czwartek, 29 sierpnia 2013

7. Explosive Party

Jason się stara.
Justin płacze.

Justin Bieber
Popchnąłem Jasona na ziemię, sprawiając, że obrączki razem z poduszką upadły.
Słyszałem jak uderzają o ziemię, ale bomba wydała jakby łańcuchowy hałas. Kiedy spojrzałem w górę, by zobaczyć co to jest, zobaczyłem złoty zegarek.
Patrzyłem na niego zaciekawiony.
- Złaź ze mnie tłuściochu! - Jason krzyknął, spychając mnie z siebie.
- Justin, co myślałeś, że robisz? - zapytała mnie mama.
Podczołgałem się do zegarka i go podniosłem, słysząc tykanie.
O nie...
Popełniłem straszny błąd.
- J-Ja... myślałem, że tu... jest... bomba - powiedziałem czując się winny. - Tak bardzo przepraszam...
Spojrzałem na ich twarze.
Ralph miał zszokowane spojrzenie.
Moja mama była zszokowana i zmartwiona.
I Jason,
On po prostu patrzył na mnie ze złością.
Poczucie winy sprawiło, że moje ciało zaczęło boleć.
Wszystko zepsułem.
- J-Ja bardzo przepraszam! - wykrzyknąłem.
Mama westchnęła i powoli do mnie podeszła do mnie, starając się nie potknąć.
Wyciągnęła rękę,
- Jest okej, kochanie. Załatwimy to po ceremonii.
Chwyciłem jej rękę, pozwalając jej pomóc mi się podnieść.
- Nie jest okej - szepnąłem.
Otrzepała mój garnitur.
- Jest w porządku. To tylko nieporozumienie. Porozmawiamy o tym później, okej?
Pokiwałem tylko głową, ponieważ nie mogłem dłużej mówić.
Uśmiechnęła się i stanęła z powrotem na swoim miejscu, z Ralphem.
Jason stał już na nogach, wciąż patrząc na mnie gniewnie.
Z powrotem miał obrączki na poduszce...
I złoty zegarek na nadgarstku.
Posłałem jej szczęśliwe spojrzenie, zanim Jason odwrócił się, żeby podać obrączki Ralphowi.
Niezręcznie wróciłem na swoje miejsce.
Dlaczego zaatakowałem Jasona?
Dlaczego to zrobiłem?
To był tylko głupi zegarek, nie bomba.
Jestem obłąkany.
Dlaczego Jason miałby mieć bombę?
Nie jest terrorystą.
Jason ominął mnie i wrócił na swoje miejsce.
Zamiast tego przerażającego uśmiechu, zmarszczył ze złości brwi. Musiałem go nieźle zdenerwować. Nie patrzył na mnie i nie odezwał się do mnie przez całą ceremonię. Poczucie winy na wskroś przeszywało całe moje ciało.

***

Usiadłem przy stole, chowając się przed wszystkimi. Nikt nie zasługuje na oglądanie mnie.Ten moment, w którym zaatakowałem Jasona utknął w mojej głowie.
Nie chciał odpuścić.
Wtedy ktoś do mnie podszedł.
- Spójrz na mnie - rozkazał spokojnym tonem
Powoli zrobiłem to, co powiedział, widząc Jasona.
- Czego chcesz...? - zapytałem, zrzędliwie.
- Dlaczego mnie zaatakowałeś? Co do cholery sobie myślałeś?
Wina ponownie uderzyła w moje ciało.
- Posłuchaj. Myślałem, że słyszę bombę, ale to był tylko zegarek. Przepraszam. Nawet nie wiesz jak mi przykro.
Westchnął.
- Nie mogę uwierzyć, że mogłeś pomyśleć, że to bomba. - Zerwał zegarek ze swojego nadgarstka. - Weź go.
Rzucił nim na moje kolana. Delikatnie go podniosłem.
- D-Dlaczego mi go dajesz? - zapytałem ze łzmi w oczach.
- To mój prezent dla ciebie, za bycie moim nowym bratem przyrodnim. Właściwie to go zepsułeś, więc to nie ma teraz znaczenia.
Spojrzałem na zegarek, badając złoto na nim.
- Wow, dzięki Jason... - Podniosłem wzrok, ale jego tam nie było. - Jason?
Wyregulowałem zegarek na moim nadgarstku, żeby z niego nie spadł.
Wyglądał całkiem nieźle.
Następnie dwoje ludzi zbliżyło się do mnie.
Chaz i Ryan?
Nie myślałem, że byli zaproszeni.
Uśmiechnąłem się,
- Nie sądziłem, że zobaczę tutaj waszą dwójkę.
- Tak, ale moi rodzice byli zaproszeni, więc... - Ryan wzruszył ramionami i uśmiechnął się.
- Tak samo - oznajmił Chaz.
- Wow, to fantastycznie. Czekajcie... to znaczy, że widzieliście jak zaatakowałem Jasona...
Wszyscy zmarszczyliśmy brwi.
Ryan pokiwał głową.
-Tak, widzieliśmy. Ale to było fenomenalne! Tak szybko go powaliłeś! - uśmiechnął się, przez co ja też to zrobiłem.
- Dzięki, ale naprawdę myślałem, że to była bomba. Usłyszałem tykanie. A wtedy wszystko zepsułem...
- Oh, daj spokój! - Chaz krzyknął. - Też pomyślałbym, że to bomba. To nie twoja wina. Po prostu chroniłeś innych. Rozchmurz się - Położył rękę na moim ramieniu.
Uśmiechnąłem się do niego.
- Dzięki. - Zacząłem bawić się zegarkiem. - Więc tykanie, które słyszałem dochodziło z tego zegarka, który Jason mi dał. Jest dosyć głośny, ale dał mi go, ponieważ jesteśmy teraz przyrodnimi braćmi. A ja nie mam nic dla niego.
Ryan miał zmieszaną minę.
- Tak, jest całkiem głośny. Ale dlaczego Jason miałby dać go tobie? Wydawałoby się, że on cie nie lubi.
Chaz pokiwał głową w zgodzie.
Podniosłem rękę, by im go lepiej pokazać.
- Nie wiem, ale jest świetny. Myślicie, że to prawdziwe złoto?
- Czy Jason mógłby sobie pozwolić na prawdziwe złoto? - Chaz spytał, lekko chichotając.
Pomyślałem o tym, a później zacząłem chochotać.
- Masz rację. To musi być podróbka , ale to nie ma znaczenia. Prezent jest prezentem - wstałem, by stanąć z nimi.
- Czy to znaczy, że czysta kartka papieru też może być prezentem? - Ryan zażartował, śmiejąc się.
Chaz m zawtórował.
- Jeśli tak, to jest to, co dam ci na twoje urodziny.
Lekko się zaśmiałem.
- Cóż, sądzę, że to może być prezent, ale musisz zmienić ją na rysunek lub kartkę - stwierdziłem.
- Ja tylko żartowałem. Dam ci coś świetnego, obiecuję - powiedział Chaz, klepiąc mnie po plecach.
Zaśmialiśmy się grupą.
Znów spojrzałem w dół na mój zegarek, kiedy usłyszałem głośne tykanie.
- Hmm, chcę pójść porozmawiać z Jasonem. Chcę jeszcze raz podziękować mu za prezent.
- Dobrze, chodźmy się za nim rozejrzeć - powiedział Ryan, kiedy odeszliśmy od miejsca, w którym wcześniej siedziałem.
Przeszliśmy przez tłum ludzi rozmawiających i tańczących do grającej muzyki, próbując znaleźć Jasona.
O tak...
Niedługo mam wystąpić.
Kiedy szliśmy, powiedziałem Chazowi i Ryanowi o moim występie.
- Uh, musimy go szybko znaleźć, ponieważ muszę być niedługo na scenie, wykonując piosenkę dla Ralpha i mojej mamy.
- Jaką piosenkę wykonasz? - zapytał Chaz.
Uśmiechnąłem się.
- To niespodzianka.
Warknął, zły, że mu nie powiedziałem.
Doszliśmy przed scenę.
Muzyka była głośna, światła wszystko oświetlały, a parkiet był pełny.Zauważyłem kogoś śpiewającego na scenie, ale nie wiedziałem kto to był.
Później rozejrzałem się dookoła za Jasonem, ale zobaczyłem mamę i Ralpha tańczących razem na samym środku.
Zobaczyłem ich uśmiechających się i śmiejących ze sobą.
Cieszę się, że miło spędzają czas. Moje ciało rozgrzało się od czułego uczucia, gdy na nich patrzyłem. Chciałbym móc robić to z dziewczyną.
Ryan klepnął mnie w ramię, odciągając mnie od moich myśli. Spojrzałem na niego z zdezorientowaną i zaskoczoną miną.
Ryan nawet na mnie nie patrzył. Patrzył w innym kierunku, w stronę bufetu.
- Widzę Jasona - powiedział gniewnym szeptem.
Spojrzałem za siebie, by go zobaczyć.
Był tam.
Opierał się o stół, relaksując się z puszką w ręce.
Jego wzrok był skupiony na artyście na scenie.
Spojrzałem na Chaza i Ryana.
- Więc chcecie tu zostać czy iść ze mną? To nie ma znaczenia.
Chaz podniósł palec.
- Zostaję tutaj - prosto oznajmił.
Ryan zerknął na niego.
- Tak, ja też. Będziemy cię obserwować.
Pokiwałem głową.
- Okej.
Podszedłem do Jasona.
Kiedy byłem już bliżej, zuważył mnie.
Jego twarz zmieniła się w zszokowaną i zniesmaczoną, jakbym był potworem, którego nienawidzi. Prawdopodobnie nim dla niego byłem...
Tylko się uśmiechnąłem, chcąc coś powiedzieć, ale on krzyknął, zanim mogłem zacząć.
- Co ty tu jeszcze robisz? Dlaczego sobie nie poszedłeś? - zapytał mnie w złości, patrząc na mój nadgarstek.
Cóż, nadgarstek z zegarkiem.
Zmieszałem się przez to co powiedział.
- Co masz na myśli? Powinienem tutaj być - oznajmiłem
Udał spokojnego. Mogłem powiedzieć.
- Oh, nieważne. Więc czego chcesz? - zapytał, ponownie się relaksując.
Podniosłem rękę, by pokazać mu zegarek. Po prostu się na niego gapił, jakby zaskoczony.
- Cóż, chciałem ci jeszcze raz podziękować za prezent. Nie mam niczego dla ciebie, ale obiecuję, że będę miał.
On tylko pokiwał głową, prawdopodobnie nawet mnie nie słuchając.
- I chciałbym wiedzieć, czy to prawdziwe złoto, czy nie. Cóż, jeśli wiesz - powiedziałem, sprawiając, że popatrzył na mnie znudzony.
- Uhh, to podróba - powiedział leniwie. Założę się, że sam tego nie wiedział.
- Cóż, to naprawdę fajny zegarek, ale trochę głośno tyka. W każdym razie, skąd go masz?
Wydawał się zaskoczony moim pytaniem, jakby było złe.
- Czy coś nie tak? - zapytałem, tylko po to, by się upewnić.
Spojrzał mi prosto w oczy, przerywając swoje myśli.
- Uh, nie. Wszystko w porządku.
Jason spojrzał w dół na podłogę.
- Mam go ze sklepu z biżuterią - z powrotem spojrzał w górę.
- Ile kosztował?
- Uh... 20 dolarów.
- Naprawdę?
- Tak...
- Wow.
- Tak... wow.
Patrzyliśmy się na siebie w ciszy.
Myślę, że Jason czekał, aż coś powiem, ale nie myślałem, o tym co mam powiedzieć.
 Podniósł rękę, by wziąć łyka z puszki w jego ręce.
Przyglądałem się, jak pije, następnie patrząc na puszkę, kiedy już skończył. To była puszka Red Bulla.
Niesprawiedliwe!
- Hey! Skąd wziąłeś Red Bulla?! - zapytałem zdenerwowany, ponieważ ja go nie dostałem.
Odetchnął, kiedy oderwał się od napoju energetycznego, sprawiając, że zapach utrzymał się w moim nosie. Pachniał śmiesznie, trochę jak żurawina...
Jason się skrzywił, jakby napój smakował źle.
- Ahh, przyiosłem go ze sobą... ale smakuj dziwnie...
Znów zaczął pić.
- Więc dlaczego wciąż go pijesz? - spytałem, zaciekawiony nim i napojem energetycznym.
Przestał i znów się skrzywił.
- Ponieważ... to kapitalne uczucie... - powiedział słabo.
Wtedy zaczął szybko oddychać. Zacząłem się o niego martwić.
Co jest z nim nie tak?
Położył puszkę na stole i zamarł.
- Ahh urrr... nie mogę tego dłużej pić... nienawidzę tego!
Przyglądałem się mu, przestraszony jego działaniami.
- Jason?
- O mój Boże... moje ciało czuje się znakomicie... ale smak po napiciu się jest okropny...
- Ok, po prostu usiądź i się zrelaksuj. Nie chcę, byś zrobił sobie krzywdę.
Posłuchał mnie i opadł na krzesło.
Uśmiechnąłem się z jego pijanie wyglądającej pozycji.
Kiedy piosenka się skończyła i ludzie zeszli ze sceny, ktoś klepnął mnie w ramię.
Odwróciłem się przestraszony, ale uświadomiłem sobie, że to tylko moja mama.
Uśmiechnęliśmy się do siebie, zanim powiedziała,
- Justin, skarbie, twoja kolej na występ. Jesteś gotowy? - zapytała, poprawiając mój fioletowy krawat.
Zapomniałem, że będę występował.
- Tak, wszystko gotowe. Nawet nauczyłem się tekstu. Nie martw się.
Uśmiechnęła się.
- Okej, świetnie. W takim razie się nie martwię. Poradzisz sobie. Po prostu to wiem.
Pokiwałem głową z uśmiechem.
- Dziękuję.
Dała mi szybkiego buziaka w policzek, a następnie odwróciła się do Ralpha.
Odszedłem, by zobaczyć Ryana i Chaza.
Mieli zdezorientowane wyrazy twarzy.
- Więc co się dzieje? - Ryan zapytał, patrząc na cichą scenę.
- Będę występował. To dla mamy i Ralpha.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Śpiewasz piosenkę? - Chaz następnie zapytał.
- Tak, i nie pytaj jaką. Niedługo ją usłyszysz.
Chaz przybrał swoją myślącą twarz.
Wtedy usłyszałem głośny trzask. Wszyscy podskoczyliśmy od głośnego hałasu. Pochodził z mojego zegarka. Tykanie stało się głośniejsze.
Hmmm... To dziwne.
Zdjąłem go.
- Hey, czy któryś z was może go potrzymać podczas mojego występu? Nie chcę, by tykanie było słychać przez mikrofon. - spytałem, trzymając go.
Ryan ostrożnie go ode mnie wziął.
- Jasne, potrzymam go.
- Dziękuję - uśmiechnąłem się i pokiwałem na niego.
Zrobił to samo. Odwróciłem się i podszedłem do schodków prowadzących na scenę.

Jason McCann
Pattie dała Justinowi buziaka w policzek, a następnie odwróciła się, by być z Ralphem.
Wow, dlaczego muszą to robić przy mnie.
Jezus...
Po tym niepokojącym momencie, Justin odszedł, by zobaczyć się ze swoimi przyjaciółmi.
Dlaczego do cholery oni tutaj są? Przygarbiłem się na siedzeniu, ponieważ nie mogłem usłyszeć ich rozmowy. Moje ciało wciąż czuło się niesamowicie. Czułem, jakbym miał skrzydła i mógł latać...
Jeśli bym to zrobił, mógłbym opuścić to piekło.
Z daleka obserwowałem Justina rozmawiającego z przyjaciółmi, ale nie mogłem przekonać się o czym. Wszystko co wiedziałem to to, że cieszyli się sobą.
Jego przyjaciele mieli uśmiechnięty i radosny wyraz twarzy.
Usłyszałem od Pattie, że ma coś wykonać. Nie wiem co, ale zamierzam to zniszczyć. Zawstydzenie go przez wszystkimi znajomymi i rodziną będzie czymś bezcennym.
O cholera!
Zauważyłem jak Justin oddaje swój zegarek Ryanowi, zanim wszedł na scenę.
Kurwa... Mój plan już nie zadziała...
Pieprzony dupek. Teraz nigdy się go nie pozbędę.
Justin podszedł do mikrofonu i stanął na stanowisku, aby móc mówić tak, żeby każdy go usłyszał.
Publiczność wiwatowała i gwizdała na niego, sprawiając, że uśmiech wkradł się na jego twarz. Na mojej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek.
Oh, chłopczyku. Będzie zabawa.
Kiedy publiczność już się uspokoiła, zacząłem krzyczeć na Justina.
- Hej Justin! Justin! Justin! HEJ JUSTIN! JUSTIN, TUTAJ NA DOLE!
Kontynuowałem, dopóki nie spojrzał w dół i cały pokój wypełnił się ciszą.
Jego uśmiech znikł i zmarszczył się, kiedy mnie dostrzegł.
Mogłem powiedzieć, że nie chciał, żebym go zawstydził, ale musiałem go poniżyć.
- Hej Justin?! Gdzie jest twoja rura?! Myślałem, że będziesz występował! - krzyknąłem z uśmieszkiem.
Spojrzał na mnie wściekle, a następnie odwrócił wzrok, by się skupić.
- Jason! - Ralph krzyknął ze swojego miejsca.
Odwróciłem się, by go zobaczyć, wciąż się uśmiechając.
- Co? Lubisz tańce na rurze. Pamiętasz jak poszliśmy na jedne? Cholera, były gorące.
Niektórzy w tłumie sapnęli i zaczęli szeptać przez moją historię. To prawdziwa historia, tak przy okazji.
Nie wiesz, jak się czułem.
Ralph się lekko zaczerwienił. Pattie patrzyła na niego z niedowierzaniem.
Odwróciłem wzrok z powrotem na Justina.
- Szkoda, że Justin nie jest gorący. Hej Justin! Jesteś brzydki! - krzyknąłem na niego, sprawiając, że spojrzał w dół.
- Jason! Zamknij się! - Ralph znowu krzyknął.
- Dlaczego ty nie możesz? - odwróciłem się, by znów na niego spojrzeć, czekając na odpowiedź.
Wtedy usłyszałem krzyk Ryana,
- Po prostu się zamknij!
Wszyscy odwrócili się, żeby na niego spojrzeć.
Jego twarz była czerwona z wściekłości.
Mogę powiedzieć, że chciał mnie zranić.
W tej chwili mógłbym do niego podejść i go zabić, ale zamiast tego, posłuchałem.
Zgarbiłem się na krześle, krzyżując ramiona, by się zrelaksować i ukryć.
- Dobry chłopiec - Ralph zażartował ze mnie.
Posłałem mu gniewne spojrzenie i pokazałem mu środkowy palec.
Ludzie stłumili śmiech, a niektórzy sapnęli.
- Uh... czyli mogę już zacząć? - Justin zapytał, rozglądając się po pomieszczeniu.
- NIE! - krzyknąłem.
Justin na mnie nie spojrzał, ale zmarszczył brwi, podpowiadając mi, że był zły.
- Tak, możesz zacząć. Po prostu ignoruj Jasona. On nie wie, o czym mówi - Ralph mu odpowiedział.
- Hej! Wiem! - krzyknąłem na Ralpha, ale on kompletnie mnie zignorował.
- Poradzisz sobie, Justin. Po prostu skup się na piosence - Pattie zachęciła go, przez co się uśmiechnął.
Następnie gość zaczął go dopingować.
Miałem teraz oczywiście przewagę liczebną…
Justin przygotował się na scenie.
- Okej, to dla was; Mamo i Ralphie. Sprawię, że ten pierwszy taniec będzie perfekcyjny - powiedział, przez co wszyscy zaczęli wiwatować.
Pierwszy taniec?
Czy oni aby już tego nie zrobili?
Cokolwiek, oni są idiotami biorącymi ślub...
Dwójka ustawiła się w pozycji do startu. Wszyscy ich otoczyli, zwalniając im pomieszczenie do tańca.
Odwróciłem się, by spojrzeć na Justina. Chciałem zobaczyć, jak okropnie będzie brzmiał.
Umrę, śmiejąc się, co jest prawdopodobnie tym, czego każdy w tym momencie pragnie...
Muzyka zaczęła grać. W jakiś sposób brzmiała znajomo. Jednak brzmiała głupio.
Justin wyjął mikrofon ze stojaka i podszedł do końca sceny, zaczynając śpiewać.

"Hey Pretty Baby With The
High Heels On
You Give Me Fever
Like I've Ever, never Known
You're Just A Product Of
Loveliness
I Like The Groove Of
Your Walk,
Your Talk, Your Dress
I Feel Your Fever
From Miles Around
I'll Pick You Up In My Car
And We'll Paint The Town
Just Kiss Me Baby
And Tell Me Twice
That You're The One For Me*"

Jasna cholera...
Skąd wziął taki głos?
Totalnie się co do niego pomyliłem. Jasne, że go nienawidzę, ale jego głos jest po prostu...
Wow...
Nawet nie potrafię tego wytłumaczyć.


"The Way You Make Me Feel
You Really Turn Me On
You Knock Me Off Of My Feet
My Lonely Days Are Gone"

Ah, znam tę piosenkę.
Słyszałem ją wcześniej w radiu; A Michael Jackson classic.
Oczywiście, że Ralph mógł wybrać tę piosenkę.
Zawsze tego słuchał.
Odwróciłem głowę, by ich zobaczyć, wciąż słuchających Justina. Nie tańczyli wolno, ale wydawali się tym nie przejmować.
Właściwie, nikt nie wydawał się tym przejmować. Oni im dopingowali. Mogłem powiedzieć, że cieszyli się sobą.

 Czułem w sobie ciepło.
To prawdopodobnie dlatego, że cieszyłem się ich szczęściem.



"I Never Felt So In Love Before
Promise Baby, You'll Love Me Forevermore
I Swear I'm Keepin' You Satisfied
'Cause You're The One For Me"


Kiedy ludzie zaczęli klaskać w ręce do rytmu, zachęcając Justin, zacząłem wystukiwać stopą rytm. Boże. Nie powinienem tego robić. Ale coś powstrzymywało mnie od przestania, nawet jeśli chciałem.
KLIK
Hałas wyrwał mnie z zamyślenia i przestałem stukać nogą. Był cichy, ale wiedziałem, że był blisko mnie. Wtedy przypomniałem sobie o zegarku.
Ryan go miał.
Spojrzałem przed siebie, widząc zmieszanego Ryana, który patrzył na zegarek, podczas gdy jego drugi przyjaciel oglądał Justina.
O nie.
Pilnie się mu przyglądałem, by zobaczyć co robi. Ryan obracał zegarkiem, by lepiej się mu przyjrzeć. Sprawdził jego tył, a jego twarz zmieniła się w zszokowaną.
Psiakrew!
Usiadłem na swoim miejscu, by przygotować się do podbiegnięcia tam.
Ryan zaczął grzebać przy tyle zegarka, by go otworzyć.
To było ciężkie, ale się nie poddawał.
"Kurwa" powiedziałem do siebie, wściekając się i zaczynając panikować.
Dobrze! Przyznam to!
Włożyłem pieprzoną...
- BOMBA! - Ryan krzyknął, wskakując do Justina na scenę.
Wszyscy przestali słuchać i oglądać. Nawet Justin i muzyka się zatrzymali. Ralph i Pattie obserwowali dwójkę na scenie w szoku i niedowierzaniu.
Ralph mnie teraz zabije.
- Justin! Bomba jest w twoim zegarku! - Ryan krzyknął do Justina, szokując go.
- Co?! - Justin wykrzyknął, lekko się wycofując.
Ryana twarz znowu poczerwieniała.
- Jason umieścił cholerną bombę w zegarku, który ci dał!
Teraz wzrok wszystkich był zwrócony na mnie.
"Cześć..." to wszystko co mogłem powiedzieć.
- JASON! - Ralph krzyknął, podchodząc do mnie.
Wstałem z miejsca, by zacząć biec, ale on kurczowo chwycił mnie za ramię.
- Ow! Robisz mi krzywdę! - krzyknąłem na niego.
Moje oparzenia na rękach nie były jeszcze wyleczone. Nikt ich jeszcze nie widział.
- Teraz mnie to nie obchodzi. Próbowałeś wysadzić Justina?! - krzyknął.
- Duh!*
Wtedy zegarek ponownie kliknął, przyspieszając i zgłośniając klikanie.
- Jason, na ile sekund go ustawiłeś? - zapytał mnie, wiedząc, że niedługo wybuchnie.
- Uh, 50...
Wszyscy zaczęli krzyczeć i uciekać.
Justin także zaczął krzyczeć i cisnął we mnie zegarkiem. Zaskomlałem i podniosłem go, by z powrotem nim w niego rzucić.
- Lepiej zatrzymaj bombę zanim będzie za późno - Ralph powiedział, prawie jak groźbę.
Puścił mnie i poszedł do Pattie.
Wtedy zegarek ponownie we mnie uderzył.
Spojrzałem na Justina i Ryana
- Zatrzymaj go! Już go nie chcę! - Justin krzyknął wstrząśnięty.
Chwyciłem go i odrzuciłem z powrotem.
- Nie, jest twój!
Znowu go odrzucił.
- Jest okej. Nie potrzebuję zegarka!
Rzuciłem nim ponownie.
- Tak, potrzebujesz!
- Nie!
- Tak!
Wciąż rzucaliśmy nim w tą i z powrotem.
Kiedy ponownie wylądował na moich dłoniach, usłyszałem piszczenie, oznajmiające, że zostały ostatnie 3 sekundy.
- O cholera! - krzyknąłem, rzucając do Justina.
Powinien teraz wybuchnąć.
- Wyrzuć go w powietrze! - Ryan krzyknął na Justina.
Zrobił, jak mu powiedziano. To wszystko stało się w zwolnionym tempie.
Justin podrzucił go w powietrze, opuszczającego ziemię i nas. Wtedy wydobył się ostatni pisk.
Wszyscy gdzieś się schowali.
Pomarańczowa i czarna chmura wydobyły się z zegarka, sprawiając, że jego części zaczęły spadać.
Hałas był głośny, przez co rozbolały mnie uszy. Wtedy wybuchowa chmura zniknęła w powietrzu, pozwalając dymowi się rozprzestrzenić.
Wszyscy spojrzeli w górę, nawet ja. Na suficie nie było żadnej szkody.
Nie dotarło tak daleko. Zrobiło się cicho. Spojrzałem na Justina, widząc, że płacze... jak zwykle. Następnie zbiegł ze sceny, uciekając prze wszystkimi.
- Justin...! - Ryan go zawołał i spojrzał na drugiego przyjaciela. - Chaz, idź go poszukać.
Chaz pobiegł w tym samym kierunku co Justin wcześniej.
Rozejrzałem się po złych i przerażonych gościach. Wtedy napotkałem wzrok Ralpha. Był zdecydowanie wkurzony. Szybko odwróciłem wzrok, widząc Ralpha podchodzącego do mnie.
Oh, świetnie...
- Dlaczego? Dlaczego do cholery chciałeś to zrobić?! - krzyknął mi w twarz.
Teraz ja się wkurzyłem.
- Zrobiłem to, ponieważ ta ciota musi umrzeć! Czy wiesz co mi zrobił?
Wpatrywał się prosto w moje oczy.
- Tak, wiem. Próbował ci pomóc. To ty jesteś tym z problemami.
Zakpiłem.
- Mam problem. To ty jesteś tym łysym! Zapuść trochę włosów, człowieku.
Wtedy on zaszydził i skrzyżował ramiona.
- To nie ma teraz znaczenia. Potrzebujesz uwolnić się od swoich problemów ze złością i przeprosić swojego nowego brata przyrodniego, Justina.
- Eww nie. On jest ciotą.
- Powiedziała osoba, która płakała, gdy bolały ją nogi.
Dobra, miałem dość!
- To jest to! Jesteś skończony! - zamachnąłem się na niego pięścią, ale on się wycofał.
- Wow, chłopcze. Uspokój się - powiedział, wyciągając przed siebie ręce.
- Zamknij się do cholery! -Ponownie się zamachnąłem, prawie go uderzając.
- Skończ albo też zacznę walczyć.
- Wyzywam cię do tego!
I zrobił to.
Wymierzał we mnie ciosy, ale ja robiłem uniki. Nie działało to tak, jak chciałem, ale ten pedał musi zginąć! Zamachnąłem się, ale on odskoczył.
Wyśmiał mnie.
- No dalej! Pokaż mi swoje najlepsze uderzenie! Wiem, że nie możesz mnie uderzyć! - droczył się.
Złość przejęła moje ciało. W tym momencie chciałem wszystkich zabić. Zacisnąłem zęby i skoczyłem na niego, ciągnąc go na ziemię. Usłyszałem pęknięcie jego kręgosłupa od mocnego uderzenia.
Krzyknął z bólu.
Wtedy zacząłem uderzać go po odsłoniętej twarzy. Moja pięść przekręciła jego głowę, gdy uderzyłem go w kości policzkowe.
- Ty pieprzony głupku! Naprawdę myślisz, że możesz ze mną zadzierać?! - krzyknąłem na niego.
Zaczął blokować moje uderzenia swoimi rękami.
- P-Proszę... skończ... - słabo błagał.
Ale ja kontynuowałem z całą swoją siłą. Wtedy poczułem dwa palce dotykające mojej szyi.
- NIE! NIE RÓB TEGO! - krzyknąłem, próbując się wyrwać.
- Jason, spowodowałeś dzisiaj wiele problemów.
To był Ralph!
- Ralph, proszę, nie.
- Przykro mi.
Zaczął mocniej naciskać na moją szyję, sprawiając, że zacząłem ciężko oddychać, chcąc złapać powietrze.
- Nie...
Jednak się nie zatrzymał.
Moje ciało zaczęło słabnąć.
Więcej go nie czułem.
Zacząłem widzieć mgłę i zabawne kolory, kiedy moje oczy zaczęły wywracać się do tyłu.
Kiedy całkowicie się wywróciły, moje powieki się zamknęły. Było kompletnie ciemno. Właśnie tak, byłem nieobecny.

Justin Bieber
Biegłem.
Biegłem do drzwi kościoła, by uciec z tego koszmaru. Łzy ciekły strumieniami. Nie dało się ich zatrzymać. Nie masz pojęcia jak smutny jestem.
Dlaczego Jason chciał mnie wysadzić w powietrze?
Wybiegłem na zewnątrz, do ogrodu. Była tam altanka, więc wbiegłem na nią, by usiąść i się schować. To była śliczna altanka z ciemnego drewna, otoczona małymi kwiatowymi krzewami. Siedzeniami w środku były dwie ławki z poduszkami w ładne wzorki. Leniwie usiadłem, zakrywając mokrą twarz rękami.
Te bolesne pytania przelatywały przez moje myśli.
Dlaczego miałby to zrobić? Dlaczego to zrobił? Jak on mógł?
Wszystkie te rzeczy, które dla niego zrobiłem, a on przychodzi i chce mnie zabić.
Chciałem być jego przyjacielem, a on po prostu chce mnie martwego. Czułem się jak idiota. Dlaczego uwierzyłem, że mógłbym mu pomóc? Znów zacząłem płakać, chowając się.
- Justin! - Ktoś krzyknął. - Justin! Gdzie jesteś?!
Poznałem, że to Chaz.
Nie, nie mogę pozwolić mu zobaczyć siebie w takim stanie.
- Justin?! - znów krzyknął, zaczynając biec. - Ah, tu jesteś.
Słyszałem jego kroki pędzące do mnie.
O nie...
Wszedł po schodkach i stanął przede mną.
Nie starałem się na niego spojrzeć.
- Odejdź, Chaz...
-Nie ma mowy. Nie wracam tam. Zostanę tutaj z tobą - stwierdził, siadając obok mnie.
- Proszę, po prostu odejdź... - zaszlochałem.
- Spójrz Justin, nie obchodzi mnie czy płaczesz. Jestem twoim przyjacielem, tak samo jak Ryan. Nigdy byśmy cię nie wyśmiali.
Powoli zdjąłem ręce z twarzy, odwracając głowę w stronę Chaza. Jego mała przemowa sprawiła, że poczułem się lepiej.
- No dalej. Chcę zobaczyć szczęśliwą minę, nie tą smutną - Chaz rozkazał w przyjazny sposób.
Pociągnąłem nosem.
- Jak mam być szczęśliwy, kiedy Jason próbował mnie zabić?
- Spójrz na tą dobrą stronę, nie zabił cię.
- Ale próbował.
- Ale cię nie zabił.
- Okej, Chaz... nie pomagasz.
- Przepraszam.
Westchnąłem, nie wiedząc co teraz zrobić.
Chaz zrobił to samo.
Z niewielkiej odległości usłyszałem brzęczenie pszczoły, zbliżające się do nas.
Rozejrzałem się z nią, nie bardzo się tym przejmując.
Chaz przypadkowo się zaśmiał.
Odwróciłem się do niego.
- Co jest takie zabawne?
- Tu jest ta naprawdę gruba pszczoła latająca w okolicy - powiedział, rozglądając się za nią.
Brzęczenie ustało. To znaczy, że pszczoła się zatrzymała.
Wtedy dostrzegłem jej czarno-żółte ciało, gdy usiadła na małym drewnianym stoliku naprzeciwko nas.
- Chaz, jest na stole - powiedziałem, sprawiając, że szybko się odwrócił.
Znów się zaśmiał.
- Oh, ta pszczoła jest taka gruba!
Rzeczywiście była gruba jak na pszczołę.
Ale była całkiem zabawna.
- Hej, uśmiechasz się! - Chaz powiedział, przez co mój uśmiech wzrósł. - Widzisz, grube pszczoły sprawiają, że wszyscy się uśmiechają, może nawet Jason.
- Okej, myślę, że masz rację, ale czy chcesz wiedzieć co jeszcze sprawia, że się uśmiecham?  zapytałem.
- Co?
- Gruby Chaz - szturchnąłem go w bok, przez co się zaśmiał.
- O tak, ty też jesz jedzenie, więc jesteś grubym Justinem! - trącił mnie w bok i obaj się zaśmialiśmy.
Kiedy przestaliśmy się śmiać, Chaz przebiegł wzrokiem po drewnianej podłodze.
- Aha! - krzyknął, schylając się po coś.
Spojrzałem na niego zaciekawiony, żeby zobaczyć co znalazł.
- Co znalazłeś?
Zerwał się i stanął prosto, pokazując mi tą rzecz.
- To!
Zmieszałem się.
- Orzech ziemny?
Tak, orzech ziemny był w jego ręce.
- Tak, nazwę go... Jason
Przez chwilę bawił się orzeszkiem w swoich palcach.
- Dlaczego? - zapytałem.
- Ponieważ ten orzech jest jak lalka voodoo. Mogę kontrolować Jasona przez tego orzeszka - udawał, żebym się zaśmiał.
Uśmiechnąłem się,
- Więc, co jako pierwsze zrobisz z orzechem, mam na myśli Jasonem?
Zachichotał i spojrzał na pszczołę.
- Myślę, że Jason powinien spróbować znaleźć jakichś przyjaciół. Zobaczmy co o tym myśli gruba pszczoła.
Położył orzech blisko pszczoły, ale ona odleciała z bzyczeniem
- Oh, zgaduję, że ona nie lubi Jasona, tak jak my! - Chaz powiedział, chichocząc.
Nie sądziłem, że to było zabawne.
- Albo pszczoła ma uczulenie na orzeszki ziemne - powiedziałem żartobliwie.
Chaz żartobliwie uderzył mnie w ramię.
- Hey! Nie słuchałeś?! To jest Jason, nie orzeszek! - krzyknął figlarnie.
Lekko zachichotałem z jego zabawnego szaleństwa.
- Jestem teraz taki zły, mógłbym po prostu...... RRAAAHHHH! - I rzucił orzeszek poza altankę.
Oboje zaczęliśmy się śmiać.
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytałem przez śmiech
- Cóż, pomyślałem, że Jason umie latać... odkąd jest diabłem.
- Um, nie sądzę, że diabły mają skrzydła.
- Może niektóre mają, jak Jason.
- Być może.
Usiedliśmy tam, patrząc na ogród.
To był przepiękny widok; jasno kolorowe kwiaty, stare zadziwiające drzewa, specyficznie ozdobione.
Zacząłem się relaksować, prawie zamykając oczy.
- Hey! Spójrz! - Chaz krzyknął, chwytając moje ramię.
Podskoczyłem z przerażenia.
- Co?!
Wskazał na ogród.
- Widzisz tą czarną rzecz? Co to jest? - zapytał mnie, utrzymując wzrok na tym co zobaczył.
Przeleciałem ogród wzrokiem, szukając czarnej rzeczy.
- Uh, no... Nie widzę, oh, czekaj. Teraz widzę - zauważyłem czarną puszystą rzecz, poruszającą się dookoła w ogrodzie.
- Myślisz, że co to jest? - Chaz zapytał, wstając z miejsca i podchodząc do krawędzi altanki.
robiłem to samo, by się lepiej przyjrzeć.
- Nie wiem. Musimy poczekać i się przekonamy.
Oboje patrzyliśmy na czarną puszystą rzecz, ruszającą się w stronę orzeszka.
- Oh! Myślę, że to wiewiórka! - krzyknąłem szeptem do Chaza.
- Oh, racja. Wiewiórki mają takie bujne ogony. - stwierdził. - Nazwę ją Justin.
- Dlaczego moim imieniem? - zapytałem, uśmiechając się i czekając na jego głupią odpowiedź.
Uśmiechnął się i powiedział,
- Zobaczysz - Utrzymywał wzrok na wiewiórce.
Zrobiłem to samo.
Wiewiórka podniosła głowę i się rozejrzała.
Teraz wiedzieliśmy, że to wiewiórka, ponieważ zauważyliśmy jej małą główkę. Następnie wiewiórka pochyliła się i podeszła bliżej do orzeszka, którego Chaz wyrzucił. Widzieliśmy jak jej czarny bujny ogon się porusza, dzięki czemu wiedzieliśmy gdzie jest.
Następnie zamarła, kiedy była już blisko orzecha. Podniosła go i włożyła do buzi, a następnie pobiegła w stronę drzewa, by się na nie wspiąć.
Wybuchnęliśmy śmiechem.
- Zjesz Jasona! - Chaz powiedział, starając się utrzymać równowagę.
Przez śmiech nie mogłem nic z siebie wydusić.
Kiedy powoli się uspokoiłem, powiedziałem,
- O mój boże. To było zabawne.
Chaz zaczął dyszeć.
- Hej, uh, wszystko okej? - zapytałem, klepiąc go po plecach, by mu pomóc.
- Tak... Wszystko w porządku... - wykaszlał.
Czekałem aż złapie oddech.
Kiedy już to zrobił, wyprostował się i oparł o drewnianą barierkę altanki.
- To było komiczne - stwierdził, lekko chichocząc.
- Wiem, ale nie jestem ludożercą.
- I kto to mówi?
- Ja. Dlaczego miałbym zjeść Jasona?
Chaz potrząsnął głową.
- Już zapomniałeś? On jest orzeszkiem a ty wiewiórką! Zjadłeś go i on jest teraz martwy! Laleczki voodoo działają!
Spojrzałem na zabarwione okno kościoła.
- Ale to by znaczyło, że on nie żyje... prawda?
- Może... albo Ralph go załatwi - zachichotał.
Zacząłem martwić się o Jasona. Jasne, że powinienem go znienawidzić, ale nie jestem taki. Mogę być jego przyjacielem. To po prostu wymaga trochę czasu i cierpliwości.
- Wracam do środka - powiedziałem, wychodząc z altanki.
- Czekaj, nie sądzę, że powinieneś - Chaz powiedział, łapiąc mnie za ramię bym został.
- Dlaczego? Jeśli nie żyje, nie może mnie zranić - wyszarpnąłem się, ale on nie odpuścił.
- Ja tylko żartowałem. Orzeszki nie są lalkami voodoo. Tylko szamany mogą używać voodoo.
Zatrzymałem się i spojrzałem na niego.
- Chaz, po prostu pozwól mi odejść. Chcę się upewnić że wszystko z nim w porządku.
Westchnął i pozwolił mi odejść.
- Dobra... Zróbmy to po twojemu.
Podeszliśmy we dwójkę do wielkiego budynku i otworzyliśmy drzwi, aby wejść do środka.
Tak szybko jak się tam znaleźliśmy, zacząłem biec do pomieszczenia, w którym miał miejsce wybuch.
Chaz nic nie powiedział. Ruszył zaraz za mną.
Kiedy rozejrzałem się po brudnym pokoju, miałem przeczucie, że coś poszło nie tak. Nie tylko w sprawie bomby, ale także Jasona.
Wszedłem głębiej, starając się stawiać kroki tak cicho, jak to tylko możliwe. Wszystko co mogłem usłyszeć to rozmawiające głosy; Ralpha, mojej mamy i Ryana.
Kiedy się odwróciłem, zauważyłem ich i Jasona.
- NIE! - krzyknąłem, sprawiając, że wszyscy podskoczyli.
Podbiegłem do Ralpha, który ciągnął Jasona po podłodze. Łzy zaczęły opuszczać moje oczy.
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytałem Ralpha.
Spojrzał na mnie z napięciem w oczach.
- Musiałem to zrobić. Zaatakował twojego przyjaciela - wskazał, by mi pokazać.
Spojrzałem i zobaczyłem moją mamę rozmawiającą z Ryanem, który trzymał chusteczkę przy twarzy.
- Ale nie musiałeś pozbawiać go przytomności - oznajmiłem.
-Tak, musiałem. Wielokrotnie uderzył twojego przyjaciela w twarz.
- Ale...
Wtedy mama mnie zawołała.
- Justin, podejdź tutaj, proszę.
Westchnąłem i powoli ruszyłem w jej stronę. Mocno mnie przytuliła.
- Wszystko w porządku, kochanie? Stało ci się coś? - nie odwzajemniłem uścisku.
Kilka łez opuściło moje oczy.
- Tak... - zaszlochałem w jej sukienkę.
- Gdzie zostałeś zraniony? - zapytała zmartwiona.
- Wszędzie... ale najbardziej w moje serce - zacząłem cicho płakać.
Puściła mnie i chwyciła za ramiona, patrząc mi w oczy. Zanim mogła zapytać dlaczego, odpowiedziałem
- Nie musieliście pozbawiać Jasona przytomności.
Westchnęła.
- Justin, spójrz co zrobił Ryanowi - popatrzyłem na niego. Zdjął chusteczkę ze swojej twarzy.
Miał zakrwawiony nos i wnętrze jego ust także krwawiło. Poczułem się przez to źle, ale Jason był wszystkim, o czym mogłem myśleć.
Odwróciłem się, by spojrzeć na ciało Jasona.
- Ale Jason...
- Justin, z nim wszystko w porządku.. - moja mama powiedziała, ale jej przerwałem.
- Nie, nie jest! - wyrwałem się jej, zasmucając ją.
Podszedłem do ciała Jasona.
- Jeśli cały czas będziesz to robił, nie będę w stanie mu pomóc - załkałem, patrząc na Ralpha.
Westchnął z irytacji.
-Spójrz, Justin. To jedyne co mogłem zrobić...
- Wcale nie! - krzyknąłem, zasmucając się jeszcze bardziej.
Mama chwyciła moje ramię i zaczęła mnie odciągać.
- Dalej, Justin. Musimy wracać do domu.
- Nie... Nie chcę iść do domu - biadoliłem, ostrożnie się jej opierając.
Chaz zaczął pomagać, ale nic nie powiedział.
- Kochanie, policja jest już w drodze. Wszystko będzie dobrze - mama powiedziała, by mnie uspokoić.
- Nie! Oni pozbędą się Jasona!
- Justin, on próbował cię zabić. Powinniśmy iść - powiedział Chaz.
- Ale jednak tego nie zrobił! - krzyknąłem na niego, opierając się mocniej.
Wtedy Ryan zaczął pomagać wyprowadzić mnie na zewnątrz.
- Justin, tak będzie najlepiej. Nic mu nie będzie.
Zalałem się łzami.
- Proszę, pozwólcie mi zostać - poprosiłem ich.
Ale oni nic nie powiedzieli. Kontynuowali ciągnięcie mnie na zewnątrz.
- Jason! - krzyknąłem, mając nadzieję, że się obudzi. - Jason! Proszę, obudź się, Jason! JASON!
- Justin, proszę, przestań krzyczeć - mama rozkazała.
Zrobiłem jak powiedziała.
Jasonowi nic się nie stanie jak będzie spał. Ale kiedy już się obudzi, będzie zły.
Nigdy nie będę w stanie sprawić, żeby mi zaufał.
Nigdy w życiu...
To wszystko wina Ralpha.
To on pozbawił go przytomności.
Mógłbym go powstrzymać nawet go nie dotykając.
Mogłem zrobić to lepiej.
Mogę zrobić o lepiej.
Czekaj.
Może to wszystko moja wina...
To mnie nie lubi.
To ja jestem tym, którego chce zabić.
Tym, który nie może zostać zabity.
Odkąd jego plany nie wypalały, złościł się. Ale nie zamierzam popełnić samobójstwa, żeby go uszczęśliwić. Muszę po prostu robić rzeczy, które on lubi robić. Ale nie ma mowy, żebym spróbował kogoś zabić, albo siebie.
To wydaje się trudniejsze, niż myślałem.
Ale nie mogę się poddać.
Obiecałem coś.
Obiecałem sprawić, że Jason mi zaufa.
Moja mam odblokowała samochód, by wsiąść do środka. Ryan otworzył tylne drzwi, byśmy we trójkę tam usiedli. Usiadłem w środku, a Ryan i Chaz siedzieli po moich obu stronach.
Mama usiadła na miejscu kierowcy i zaczęła prowadzić.
W samochodzie było cicho; bez grającej muzyki, bez rozmów. Jedyną rzeczą robiącą hałas byłem ja. Cały czas szlochałem i pociągałem nosem, starając się uspokoić.
Wytarłem trochę łez i oparłem się o siedzenie, patrząc na dach samochodu.
- Obiecuję sprawić, że Jason mi zaufa - powiedziałem głośno, składając prawdziwą obietnicę.
Nikt nic do mnie nie powiedział.
Jęknąłem i zamknąłem oczy, by się zrelaksować.
Wiem, że prawdopodobnie masz mnie za głupka, ale myślę, że Jason potrzebuje pomocy. Próbował mnie zabić, ale to dlatego, że mnie nienawidzi.
Jeśli by mnie lubił, nie próbowałby mnie zabić. Muszę tylko sprawić, żeby mnie polubił, to wszystko.
I mogę to zrobić.
Po prostu potrzebuję czasu i cierpliwości.


Jason McCann
Miałem dość tego pieprzonego poniżania.
Nie lubię być pozbawiany przytomności przez jakiegoś starego faceta.
Pieprzona policja przywykła mi to robić, a teraz Ralph to robi!
To boli.
To bardzo rani moją szyję.
Ale najbardziej moje serce.
Mężczyzna, którego kochałem jako ojca mnie zdradził.
Musiał pozbawić mnie przytomności, by mnie powstrzymać.
Wcześniej, wszystko co musiał zrobić to podnieść mnie i spokojnie ze mną porozmawiać.
Teraz mnie ranił.
Jeśli za każdym razem, gdy zrobię coś złego, będzie pozbawiał mnie przytomności, powinienem pozbyć się problemu.
Problemem jest Ralph.
Muszę pozbyć się Ralpha.
Zamiast Justina, wezmę Ralpha.
Zabiję go pierwszego, później pójdę po Justina.
Ale to nie wydaje się w porządku.
Jeśli zabiję Ralpha, będę zabijał własnego ojca.
I zasmucę dwoje ludzi. Nie, właściwie to 3… dla mnie.
Ale jeśli zabiję Justina, zasmucę setki ludzi.
Ale jeśli ja...
Co jeśli zabiję siebie?
Jeśli popełniłbym samobójstwo... wtedy nie zasmuciłbym... nikogo.
Nikt nie byłby smutny, gdybym odszedł z tego świata.




Nowe plany.




              1.       Popełnić samobójstwo.




~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*używane by pokazać, że ktoś właśnie powiedział lub zrobił coś głupiego
Cześć :) W sumie nie mam nic do powiedzenia. Mam nadzieję, że nie przeszkadza wam przeniesienie bloga. Kocham was ♥
Są już konta Justina i Jasona, więc jeśli chcecie możecie ich zaobserwować c:


sobota, 24 sierpnia 2013

6. Wedding Crasher

Rany Jasona się goją.
Justin coś podejrzewa.
Justin Bieber
Podniosłem się, by stanąć obok Jasona. Ralph i Jason patrzyli na mnie zdezorientowani.
Spojrzałem Ralphowi prosto w oczy.
- Jason uratował mi życie.
Wiem, że to kłamstwo, ale Jason potrzebował pomocy.
Ralph upuścił gazetę na podłogę, myśląc o tym, co powiedziałem, kiedy Jason patrzył na mnie w szoku. Uśmiechnąłem się do niego, szturchając go w ramię, aby powiedzieć mu, żeby to potwierdził.
- Tak, to co powiedział. Uratowałem mu tyłek – Jason powiedział Ralphowi.
Ralph podniósł brew, zdezorientowany tą historią.
- Uh, jak się poparzyłeś, Jason?
Widziałem jak ciało Jasona napina się ze stresu.
Spojrzał na mnie z dziwnym uśmiechem, nie wiedząc co odpowiedzieć.
Przejąłem to.
- Cóż, Jason i ja byliśmy w parku i ktoś spowodował pożar. Więc kiedy upadłem, ogień był przede mną i Jason musiał przez niego przebiec, żeby mnie podnieść. Koniec… – powiedziałem szybko, panikując przez to głupie kłamstwo.
Ralph tylko spojrzał na mnie, oniemiały.
Całkowicie to zmyśliłem.
Ale nie sądzę, że on mi uwierzy…
Wygląda na to, że Jason też mi nie uwierzył.
- Uh… możesz to jeszcze raz wytłumaczyć? – spytał mnie Ralph, wciąż zmieszany.
- Dobrze – odetchnąłem, przygotowując się do powiedzenia tego kłamstwa ponownie.
- Więc, Jason i ja poszliśmy do parku na spacer. Potem zobaczyliśmy jak jacyś gangsterzy palą i jeden z nich wyrzucił papierosa na trawę, która się zapaliła. Potem ogień był coraz większy i zaczął nas otaczać. Jason uciekł, ale ja się przewróciłem, a ogień był zaraz przede mną. Wtedy Jason przyszedł mnie ratować. Przebiegł przez ogień, by mnie złapać, a później przebiegł przez płomienie jeszcze raz, ze mną na plecach. Ja się nie oparzyłem, ale Jason tak… niestety. Ale mnie uratował.
Odetchnąłem ciężko, by złapać oddech po opowiedzeniu tej wymyślonej historii.
Obydwoje spojrzeli na mnie, oszołomieni moimi słowami.
Na szczęście Ralph mi wierzy. Czekałem na jego odpowiedź.
Zamrugał kilka razy, a potem powiedział.
- Cóż, to interesująca historia. Przepraszam Jason, że źle myślałem. Powinienem iść po Pattie, żeby pomogła Ci z tymi poparzeniami. I wytrzyj całą tą krew. Masz ją wszędzie.
Jason i ja spojrzeliśmy na podłogę, widząc małą kałużę z krwi Jasona. Doszła tutaj, aż z korytarza. Musiał krwawić, kiedy mnie gonił.
- To jest chore, ale fajne! – krzyknął Jason, pochylając się, by dotknąć jego krwi.
Ralph westchnął.
- Jason, przestań bawić się swoją krwią i wyczyść to. Idę po Pattie – Opuścił pokój. Słyszałem jego kroki na schodach.
Kiedy usłyszeliśmy je na szczycie, Jason spojrzał na mnie zaniepokojony.
- Co ty myślisz, że robisz? Właśnie okłamałeś Ralpha! – po cichu na mnie krzyknął.
- Miałbyś kłopoty, więc go okłamałem, żeby cię uratować. Dlaczego cię to niepokoi?
- Co jeśli Ralph dowie się, że go okłamałeś? Pewnie, teraz jestem uratowany, ale oboje będziemy w gównie, jeśli się dowie, że to wymyśliliśmy.
- Nie dowie się, jeśli utrzymamy to tak jak jest. Po prostu grajmy razem.
Westchnął i spojrzał mi w oczy.
- Ok, ale dlaczego to zrobiłeś? Zraniłem cię, a ty mi pomagasz?
- Nie sądzę, że powinieneś być ukarany przez własnego ojca. Kiedy cię wyleczymy, będziesz czuł się lepiej i będziesz mógł odejść… tak jak chciałeś.
Zasmuciłem się po powiedzeniu tego.
Pewnie, Jason jest wredny, ale chcę, żeby z nami został.
Podrapał się po brodzie, myśląc o moim pomyśle.
- Hmm… to prawda. Ralph nie będzie w stanie mnie złapać, kiedy będę biegał… Ok, chodźmy mnie wyleczyć!
Odwróciliśmy się, gdy usłyszeliśmy, że ktoś wchodzi do salonu. To tylko moja mama, patrząca na smugę krwi, którą Jason za sobą zostawił. Później spojrzała na jego nogi, obrzydzona obrażeniami.
- O mój Boże, Jason. Całe te obrażenia przez uratowanie Justina? – potrząsnęła głową. – Nie mogę uwierzyć w tą historię.
Jason posłał mi zmartwione spojrzenie.
W odpowiedzi odesłałem mu takie samo.
- Okej, Jason, musimy cię wyczyścić, aby pomóc ci z tymi oparzeniami. Justin, weź Jasona na górę, do łazienki, proszę.
- Pewnie. – Spojrzałem na Jasona, który patrzył w dół, na swoją krew. – Okej Jason, musimy iść na górę. – Chwyciłem jego nadgarstek, sprawiając, że podskoczył. Zabrał swoją rękę z dala ode mnie i posłał mi gniewne spojrzenie.
Odszedłem od niego,
- Przepraszam. W takim razie chodź za mną – Wyszedłem z pokoju, a on podążył za mną.
Wciąż krwawił, ale wyczyścimy to, może.
***
- Ok, rozumiesz już? – spytałem Jasona, będąc już nim zirytowany.
Ze zdezorientowaniem przyglądał się kranowi i odpływowi w wannie.
- Nie – odpowiedział prosto.
Westchnąłem zirytowany.
To już trzeci raz, kiedy tłumaczę mu ‘jak korzystać z wanny’.
Wziąłem głęboki oddech.
- Wiesz co, ja to zrobię. Odkręcę wodę – powiedziałem, kładąc rękę na kurku.
- Czekaj… bez moich ubrań czy mam tu po prostu stać? – zapytał, jakby zakłopotany.
Spojrzałem na niego, zdezorientowany.
- Po prostu stój tu. Nie chcę, żeby twoja krew znalazła się na czystej, białej podłodze.
- Ok, cokolwiek…
Jason stał w wannie, więc krew cieknąca z jego nóg zgromadzi się tam i odpłynie razem z wodą.
Cieszę się, że w końcu ze mną współpracuje.
Odkręciłem kurek, sprawiając, że woda w rurze przyspieszyła.
Krew Jasona była wszędzie, więc położyłem rękę pod rurą, pozwalając wodzie dotrzeć do krwi i zabrać ją do kanalizacji.
Po zmieszaniu z krwią woda stała się jasnoróżowa.
Kiedy próbowałem pozbyć się krwi z wanny, uderzyłem prawą stopę Jasona, sprawiając, że podniósł ją i zadrżał.
- Hey, to zimne. Zrób cieplejszą – nakazał, posyłając mi piorunujące spojrzenie.
- Powinna być zimna. To zagoi twoje poparzenia. Musisz je tak leczyć – wytłumaczyłem, wciąż wypłukując wannę.
- Dobrze, ale najpierw muszę się do niej przyzwyczaić… – oświadczył, wciąż się trzęsąc.
Uśmiechnąłem się do niego, składając ręce, by złapać trochę wody.
Gdy miałem wystarczającą ilość, wylałem ją na Jasona, uderzając w jego nogi.
- AH! ZIMNE! – wrzasnął od chłodu na jego ciepłych nogach.
Zaśmiałem się z niego, sprawiając, że był jeszcze bardziej zły.
- Po prostu pomagam ci się do niej przyzwyczaić. Nie musisz się złościć.
Skrzyżował ramiona, próbując się ogrzać.
- Kiedy już skończę tą kąpiel, utopię cię.
Zaśmiałem się.
- Chciałbym zobaczyć, jak to robisz.
Jęknął, odwracając ode mnie wzrok.
Kiedy pozbyłem się większości krwi, chwyciłem korek i zatkałem nim odpływ, żeby wanna się napełniła.
Jason zaczął się jeszcze bardziej trząść, kiedy zimna woda dostała się do jego stóp.
Nic nie powiedział, ale było widać, że był zły.
Wstałem i spojrzałem na Jasona, który przestał się trząść.
- Ok. Teraz cię zostawię, więc zakręć wodę, kiedy będziesz musiał i twój ręcznik jest tam. Po prostu zakręć kurek w drugą stronę, żeby zatrzymać wodę, a potem po prostu się zrelaksuj.
Nie odpowiedział.
Staliśmy tam, patrząc na siebie.
- Dobrze, więc na co czekasz? – spytał gniewnie, kopiąc trochę wody.
- Co masz na myśli? – spytałem zdezorientowany.
- WYCHODŹ! NIE BĘDĘ SIĘ KĄPAŁ, KIEDY TY TU JESTEŚ! – krzyknął, wskazując na drzwi od łazienki.
Moja twarz zrobiła się czerwona ze wstydu.
Zapomniałem, że powinienem już wyjść.
- Oh, uh… przepraszam… – przeprosiłem, wychodząc z łazienki.
A potem odwróciłem się, by spojrzeć na Jasona, przypominając sobie, że miałem mu coś powiedzieć.
- Oh tak, nie dotykaj, ani nie dłub w swoich poparzeniach, w wannie. Wtedy tylko je pogorszysz.
- Dobra… nie będę, a teraz wyjdź! – krzyknął ponownie, ale tym razem wkurzony.
Zaśmiałem się i zamknąłem za mną drzwi, dając Jasonowi trochę prywatności. Stałem tam, żeby usłyszeć jak Jason wchodzi do wanny. Ale nie usłyszałem żadnego plusku wody, ani jego ruchów.
- Jason, wszystko w porządku? – spytałem przez drzwi.
- Aha! Wiedziałem, że wciąż tam jesteś! Wiem, że drzwi nie są zamknięte. Zamknij je teraz! – domagał się, krzycząc.
- Nie mogę. Ty musisz je zamknąć, a ja będę na dole. Nikt nie wejdzie. Obiecuję.
Westchnął głośno i jęknął.
- Ok, ok… idź już na dół…
- Już idę.
Odszedłem od drzwi, idąc na dół.
***
 Jason siedział w wannie już od godziny. Był tam tak długo, że mieliśmy czas na wyczyszczenie całej krwi, zanim mama go opatrzy. Cóż, skoro on nadal tam jest, mamy trochę czasu dla siebie.
Ćwiczyłem na pianinie w naszym pokoju wypoczynkowym, kiedy mama siedziała na kanapie, czytając jedną z jej książek. To jakaś seria, ale nie lubię jej przeszkadzać, kiedy czyta. Ale nie ma nic przeciwko mojej grze na pianinie, kiedy czyta.
Kiedy tańczyłem moimi palcami na klawiszach, grając relaksującą melodię, uderzyłem zły klawisz, psując piosenkę.
Mama i ja podskoczyliśmy od niespodziewanego dźwięku.
Spojrzałem na nią, zdenerwowany i winny przestraszenia jej.
- Przepraszam. Nie chciałem… znowu..
Tak, to był już mój 6 błąd.
Nie wiem dlaczego ciągle uderzam w zły klawisz.
Nigdy tak nie robię.
Dlaczego robię dzisiaj tyle błędów?
- Jest ok, wybaczam Ci… znowu… – powiedziała, wracając do czytania książki.
To sprawiło, że czułem się jeszcze bardziej winnym.
Westchnąłem i zacząłem ponownie grać, ale wolniejszy i smutniejszy rytm.
Moje emocje sprawiły, że zacząłem tak grać. To nie miało znaczenia. I tak musiałem grać inne rodzaje muzyki.
Zacząłem myśleć o dzisiejszym dniu… sprawiając, że znów uderzyłem w zły klawisz.
Westchnąłem z frustracji, wkurzony moimi błędami.
- Kochanie, – mama zawołała mnie po cichu. Nie spojrzałem na nią. – Wszystko w porządku?
Potem popatrzyłem na nią, a łzy wypełniły moje oczy.
- Nie wiem dlaczego robię dzisiaj tyle błędów… jestem w tym lepszy…
Posłała mi zmartwione spojrzenie.
- Wiem, że jesteś. Jesteś fantastycznym pianistą. Wszyscy popełniają błędy – zaśpiewała.
Uśmiechnąłem się, myśląc o piosence Hannah Montana, a właściwie Miley Cyrus.
Yeah, everybody has those days… - zaśpiewałem, dołączając do niej, grając piosenkę na pianinie.
Mama śpiewała słowa, które szły z nutami.
Nobody’s perfect. I gotta work it. Again and again till I get it right!
Uśmiechałem się, śpiewając tą piosenkę.
Kiedy skończyliśmy śpiewać refren, nacisnąłem zły klawisz…
Westchnąłem, smutny, że zepsułem naszą zabawę.
- Przepraszam…
- Kochanie, co ci chodzi po głowie? To znaczy, o czym teraz myślisz? – spytała mnie, odkładając książkę, aby ze mną porozmawiać.
Zacząłem myśleć.
- Cóż, o różnych rzeczach. Ale najbardziej o dzisiejszym dniu – powiedziałem jej, niepewny czy to dobrze.
Ona po prostu patrzyła na mnie, jakby próbowała czytać mi w myślach.
- Justin, myślisz, że to dlatego, że Jason tu jest? – zapytała uspokajająco, żebym nie był zaskoczony.
Myślałem o tym i zrozumiałem, że to był problem.
Skinąłem głową w milczeniu.
Westchnęła, zaniepokojona.
- Wiem, że on cię przeraża, ale po prostu o nim zapomnij. Upewnimy się, że on nigdy cię nie dotknie. A jeśli powie coś podłego o twojej grze to po prostu go zignoruj. On nie wie o czym mówi. Grałeś przedtem publicznie, jak wtedy na gitarze, przed teatrem. Wszyscy kochają twoją grę. Dzięki temu zarobiliśmy dużo pieniędzy. Słowa Jasona nie mogę cię zranić. Nie słuchaj Jasona.; słuchaj twoich przyjaciół i rodziny.
Wstała i owinęła swoje ramiona wokół mojej szyi, dając mi czułego buziaka w policzek. Zaśmiałem się z uczucia jakie mi dała; uczucia miłości.
- Dziękuję – powiedziałem cicho, patrząc na klawisze pianina.
Zaczęła kołysać nas w przód i w tył, nucąc spokojną piosenkę.
Zamknąłem oczy, aby się zrelaksować, ale skrzypienie podłogi mnie wystraszyło.
Spojrzałem w stronę, z której pochodziło skrzypienie; salon.
Ktoś tam był.
Skoro Jason był w łazience, to tam musiał być Ralph.
Nie byłem pewien, ale i tak go zawołałem.
- Ralph, wiem, że tam jesteś.
Mama spojrzała w górę, by zobaczyć.
- Ralph?
Wyszedł, wyglądając na zawstydzonego podsłuchiwaniem.
- Okej, przepraszam.
Wszedł do pokoju wypoczynkowego, by nas zobaczyć.
Oboje patrzyliśmy na niego, czekając, aż zacznie mówić.
Westchnął.
- Byłem na górze, żeby zobaczyć co u Jasona, ale usłyszałem jak ktoś gra na pianinie, więc wróciłem na dół i zobaczyłem waszą dwójkę, więc po prostu słuchałem stamtąd. Teraz czuję się winny, ale przepięknie grasz, Justin. Właśnie zyskałeś nowego fana – uśmiechnął się do mnie, powodując, że odwzajemniłem uśmiech.
- Dziękuję. Doceniam to – stwierdziłem, ciesząc się, że mama miała racje.
- Więc co Jasonowi tyle zajmuje? Opatrzenie poparzeń trochę zajmie, więc chciałabym niedługo zacząć – mama wyjaśniła Ralphowi, puszczając mnie.
Ralph zachichotał, drapiąc się po głowie.
- Cóż, właściwie to Jason zasnął w wannie. Przez cały czas tam spał.
Prawie się zaśmiałem, ale wszystko co mogłem zrobić, to uśmiechnąć się.
Mama potrząsnęła głową w niedowierzaniu.
- Ty chyba żartujesz. Jak on mógł zasnąć w wannie?
Ralph wzruszył ramionami z parsknięciem,
- Nie wiem. Chłopak nie ma na sobie koszulki, ale nie ściągnął bokserek. Musimy go dobrze wyleczyć.
Zaśmiałem się, myśląc o Jasonie w tej pozycji. Oboje się do mnie uśmiechnęli, szczęśliwi, że cieszyłem się ze wstydu Jasona.
- Cóż, powinieneś iść go obudzić, żebym opatrzyła jego oparzenia. Zimna woda powinna już je uzdrowić – moja mama powiedziała Ralphowi.
Skinął głową.
- Dobrze, pójdę obudzić śpiącą królewnę. Zaraz wracam – pobiegł na górę, chichocząc.
Mama popatrzyła na mnie, posyłając mi głupkowate spojrzenie.
- Ahh, możesz w to uwierzyć? Spać w zimnej wodzie?
Im więcej o tym myślałem, tym bardziej chciało mi się śmiać.
Zaśmiała się i delikatnie poczochrała moje włosy.
- Niedługo będę mieszkać z 3 chłopakami. Będziesz moim ulubionym. Nie mówi im, że to powiedziałam – wyszeptała, zanim dała mi kolejnego buziaka.
Zachichotała.
- Mogę ci to obiecać.
Uśmiechnęła się, zanim mnie opuściła.
- Idę po leki na poparzenia. Czy możesz przygotować salon dla Jasona, żebym mogła opatrzyć jego rany? – spytała mnie, wchodząc do ubikacji.
- Pewnie.
Wstałem i poszedłem do salonu, żeby przygotować wszystko do leczenia nóg Jasona.
***
Głowa mnie boli.
Boli mnie za każdym razem, kiedy oni na siebie krzyczą. Marzę, żeby w końcu się dogadali. Jason i Ralph kłócą się, od kiedy Jason wyszedł z wanny. Krzyczeli na cały pokój bez konkretnego powodu. Moja mama i ja siedzieliśmy cierpliwie, czekając aż w końcu skończą.
Ale wygląda na to, że nie zamierzali kończyć…
Kiedy zaczęli krzyczeć w tym samym czasie, nie można było zrozumieć żadnych słów. Wszystko co mogłeś usłyszeć to wielki hałas, przejmujący twoje uszy.
Mama zacisnęła zęby, skupiając się na oparzeniach Jasona.
Nagle warknęła.
- DOBRZE! DOBRZE! PO PROSTU PRZESTAŃCIE KRZYCZEĆ! Proszę i dziękuję…
W końcu skończyli i popatrzyli się na nią.
- Proszę przestańcie krzyczeć. Myślę, że ludzi na zewnątrz mogą was usłyszeć – stwierdziła, wciąż ostrożnie opatrując rany Jasona.
Jason westchnął i potrząsnął głową.
- Prawdopodobnie mogą…. ponieważ Ralph ma wielką gębę! – krzyknął, patrząc na Ralpha.
- Czekaj, spójrz lepiej na swoją. Zajmuje prawie całą twoją twarz! – krzyknął Ralph.
- Ale przynajmniej używam jej, żeby pieścić się z laskami – powiedział Jason, uśmiechając się do niego głupkowato.
Ralph nic nie powiedział.
Moja mama zaczęła mówić.
- Okej, proszę, przestańcie walczyć. Po prostu usiądźcie cicho i nic nie mówcie.
Jason usiadł leniwie na kanapie, pozwalając mamie opatrzyć jego poparzenia.
Mama spojrzała na mnie.
- Kochanie, możesz podać mi leki, które są w czerwono-niebieskiej tubce? – spytała mnie, patrząc na mały stolik obok mnie, na którym leżały inne leki na oparzenia.
Szukałem i znalazłem.
To była zdecydowanie duża tubka.
- Proszę – podałem jej, sprawiając, że się uśmiechnęła.
- Dziękuję.
Przeczytała instrukcję I spojrzała na Jasona, który bawił się poduszką od kanapy.
- Jason – zawołała, sprawiając, ze ten spojrzał na nią bez odpowiedzi. – Nałożę teraz ten płyn i będzie piekło. Ostrzegam cię, bo chcę, żebyś wiedział, co będziesz czuł.
Jason wymamrotał coś i spojrzał na dół, na poduszkę.
Mama westchnęła i otworzyła butelkę, wyciskając trochę płynu na dłoń, i powoli położyła go na duży pęcherz Jasona.
Kiedy go dotknęła, zauważyłem, jak Jason lekko podskakuje.
Wyglądał w porządku, ale potem krzyknął, prawie kopiąc nogą.
- Ah, to piecze.
Mama tylko się uśmiechnęła.
- Mówiłam, a teraz proszę, siedź. Wiem, że będzie piekło, ale musisz siedzieć nieruchomo, żebym mogła wyleczyć twoje nogi. Przepraszam, ale to jest tego warte.
Jason zaczął przygryzać dolną wargę, powstrzymując ból, który ma otrzymać.
Mama położyła więcej płynu na rękę i nałożyła go delikatnie na pęcherze Jasona. Cicho krzyknął z bólu, mocno zaciskając oczy.
Moja mama westchnęła zaniepokojona bólem Jasona, wciąż nakładając ciecz.
Zaczęło mi być go żal.
Widząc jego ból, sam mogłem go poczuć.
Ciężko było sobie wyobrazić przez co teraz przechodził.
Jedyną dobrą rzeczą w tym jest to, że będzie wyleczony i ponownie odświeżony.
Ralph zachichotał po cichu, ale niestety Jason to usłyszał i spojrzał na niego.
- Co jest takie śmieszne, dupku?
O nie…
- Widzenie ciebie, kiedy cierpisz. – zaczął Ralph. – Nie muszę cię już karać, bo teraz masz swoją karę – stwierdził figlarnie.
Jason warknął.
- Oh, pokażę ci coś śmiesznego, kiedy będę czuł się lepiej.
Po prostu się na siebie patrzyli.
Kiedy mama skończyła z jego pęcherzami, spojrzała na mnie z niepokojem na twarzy.
Spojrzałem na nią, zdezorientowany, nie wiedząc dlaczego się martwi.
Potem wskazała na rzepkę Jasona, która jest po drugiej stronie kolana.
Wiedziałem już dlaczego.
Rzepka jest bardzo delikatna, więc Jason poczuje wielki ból, kiedy znajdzie się na niej płyn.
Dotknęła jej delikatnie, rozcierając niewielką ilość substancji.
Zgarbiłem się na krześle, przygotowując się na ból Jasona.
Jason podskoczył, krzycząc z bólu. Odsunął swoją nogę od mojej mamy i trzymał ją.
Widziałem jedną, małą łzę, która wypłynęła z jego oka, ale wytarł ją zanim ktokolwiek ją zobaczył.
Szkoda, bo ja już to zrobiłem!
- Jason, kochanie… przepraszam… nie chciałem cie zranić – powiedziała uspokajająco Jasonowi.
- Nie chcę już tego robić! – krzyknął, wciąż trzymając się za nogę.
Mama westchnęła, dotykając delikatnie stopy Jasona.
- Teraz boli? – zapytała.
Skinął głową, powstrzymując łzy.
- To dlatego, że nie pozwalasz powietrzu tam dojść. Teraz, proszę, daj mi swoją nogę. Jeszcze nie skończyłam. Próbuję robić wszystko jak najlepiej, żeby cię nie zranić.
Zamrugał kilka razy oczami, by pozbyć się łez i westchnął, ponownie podając mojej mamie swoją nogę.
- Dziękuję, kochanie – powiedziała, kontynuując leczenie.
Podobało mi się, kiedy nadawała zdrobnienia Jasonowi, może sprawiając, że Jason czuł się częścią naszej rodziny.
Chciałbym, żeby się tak poczuł.
Jason zaczął krzywić się od każdego dotyku mojej mamy.
Jego oczy stały się zaszklone i ciężko było mu je powstrzymać.
Kilku łzą udało się wydostać, udowadniając, że jest ‘ciotą’.
Ale nie sądzę, że potrzebujemy imion.
Wszyscy mają uczucia i muszą je okazywać.
Jason po prostu nie lubi pokazywać swoich.
Jason wziął poduszkę, zakrywając nią swoją twarz. Zaczął w nią krzyczeć, pozbywając się złości i bólu.
To dobry sposób na robienie tego.
Kiedy zaczął przeklinać do poduszki, Ralph warknął na niego.
- Jason… zamknij się.
Jason podniósł głowę, by spojrzeć na Ralpha.
- Dlaczego ty się, kurwa, nie zamkniesz pierwszy?!
Potrząsnąłem głową, zdenerwowany ich kłótniami.
Ralph prychnął.
- Jeśli byłbyś prawdziwym mężczyzną, nie płakałbyś.
Jasona podciągnął nosem.
- Ja nie płaczę… A jeśli ty byłbyś prawdziwym mężczyzną, to byś walczył z policją, zamiast… – nagle przerwał.
Ralph I Jason patrzyli się na mnie i na mamą niezręcznie.
O czym on mówił?
Moja mama westchnęła ponownie.
- Okej, PROSZĘ PRZESTAŃCIE SIĘ KŁÓCIĆ! Możecie walczyć na zewnątrz, jeśli chcecie, ale nie tutaj, kiedy opatruję nogi Jasona…rany…
Jason i Ralph wpatrywali się w siebie.
Patrzyłem na nich podejrzliwie.
Cóż, teraz mam dwa wyzwania.
Muszę zrobić wszystko, żeby Jason mnie polubił,
I
Pogodzić ze sobą Jasona i Ralpha.
***
Wziąłem Jasona i swoją miskę z kuchennej lady, biorąc je do salonu. Ciało Jasona zajmowało całą kanapę, kiedy przeciągał się, by moc się zrelaksować.
Wręczyłem mu małą miskę.
- Masz, to twoje.
Spojrzał na mnie, jakby to były śmieci.
- Co to jest?
- To są lody z bitą śmietaną i z syropem czekoladowym – wyjaśniłem mu.
Wziął je ode mnie, kładąc na swojej klatce piersiowej. Usiadłem na innej kanapie, widząc, że ogląda ‘The Simpson’.
Kiedy zacząłem zagłębiać się w swoim deserze, Jason przyglądał mi się, kiedy nakładałem łyżeczkę lodów, by je zjeść.
Spojrzałem na niego.
- Coś nie tak? – spytałem.
- Jak to smakuje? – spytał, patrząc na czekoladę pokrywającą lody.
Uśmiechnąłem się do niego,
- Po prostu posmakuj. To jest pyszne. Dlaczego, nigdy nie jadłeś lodów?
Patrzył prosto na mnie,
- Oczywiście, że jadłem, tylko nie takie. – bawił się łyżką. – Więc, um… wiesz jakie są w tym owoce? – zapytał, patrząc zainteresowany.
Spojrzałem na niego, zdezorientowany jego pytaniem.
Nie wiedziałem dlaczego miałby o to pytać, ale i tak powinienem szczerze odpowiedzieć.
- Jeśli mam mówić prawdę, to nie wiem. Jeśli ziarna kakao się liczą, to tak. Czekolada jest owocem.
Spojrzał zniesmaczony na deser.
Zachichotałem.
- Nie możesz powiedzieć, że togo nienawidzisz, jeśli nie spróbowałeś. No dalej, polubisz to.
Jason spojrzał na mnie, a później z powrotem na miskę.
Zaczął zbierać trochę lodów na łyżeczkę, a następnie przysunął ją do swoich ust.
Zanim otworzył buzię, Ralph i mama wtargnęli do pokoju, zaskakując nas.
Justin znowu stał się wściekły. Jego twarz na to wskazywała.
Ahh, a byłem już tak blisko…
- Okej chłopcy! – Ralph powiedział wesoło, zwracając naszą uwagę. – Mam dla was ważne informacje.
Nic nie powiedzieliśmy; tylko się patrzyliśmy.
- Nasz ślub jest w piątek…
- Ja nie idę – stwierdził szybko Jason, przeszkadzając Ralphowi.
Wskazał palcem na Jasona,
- Oh tak, idziesz. Idziesz, na pewno.
- NIE! – krzyknął
Ralph potrząsnął głową, ignorując Jasona.
- W każdym razie, jutro wychodzimy, żeby się rozejrzeć. I potem w piątek będziemy mieli ślub. Nie martwcie się; mamy dla was garnitury. Wszystko jest już ustalone.
Jason jęknął głośno, oczywiście zły i zdenerwowany niespodziewanymi planami.
Dorośli spojrzeli na mnie, żeby zobaczyć, co o tym myślę.
Uśmiechnąłem się do nich radośnie, pokazując, że jestem szczęśliwy z tych planów. Mama skinęła głową, uśmiechając się, a potem oboje spojrzeli na Jasona.
- Dobrze, to najpierw musimy rozwiązać problem z Jasonem… – stwierdził nudno Ralph.
- Właśnie go rozwiązaliśmy… nie idę…. – Jason powiedział wprost.
- Idziesz; będziesz tam najlepszym mężczyzną.
- Ale ja już jestem najlepszym mężczyzną…
- Nie w tym sensie… zaprezentujesz dla nas obrączki.
- Nie powinienem mieć poduszki czy czegoś takiego?
- Tak, żeby obrączki były bezpieczne…
Jason myślał przez chwilę.
- Dobrze… Poradzę sobie z tym.
- Ok, cieszę się, że przyjdziesz, ale nie zniszczysz nam ślubu, rozumiesz?
- Może… – powiedział figlarnie Jason.
Ralph westchnął.
- Dobrze. Ja wychodzę… – opuścił pokój.
Moja mama uśmiechnęła się do nas, a następni spojrzała na Jasona.
- Jason, czy twoje nogi czują się chociaż trochę lepiej? – spytała spokojnie.
Usiadł i spojrzał na swoje nogi.
- Tak, właściwie czują się o wiele lepiej – spojrzał do góry, na nią. – Dziękuję.
Jej uśmiech urósł.
- Nie ma za co.
Zanim wyszła z pokoju, mrugnęła do mnie. Uśmiechnąłem się i popatrzyłem na Jasona. Leżał i oglądał telewizję. Ostatnio był cichy, co jest dobrym znakiem. Musimy traktować go miło i rodzinnie, a potem będę jego przyjacielem. Zrelaksowałem się w moim siedzeniu, oglądając telewizję razem z nim.
***
Kiedy Jason zasnął, poszedłem do mojego pokoju, by przygotować się do snu.
Usłyszałem pukanie do moich drzwi.
- Wejdź – zawołałem do tej osoby.
Moja mama otworzyła drzwi i weszła z uśmiechem na twarzy.
- Hey, Justin – podeszła do mojego łóżka i usiadła obok mnie.
Zauważyłem kawałek papieru w jej dłoni, ale to nie mój interes, więc nie powinienem patrzeć.
- Coś nie tak, mamo? – spytałem, trochę zaniepokojony.
Potrząsnęła głową,
- Nie, wszystko w porządku. Chociaż, muszę wyświadczyć ci przysługę.
- Ok, jaką?
- Cóż, masz niesamowity głos, więc tak sobie myślałam, czy może chciałbyś zaśpiewać na naszym weselu.
Czułem się bardzo szczęśliwy w środku. Lubię występować dla innych.
- Pewnie, będę zaszczycony. Jaką piosenkę chciałabyś, żebym zaśpiewał?
Podała mi kawałek papieru.
- Tą, proszę. Powinieneś znać tą piosenkę.
Uśmiechnąłem się, kiedy przeleciałem tekst wzrokiem.
To będzie idealne na ślub.
- Ok, mogę to zrobić – stwierdziłem, uśmiechając się do niej.
Dała mi buziaka w czoło.
- Dziękuję. Wiem, że będziesz wspaniały – zeszła z łóżka i podeszła do drzwi.
- Dobranoc, Justin. Kocham cię – powiedziała czule.
- Dobranoc. Ja też cię kocham.
Zamknęła po cichu drzwi, zostawiając mnie samego. Ponownie przeczytałem słowa. Sprawię, że ten ślub będzie najlepszy.
W czwartek Ralph i mama wyszli. Jason też. Wyszedł jakoś po tym, jak oni opuścili dom. To już 6 godzin, odkąd jestem sam w domu. Nie mam też pojęcia, gdzie oni poszli. Moja mama i Ralph nie pozwolili mi, ani Jasonowi pójść z nimi. Jason wyszedł, nic nie mówiąc, ani się nie żegnając. Nie ma nic zabawnego w byciu samym.
Gdziekolwiek poszliśmy ludzie szeptali i gapili się na nas. Nikt nie mógł nas rozróżnić. Ludzie już nas mylili, co złościło Jasona. Nasze czarne garnitury były dokładnie takie same, ale nasze krawaty były inne. Jason miał czerwony. Ja miałem fioletowy. Ale najwyraźniej goście tego nie wiedzieli.
- Dobra! Chcę iść do domu! – krzyknął wściekle Jason, zwracając uwagę ludzi.
- Nie, musisz zostać. Ślub się niedługo zacznie.
- To jest głupie… – zaczął dokądś odchodzić.
Musiałem za nim iść, żeby mieć pewność, że nie narobi kłopotów, ani nie ucieknie. Kiedy szliśmy, ktoś chwycił moje ramię, sprawiając, że cofnąłem się i odwróciłem. Kiedy spojrzałem na twarz tej osoby, prawie się popłakałem.
- Tata! – mocno go przytuliłem. – Tak bardzo za tobą tęskniłem.
Myślałem, że nie przyjdzie, ale przyszedł!
- Ja też. Pattie mnie zaprosiła, więc przyszedłem, żeby zobaczyć ciebie i ją.
Odsunęliśmy się od siebie i wymieniliśmy się spojrzeniami.
- Więc, kto jest tym szczęściarzem? I dlaczego jest tu chłopak, który wygląda tak ja ty? – spytał, patrząc za mnie.
Odwróciłem się, widząc Jasona patrzącego na nas.
- Oh, to Jason. Jest synem Ralpha. Ralph to mężczyzna, który żeni się z mamą.
- Ale dlaczego on wygląda tak jak ty? To straszne.
Uśmiechnąłem się i spojrzałem na Jasona,
- Jason, chodź tu. Chcę, żebyś poznał mojego tatę.
Jason kontynuował patrzenie na niego, kiedy podszedł do mnie.
- Jason, to mój tata, Jeremy. Tato, to jest Jason.
Mój tata uśmiechnął się do niego, ale Jason wciąż wyglądał na zszokowanego.
Jason spojrzał na mnie,
- Masz tatę?
Spojrzałem na niego zdezorientowany,
- Uh, wszyscy mają tatę i mamę…. Więc, twoja mama przyszła?
Jason nie spojrzał na mnie i odszedł.
- Czekaj, Jason! – krzyknąłem za nim, ale nie zatrzymał się. – Oh nie…
- Może jego mama nie przyszła – powiedział tata.
- Może… – powiedziałem zasmucony.
- W każdym razie… gdzie są Pattie i Ralph? – zapytał, rozglądając się.
- Cóż, Ralph jest gdzieś tutaj, a mama wciąż w przymierzalni. Zobaczysz ją, kiedy ślub się zacznie.
Skinął głową, wciąż się rozglądając.
- Um, przyszedłeś z Jazmyn i Jaxonem? – spytałem z nadzieją.
- Oczywiście, że tak. Wiedziałem, że będziesz chciał ich zobaczyć. Erin jest gdzieś z nimi, ale mam dla ciebie niespodziankę.
- Naprawdę? Co to takiego?
- To niespodzianka – zaśmiał się. Ja również.
Tęsknie za spotykaniem się z moim tatą. Na szczęście przyszedł, by zobaczyć co u mnie.
- Justin? – zawołał mnie głos z tyłu.
Odwróciłem się, widząc Ralpha.
- Tak, to ja. Coś nie tak? – spytałem go.
- Tak, nie wiem gdzie poszedł Jason.
Byłem zaniepokojony.
- To przeze mnie zniknął – stwierdziłem, sprawiając, że Ralph był trochę zszokowany.
- Dlaczego tak mówisz? – spytał zmartwiony.
- Ponieważ zapytałem go, czy jego mama przyszła… i potem odszedł.
Ralph westchnął, zaniepokojony.
- Wiesz co się stało jego mamie? – spytałem Ralpha.
Spojrzał na mnie, niepewny czy powinien coś powiedzieć.
Mój tata złapał mnie za ramię,
- Justin, zostaw to. To ich sprawa.
- Nie, nie… jest dobrze. Tylko nie wiem co mam powiedzieć… to wszystko – stwierdził Ralph.
Było cicho przez chwilę.
- Cóż, lepiej pójdę go szukać – powiedział Ralph, ale zatrzymałem go.
- Nie, ja to zrobię. Wy dwoje możecie porozmawiać. Ralph, to mój tata, Jeremy. Tato, to jest Ralph – zapoznałem ich, zanim odszedłem.
Przynajmniej się poznają. Może nawet się polubią.
Szedłem przez tłumy członków rodziny i przyjaciół, których znam. Nie widziałem jeszcze nikogo, kogo bym nie znał. Czy Ralph i Jason nie mają tu rodziny?
Kiedy doszedłem do czerwonego dywanu, który prowadził do wejścia, wszedłem na niego. Wszedłem na małe schody, by mieć lepszy widok na ten tłum.
Nie ma Jasona.
Musiał opuścić budynek.
Odwróciłem się, by zobaczyć przygotowującego się kapłana*. Po mojej prawej stronie zauważyłem Jasona, przy obrączkach. Bawił się poduszką, na której one leżały. Nie wiedziałem co robił. Podszedłem do niego.
- Jason?
Podskoczył i spojrzał na mnie, zaskoczony.
- Co robisz? – spytałem go.
- Sprawdzam obrączki, to wszystko.
- To dlaczego dotykasz poduszki? – Widziałem, że zamek od poduszki był otwarty.
- Przyszedłem zobaczyć, jaka miękka jest.
Następnie zobaczyłem, że trzymał ręce za plecami.
- Co masz za plecami?
Wściekł się.
- Dlaczego zadajesz tyle pytań?
- Spytałem pierwszy.
Wycofał się powoli.
- Pokaż! – krzyknąłem, podbiegając do niego.
Zaczął uciekać.
Goniłem go.
- Jason! Po prostu mi to pokaż! – krzyknąłem do niego.
Nie odpowiedział. Po prostu biegł szybciej.
Starałem się nadążyć.
Jestem zaskoczony, że on znowu może biegać. Te leki musiały dobrze zadziałać.
Kiedy zaczynałem się zatrzymywać, widziałem, jak Jason również się zatrzymuje.
Ralph złapał ramie Jasona.
- Dlaczego biegasz w takim miejscu? – spytał go.
Podszedłem do Jasona i sprawdziłem jego ręce.
- Ma coś w dłoniach! Próbował włożyć to do poduszki!
Ralph spojrzał nam nie zdezorientowany, kiedy Jason otworzył jego dłonie i podniósł je.
- Nic nie mam.
- Cóż, ale miałeś wcześniej… – powiedziałem, dysząc.
- Jason, miałeś coś? – spytał go Ralph.
- Nie. Moje ręce są puste, czyż nie?
Ralph spojrzał na nas.
- Cóż, nie wiem, który mówi prawdę. Po prostu przestańcie tu biegać. Ślub wkrótce się zacznie.
Za kłamstwo posłałem Jasonowi piorunujące spojrzenie. Uśmiechnął się do mnie, wiedząc, że skłamał. Wszystko co wiem to to, że Jason coś planuje, żeby zniszczyć ślub.
***
Stałem obok Jasona, trzymającego poduszkę z obrączkami, czekając na mamę, która miała zaraz wyjść. Jedyną dziwną rzeczą było to, że Jason cały czas miał na twarzy diabelski uśmiech.
Coś się dzieje.
Patrzyłem na drzwi na końcu, by zobaczyć kto następny z nich wyjdzie. Ktoś wyszedł, sprawiając, że całe pomieszczenie zrobiło ‘Awww’.
Nie widziałem kto to był, ale kiedy podeszli bliżej, miałem łzy w oczach.
Zobaczyłem Jazmyn w małej, czystej, białej sukience z jasnofioletową wstążką, przewiązaną wokół jej brzucha. W rączce trzymała słomiany koszyk, pełen płatków kwiatów. Była dziewczynką sypiącą kwiatki, z Erin obok niej.
Była taka słodka. Chciałem ją przytulić.
- Aww – wyszeptałem, przechylając głowę na uroczy widok.
Jason pochylił się obok mnie,
- Kto to jest?
Nie odwróciłem wzroku od Jazmyn.
- To moja przyrodnia siostra, Jazmyn. Czyż nie jest słodka? – spojrzałem na niego, by zobaczyć wyraz jego twarzy.
On tylko wzruszył ramionami.
Kiedy Jazmyn była blisko końca dywanu, zatrzymała się i wskazała na nas.
- Bee-buh – powiedziała słodko.
Całe pomieszczenie ponownie zrobiło ‘Awww’. Ja również.
Lekko jej pomachałem, zanim Erin wzięła ją na schody, żeby stała po drugiej stronie.
Co za słodziak.
Uwielbiam, kiedy próbuje wymówić nasze nazwisko.
Jason był zdezorientowany.
- Co ona powiedziała? – spytał.
Oh racja.
Jason nie zna jeszcze mojego nazwiska.
- Próbowała powiedzieć Bieber, moje nazwisko – powiedziałem mu.
- Beaver**? – nie zrozumiał.
- Bieber…
- Beaver.
- Zapomnij…
Ponownie patrzyłem na drzwi.
Następnie moja mama wyszła w tej niesamowitej, białej sukience.
Prawie się popłakałem.
Jedna z jej przyjaciółek, która nazywała się Page, trzymała koniec sukienki, kiedy szła do przodu razem z dziadkiem.
Kiedy łza spłynęła po moim policzku, usłyszałem cichy dźwięk w moich uszach. Jakby tykanie. Ale było bardzo ciche, więc nie mogłem powiedzieć skąd dochodziło. Mogło być daleko stąd, albo bardzo blisko. Próbowałem to zignorować.
Kiedy moja mama i dziadek weszli na schody, by spotkać Ralpha, dźwięk był coraz głośniejszy.
Rozejrzałem się po pokoju, patrząc, czy ktokolwiek to słyszał, ale wyglądało na to, że nie było nikogo takiego.
Spojrzałem na Jasona, ponieważ jest najbliżej mnie, by zobaczyć, czy on to słyszał. Ale on wciąż miał ten diabelski uśmiech na twarzy.
Co do diabła?
Od tego dźwięku rozbolała mnie głowa.
Wszystko co słyszałem to tyk, tyk,tyk…
Kapłan zaczął przemowę.
Próbowałem myśleć o rzeczach, które tykają.
Cóż, wiem, że zegary to robią.
I bicycle clickers***. Nie, one klikają.
Inna rzecz, która tyka to bomba, ale to…
Cóż, to możliwe, ale dlaczego Jason miałby wysadzać ślub?
Są wystarczająco małe, żeby zmieściły się do poduszki…
Um…
Spojrzałem na poduszkę, słysząc lepiej tykanie.
Jason wciąż miał ten uśmiech na twarzy, ale tym razem pokazywał swoje zęby.
Był zły, więc czy mógł mieć bombę?
To jedyna rzecz, o której mogłem myśleć.
Kiedy ksiądz poprosił o obrączki, Jason przeszedł obok mnie podają je mu.
Wszystko było w zwolnionym tempie, kiedy przeszedł obok mnie. Usłyszałem tylko pstryknięcie i znowu tykanie. Zacząłem panikować. Trzymałem swój wzrok na Jasonie.
Zanim odszedł do całej trójki, parsknął.
Wtedy do mnie dotarło.
Bomba była w poduszce.
Wiedziałem, co muszę robić.
Będę miał kłopoty, ale uratuję ludzi.
Ralph miał już podnosić obrączkę.
Podbiegłem do nich.
- CZEKAJ! W ŚRODKU JEST BOMBA!
Jason zaczął,
- Oh, dlaczego się po prostu nie…
Popchnąłem Jasona na ziemię, sprawiając, że obrączki razem z poduszką upadły.
Ale co, jeśli to nie była bomba?
Może ja ją sobie tylko wyobraziłem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*Marriage Officiant – nie wiem jak to przetłumaczyć, bo to dzieje się w Kanadzie, a ja nie bardzo wiem jak tam wyglądają śluby.
**Beaver to z angielskiego bóbr, dla tych, którzy nie wiedzą.
***Podejrzewam, że chodzi o te koraliki, co się przyczepia dzieciom na szprychy od roweru, ale nie jestem pewna i nie wiem jak to się nazywa, więc zostawiłam.
Chciałam jeszcze tylko dodać, że rozdziały nie będą pojawiały się co tydzień, bo nie damy rady ich tak szybko tłumaczyć, przepraszam.
Jejku, biedny Jase. Chciało mi się płakać jak go tak bolało :c
Są już konta Jasona i Justina, więc jeśli chcecie możecie ich zaobserwować :)
@SBJasonMccannPL
@SBJBieberPL