedy zablokowałem drzwi, by nie mógł wejść. Szeroko się do niego uśmiechnąłem i położyłem palec na nadgarstku, następnie udając, że go przecinam.
Twarz Justina wypełniła się strachem i szokiem. Zaczął walić w moje drzwi.
- Nie! - krzyknął przez szybę. Zachichotałem i odszedłem od drzwi.


Ostrze było na moim łóżku, jako że przypomniałem sobie rzucenie go tam. Rozejrzałem się za nim, ale go nie widziałem. Musi być w pościeli.

Nagle drzwi od łazienki otworzyły się, sprawiając, że odskoczyłem od nich z zaskoczenia.

- Jason! Nie rób tego! - Justin wbiegł do mojego pokoju i sprawdził pokój w poszukiwaniu ostrza.
- Będę robił co będę chciał i kiedy będę chciał! - krzyknąłem i też zacząłem się rozglądać. Właśnie wtedy spostrzegłem ostrze obok mojej poduszki..

Zaśmiałem się w zwycięstwie i podszedłem do łóżka, by je podnieść, ale Justin zatarasował mi drogę, rozkładając ramiona w obie strony.

- Wynoś się z mojego pokoju! - krzyknąłem na niego, wściekły przez jego obecność.
Potrząsnął głową.
- Nie ma mowy - wówczas dał nura do moich nóg, drapiąc swoimi palcami w ten wrażliwy punkt pod kolanem.
Dziwny krzyk wydobył się z mojego gardła, kiedy upadłem przez wstrząs, jaki Justin spowodował. Obydwaj byliśmy teraz na drewnianej podłodze. Tuż przed tym, jak mogłem się podnieść, Justin znów na mnie usiadł, by utrzymać mnie na dole.
- Już to przerabialiśmy! Nie jestem gejem! - krzyknąłem na niego, starając się go zepchnąć.
-Cóż, to tak jak ja! - Po prostu na mnie został.
- Złaź! Jaki sens ma siedzenie na mnie?! - zapytałem, starając się go zrzucić, zaciskając zęby.
Justin zaczął naciskać na moje ręce, by zatrzymać je przed spychaniem go.
- Powstrzymanie cię przed dosięgnięciem ostrza - oznajmił, co już wiedziałem. Jaki był sens pytać?
- To popieprzone! - wykrzyczałem mu w twarz, nieco się podnosząc.
- Nie tak jak ty... - wymamrotał, ale tak, żebym usłyszał.
Teraz to mnie wkurzyło.
- Oh, to jest to! Jesteś martwy! - próbowałem uderzyć go w twarz, żeby go zranić.
- Hej! Przestań! - rozkazał, blokując moje uderzenia swoimi rękami.
- Nigdy! - zacząłem uderzać go mocniej, mając nadzieję, że ze mnie zejdzie i się podda.


Wówczas obydwaj usłyszeliśmy zgrzyt otwieranych drzwi. Oboje przestaliśmy i zamarliśmy, patrząc się na drzwi, by zobaczyć kto wszedł. Zauważyłem Ralpha robiącego mały krok, patrząc na nas ze zmieszaniem wymalowanym na twarzy.
Oh, pozycja w której jesteśmy...
- Więc, uh — Ralph zaczął, ale przerwałem mu ze złością, nie lubiąc jego obecności.
- Wynoś się z mojego pokoju do cholery! Nie byłeś zaproszony! - krzyknąłem, sprawiając, że cofnął się o krok do tyłu, na zewnątrz, ale otwierając drzwi trochę szerzej, by wciąż nas widzieć.
Uśmiechnął się w przerażający sposób, znajdując nas dwóch bawiących się.
- Więc co wasza dwójka robi? - zapytał nas.
Justin wypuścił wesoły chichot, spoglądając na mnie w dół z uśmiechem, także uznając to za śmieszne. Posłałem mu piorunujące spojrzenie, chcąc, żeby ze mnie zszedł.
Justin wówczas złośliwie się uśmiechnął, spojrzał z powrotem na Ralpha i powiedział,
- Mamy tylko bitwę na łaskotki.
Jasna cholera; czy on naprawdę właśnie to powiedział? Naprawdę?!
- Kurwa! Teraz nie mamy! Jesteś pedałem! - krzyknąłem na Justina, sprawiając, że zaśmiał się jeszcze bardziej.
Mogłem poczuć krew gotującą się pod moją skórą, trochę czując się tak, jak może się czuć wulkan. Kurwa! To była najbardziej gejowska rzecz, jaką mógł powiedzieć! Dlaczego?! Ja... mógłbym... po prostu... RRRAHHRAR! Rozdziel go ode mnie! Kiedy zacisnąłem zęby z całą moją złością, Justin patrzył na mnie ze swoim szalmowskim uśmiechem, śmiejąc się do siebie.
Ralph tylko zachichotał z tego, jak oszalałem.
- Hej, zamknij się! Nie jesteś w to zaangażowany! - krzyknąłem na Ralpha, by przestał się śmiać. Nie wiedziałem co w tym śmiesznego. Uderzyłem pięścią kolano Justina, ale on nie wydawał się przejmować.
Ralph potrząsnął głową, uśmiechając się.
- Ah, tak. Teraz pamiętam - oznajmił dumnie.
- Co?! Co do cholery pamiętasz?! - krzyknąłem, chwytając w paznokcie spodnie od piżamy Justina, by go uszczypnąć.
- Tak, co? - Justin zapytał ze mną, wyglądając na zdesperowanego.
Ralph rzucił na nas okiem, następnie zamykając oczy.
- Łaskotki Jasona - wyśpiewał radośnie, wiedząc, że będę pokonany.


Krzyknąłem wykorzystując całą moją złość.


To nie może się dziać! Pieprzony Ralph! Najpierw zamierzam go zabić.


- Zapamiętam to sobie - Justin spojrzał na mnie w dół, śmiejąc się przez moje krzyki.

Natychmiast przestałem, czując się spokojniej. Zgaduję, że moje krzyki mnie uspokoiły.
- Kurwa... - wymamrotałem. Skupiłem swój wzrok na Ralphie, który miał najobrzydliwszy uśmiech przyklejony do twarzy - Cholernie cię nienawidzę! - krzyknąłem na niego. Ralph tylko potrząsnął głową i odszedł od drzwi.
- Pieprzony Ralph... Zabiję go... - mruknąłem do siebie.
- Ah, nie zrobisz tego - Justin spierał się, kiedy mnie usłyszał - Nie pozwolę ci nikogo skrzywdzić, nawet siebie.
- To jest to! Mam dość! - krzyknąłem, odpychając się rękami w górę, ponieważ Justin wciąż siedział na mnie okrakiem.
- Hej! - Justin krzyknął, nadal na mnie siedząc.
- Tak, złazisz w tej chwili! Jestem tym zmęczony! - Kiedy stałem jż na nogach, Justin wreszcie ze mnie zszedł. Cóż, spadł ze mnie.
Szybko wstałem, żeby nie mógł ponownie na mnie wejść. Kilka razy wpuściłem i wypuściłem powietrze, by pozbyć się całego stresu, który się we mnie zgromadził.
- Nareszcie... - powiedziałem, rozglądając się po pokoju. Podszedłem do łóżka, by wziąć stamtąd ostrze, którego szukałem.
- Nie, nie dostaniesz ostrza - Justin powiedział, jeszcze raz mnie blokując.
- Kurwa mać, po prostu się przesuń... - spiorunowałem go wzrokiem, zirytowany tym, co się działo.
On się tylko złośliwie uśmiechnął.
- Dobra... - I odsunął się na bok. Proste.
Odczułem ulgę, gdy się odsunął. Ta ciota musi się mnie teraz bać. To będzie proste. Szukałem ostrza na moim łóżku, ale nigdzie go nie widziałem. Nie było go nawet na poduszce.


Gdzie ono do cholery może być?

Poklepałem koce, z nadzieją, że je poczuję. Nawet potrząsnąłem poduszką, ale wciąż go tam nie było.



Czekaj chwilę.



Odwróciłem się wściekły, widząc Justina wychodzącego za drzwi mojego pokoju. Podszedłem do niego i chwyciłem go za ramię, sprawiając, że podskoczył. Obrócił się przodem do mnie z poczuciem winy i strachem.

- Gdzie ono jest? - krzyknąłem mu w twarz, wiedząc, że je ma.
- Nie wiem o czym mówisz... - powiedział, próbując je schować.
Jęknąłem i spojrzałem na jego ręce, jedna z nich była zaciśnięta. Aha! Miał je!
- Masz je! Daj mi je! - Podszedłem do niego by je zabrać, ale on schował obie ręce za swoimi plecami.
Uśmiechnął się i powiedział,
- Zgadnij w której ręce.
Walnąłem się w czoło w niedowierzaniu. Co do cholery jest nie tak z tym pedałem?
- Żartujesz sobie ze mnie?!
Justin potrząsnął głową.
- Nie, nie żartuję. Zgadnij poprawnie a ja ci je dam - powiedział, robiąc z tego grę.
- Naprawdę? - zapytałem, lekko zdziwiony.
- Tak, naprawdę. Teraz zgaduj - rozkazał wesoło
- Dobra, dobra. Pozwól mi najpierw pomyśleć - spojrzałem na jego obie ręce, decydując którą wybrać. - Uh, twoja prawa ręka? - zgadłem, unosząc brew.
Zachichotał i potrząsnął głową.
- Nie.
- Zmieniłem zdanie. Wybieram twoją lewą rękę! - krzyknąłem, pokazując na jego lewą rękę.
- Nie możesz tego zrobić. Musisz spróbować jeszcze raz - zaśmiał się, potrząsając głową.
- Nie... To niesprawiedliwe! - jęknąłem, tupiąc nogą.
- To sprawiedliwe. Po prostu odpowiedz dobrze, a ci je dam - Justin poinstruował, jakby to byłlo proste, ale ta gra jest trudna.
Jęknąłem z irytacją.
- To głupie...
- No dalej, zgaduj - Justin zachęcił
Westchnąłem i spojrzałem na jego ramiona, by się zdecydować.
- Uh... twoja lewa ręka? - zgadłem bez nadziei.
Zachichotał i potrząsnął głową.
- Nie, znowu źle.
- Nie, miałem rację! Najpierw wybrałem prawą rękę! - krzyknąłem, by powiadomić go, że się myli.
- Tym razem wybrałeś lewą rękę - Justin obronił się, udowadniając mój błąd.
- Ale najpierw wybrałem prawą rękę. Wygrałem, a teraz mi je oddaj - wyciągnąłem rękę w żądaniu.
- To była nowa gra i wybrałeś lewą rękę - Justin oznajmił, próbując mi to wytłumaczyć.
- W takim razie to odwołuję. Teraz wybieram prawą rękę! - zmieniłem odpowiedź, wkurzony.
Głośno się ze mnie śmiał.
- J-Jason... nie możesz tego zrobić - Justin kontynuował, zginając się ze śmiechu.
- Dlaczego nie?! - moja złość wzrosła, nie łapiąc tej głupiej gry.
- Ponieważ to oszustwo - Justin powiedział, gdy się uspokoił.
Jęknąłem i wróciłem na łóżko, rzucając się na nie.
- Dobra, zatrzymaj je. Powieszę się...
Justin przestał się wygłupiać i podszedł do mojego łóżka. Posłał mi rozczarowane spojrzenie.
- Proszę, nie popełniaj samobójstwa. Chcę, żebyś z nami został, jak prawdziwa rodzina.

Prawdziwa rodzina. Miałem kiedyś taką i chciałbym mieć ją z powrotem. Łzy uzbierały się w moich oczach, kiedy o tym pomyślałem, gdyż jest to przykry powód.



Nie odpowiedziałem. Z powrotem położyłem się na łóżku i włożyłem ręce pod głowę, by się zrelaksować. To moja ostateczna decyzja. Opuszczam ten okropny dom.


Justin podszedł bliżej mojego łóżka. Uśmiechając się, oznajmił,
- Lubię cię jako mojego brata przyrodniego. Myślę, że jesteś fajny i jest zabawnie, kiedy jesteś w pobliżu.
Wypuściłem powietrze.
-  Nie jest zabawnie, kiedy jestem w pobliżu, ale to, że jestem fajny, to zdecydowanie prawda.
Zachichotał z mojej odpowiedzi.
- Oczywiście, że jesteś zabawny. Świetnie się bawiłem, gdy graliśmy w tą grę. Myślałem, że to byłe zabawne - Justin wytłumaczył, pozwalając mi o tym pomyśleć.
Poczułem uśmiech na moich ustach, kiedy pomyślałem jak głupi byłem w tej grze. To było naprawdę komiczne.
- Tak, przypuszczam, że masz rację - powiedziałem, zgadzając się z nim. Wtedy mój uśmiech znikł. - Ale wciąż nie chcę być w pobliżu…
Justin westchnął i z powrotem na mnie spojrzał.
- Dobra, muszę ci coś powiedzieć, coś ciekawego.
Spojrzałem na niego, zaskoczony i zaciekawiony o czym on myśli.
- Śmiało...
Wciągnął powietrze i przemówił,
- Sprawię, że mnie polubisz, jako przyjaciela i brata. Sprawię, że pokażesz wszystkie swoje emocje i przestaniesz je ukrywać. Sprawię, że zagrasz w przynajmniej jeden sport i grę. Sprawię, że pogodzicie się z Ralphem. I najważniejsze, sprawię, że będziesz cieszył się życiem - Szeroko się uśmiechnął.
Westchnąłem i dałem m swoją odpowiedź,
- Zawsze będę cię nienawidził, więc nawet się nie staraj. Pokazałem już moje emocje, głównie złość. Moim sportem jest flirtowanie a moją grą jest seks. Ralph jest kutasem i jego też będę zawsze nienawidził. I moje życie jest do bani, nie można się z niego cieszyć i popełnię samobójstwo bez względu na wszystko - Zmarszczyłem na niego brwi.
Justin utrzymał uśmiech, jakby nie usłyszał co właśnie powiedziałem.
- Nie zrobisz tego.
- Zrobię to - sprzeczałem się.

- Nie!

- Tak!

Następnie Justin zaczął iść do tyłu, by patrzeć na mnie, gdy wychodził.
- Nie.
- Tak! - krzyknąłem ostatni.
Opuścił mój pokój.



Wreszcie... Myślałem, że to się nigdy nie skończy.


Usiadłem, by się przeciągnąć, następnie ziewając. Potrzebowałem snu. Myślę, że jestem zmęczony ‘zapasami’ z Justinem i płakaniem. I kochałem te wielkie łóżka. Są takie wygodne. Mógłbym po prostu zasnąć.
Może zostawię moją ‘Misję Samobójczą’ na inny dzień. Pójdę innego dnia i zobaczę, czy powinienem zostać.
Kiedy wstałem, by pójść do łazienki, ktoś stał w moich drzwiach. Odwróciłem głowę do osoby, która po prostu tam stała.

Cholera... to był Ralph, znowu...

- Nie jesteś zaproszony, a teraz wyjdź - rozkazałem, złoszcząc się na niego.
- Nigdzie się nie wybieram dopóki z tobą nie porozmawiam - powiedział, wchodząc do mojego pokoju i zamykając za sobą drzwi.
Westchnąłem.
- Nie chcę z tobą rozmawiać.
Uśmiechnął się do mnie i usiadł na moim łóżku. Tylko na niego patrzyłem. Dlaczego on do cholery jest na moim łóżku?
- Cóż, muszę z tobą porozmawiać. - Ralph zaczął. - To ważne.
Nie odpowiedziałem.
Ralph zaczął mówić, po co tutaj przyszedł.
- Jutro wychodzimy. Musimy zabrać twoje rzeczy z twojego ‘domu' w tej ciemnej ulicy, a później musimy pojechać porozmawiać na komisariat.
- Co?! Nie... Nie chcę iść! - biadoliłem, krzyżując ramiona.
- Nie planowałem cię tam zabierać, ale twoje nastawienie do mnie jest przykre, więc idziemy.
- To głupie... - narzekałem, teraz wkurzony.
- W takim razie powinieneś zmienić swoje zachowanie, Panie - pokazał palec.
Westchnąłem zirytowany.
- Spójrz, jedynym powodem zmiany mojego zachowania jest to, że jestem wkurzony i wstrząśnięty przyjazdem do Kanady! Cholernie nienawidzę mojego nowego życia!
Ralph potrząsnął głową.
- Nienawidzisz jej tylko dlatego, że nie dałeś jej jeszcze szansy. Znasz slogan Ontario? - zapytał sprytnie, jakby to była dobra, ważna rzecz to poznania.
- Uh, nie... Nawet nie wiedziałem, że jesteśmy w Ontario... - powiedziałem, czując się trochę głupio.
Zadrwił.
- Cóż, powinieneś go znaleźć i poznać. Będzie miał sens, kiedy już go zrozumiesz.
- Ok... - Westchnąłem znudzony.
Uśmiechnął się kiedy wstał z mojego łóżka.
- Więc przygotuj się rano. Wyjeżdżamy trochę wcześnie.
- Tak, tak... Przygotuję się... - poganiałem go.
- Okej, już mnie nie ma - Ralph się pożegnał i zaczął zmierzać w stronę drzwi, by opuścić mój pokój.

Myślałem o jutrze, a wtedy wpadłem na wspaniały pomysł. To będzie doskonałe!
- Czekaj! - zawołałem Ralpha. Odwrócił się zmieszany, czekając aż przemówię. - Jako że idziemy jutro do mojego domu, czy mogę tam mieszkać? Nienawidzę tego tutaj i powinienem móc mieszkać na swoim. Nawet Paul, mój przyjaciel, może się mną zaopiekować. I ty też możesz mnie odwiedzać! - starałem się go przekonać. Byłoby świetnie, gdybym mógł tam mieszkać.
Wyglądał na lekko rozczarowanego.
- Dlaczego ci się tutaj nie podoba?
Spojrzałem na niego, wpatrując się w niego znudzonym wzrokiem przez jego głupie pytanie.
- Oczywista odpowiedź... Jeden, mój brat przyrodni jest gejowską cipką. Dwa, nienawidzę cię. I trzy - chcę moje stare życie z powrotem, więc życie tak, jak żyliśmy w Las Vegas będzie lepsze niż to całe gówno... - niedbale ułożyłem ręce po swoich bokach, uśmiechając się.
Ralph wciąż wydawał się zmieszany i rozczarowany.
- Uh, ale Jason, to wszystko jest już za nami. Po prostu o tym zapomnij i ciesz się naszym nowym życiem - Wzruszył ramionami.
Te słowa uderzyły we mnie, powodując ból w moim złamanym sercu. Dlaczego to powiedział? Moje serce zaczęło boleć i poczułem łzy wypełniające moje oczy.
- J-Jak... Jak mogłeś to powiedzieć? - mój głos się załamał od tego, kiedy Ralph mnie zasmucił.
Moją przeszłością było moje dzieciństwo i kochałem je, cóż, było okropnebyło lepsze niż tutaj. Nie mogę o tym zapomnieć.
Westchnął, zdając sobie sprawę, że źle to ujął.
- Jason, nie miałem tego na myśli - Wyciągnął do mnie rękę, by mnie pocieszyć, ale ja się cofnąłem.
- Chcesz, żebym zapomniał o naszych wszystkich przestępstwach, dobrych czasach... i naszej rodzinie? - zacząłem szlochać.
- Jason... - Ralph przywołał mnie, chcąc, bym go wysłuchał.
- Nie, nie mów. Nie wiesz jak bardzo w tej chwili tęsknię za Aleksem i to twoja wina, że on nie jest teraz z nami. I teraz chcesz, żebym zapomniał o mojej PRAWDZIWEJ rodzinie? Jak mogę zapomnieć o ludziach, którzy pozwolili mi żyć i wychowali mnie na mnie? To smutne, że chcesz mnie teraz wychować inaczej. Po prostu chcę wrócić do Las Vegas... - Kilka łez uwolniło się z moich oczu.


Tylko na mnie patrzył nic nie mówiąc.


- Moim jedynym życzeniem jest powrót do Las Vegas – powiedziałem, opuszczając głowę, by się ukryć.
Ralph posłał mi tylko rozczarowane spojrzenie, jako że nie lubił faktu, że jestem smutny.
- Nie wiem co powiedzieć Jason. Nie możemy wrócić.
Pociągnąłem nosem i wytarłem kilka łez.
- Jeśli nie możemy wrócić, w takim razie zamieszkam z Paulem... ponieważ on będzie lepszym tatą! - krzyknąłem na niego, mając nadzieję, że go zraniłem.
- Nie możesz mieszkać z Paulem... - sprzeczał się złym tonem, teraz urażony.
- Dlaczego nie?! - krzyknąłem, wkurzając się na Ralpha i jego głupotę.



Zapadła cisza, która sprawiła, że stało się dramatycznie.


Ralph odetchnął, nie chcąc tego mówić.
- Ponieważ... Paul nie żyje.





Upadłem w szoku na kolana jako że byłem oniemiały. Moje ciało zrobiło się nawet zimne. Ralph to wie? Jak on może nie żyć? Dlaczego każdy, którego naprawdę polubię musi umierać?

Pieprzyć moje życie...






Patrzyłem w podłogę i przemówiłem.
- Nie ma powodu, abym żył, więc popełnię samobójstwo - przyznałem się, chcąc, żeby wiedział co chcę zrobić.



Ralph zaczął wychodzić z mojego pokoju.
- Nie zrobisz tego - powiedział, tak jak Justin.
- Po prostu wynoś się z mojego pokoju do cholery! - krzyknąłem z całą nową złością, która mnie przejmowała. Ralph zrobił co kazałem. Zostawił mnie zranionego i słabego.





Kiedy usiadłem na podłodze, wyciągnąłem z kieszeni kawałek papieru, na którym była moja stara decyzja.
Brzmiała:

      2.   Zabić Ralpha, Pattie i Justina



Podarłem go na kawałki i rozrzuciłem małe kawałki przed sobą. Nie chcę dłużej tego robić.

To moje życie.


Będę robił co będę chciał.

Kiedy będę chciał.


I nikt nie może mnie powstrzymać.



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam.
 Oto dziewiątka. Mam nadzieję, że się podoba. Przepraszamy za błędy. 
Pod ostatnim rozdziałem było, aż 6 komentarzy...wow. Właściwe nie powinnam narzekać, to chociaż więcej niż 2, nie? Ale nie mam pojęcia gdzie się podziały osoby, które informujemy. Naprawdę chciałybyśmy poznać waszą opinie o opowiadaniu.