sobota, 24 sierpnia 2013

5. The First Chat

Jason i Justin mają pogawędkę.

Jason McCann
Podszedłem do drzwi i pchnąłem je, by się otworzyły.
Moje oczy rozszerzyły się ze strachu.
Tuż przede mną stał policjant.
Spojrzał na mnie nieco zaskoczony moim widokiem.
Uh oh… Czy on dowiedział się, że to ja?
Cholera, myślałem, że uciekłem, tak, że nikt mnie nie widział.
Musiałem sprawiać wrażenie spokojnego. Jeśli wyglądałbym na winnego, wiedziałby, że coś zrobiłem.
Przełknąłem głośno ślinę i odetchnąłem pozbywając się stresu.
- Coś nie tak, oficerze? – spytałem spokojnie.
- Nie, nie, ja po prostu muszę wiedzieć czy ty jesteś… Jason McCann – powiedział bez emocji.
Przyszedł po mnie!
- T-tak… Jestem Jason McCann – zacząłem się trząść ze zdenerwowania.
Uśmiechnął się do mnie.
- Dobrze Jason, musisz ze mną na chwilę pójść – ręką pokazał, abym poszedł za nim, gdy się ode mnie oddalił.
Ruszyłem za nim, kulejąc z bólu przez oparzenia.
Starałem się iść normalnie, żeby nie było żadnych podejrzeń.
Wyszliśmy z alejki do jego samochodu policyjnego.
Cholera! Wiedzą, że ja to zrobiłem!
Ah man! Ralph mnie zabije, kiedy się dowie.
Oficer zatrzymał się i spojrzał na mnie, trzymając rękę na klamce samochodu.
- Dobrze Jason, musisz wsiąść do samochodu – otworzył drzwi, czekając, aż wejdę do środka.
Zacząłem panikować; serce mi przyspieszyło, zacząłem pocić się jak szalony i myśleć negatywnie. Złe znaki!
Zajrzałem do samochodu, a następnie ponownie spojrzałem na policjanta.
- Uh, możesz mi powiedzieć po co? – zapytałem go.
Zachichotał i położył rękę na moich plecach, lekko popychając mnie do samochodu.
Teraz byłem wściekły. Nienawidzę, gdy ktoś mnie dotyka.
Oficer jest teraz na mojej liście ludzi do zabicia.
- Słuchaj Jason, wytłumaczymy ci wszystko w samochodzie – powiedział, popychając mnie trochę mocniej.
Nie denerwuj mnie, pedale.
Czekaj, powiedział ‚my’. W samochodzie musi być inny oficer.
Westchnąłem ciężko, wchodząc do samochodu.
- Dziękuję – powiedział mężczyzna, przed zamknięciem drzwi i zajęciem miejsca pasażera.
Była tu krata oddzielająca mnie od przodu samochodu.
Bardzo oryginalne Pamiętam, że widziałem to w Ameryce.
Rozejrzałem się po kanadyjskim radiowozie, widząc inne ułożenie i policjantów.
Był jeszcze jeden; policjantka na miejscu kierowcy.
Zaczęli między sobą szeptać, a mężczyzna trzymał kawałek papieru, by pokazać go kobiecie.
Następnie obaj odwrócił się, by zobaczyć mnie przygarbionego na środkowym tylnym siedzeniu.
- Dobrze Jason, – powiedział mężczyzna.- musimy zadać ci kilka pytań.
Odgoniłem strach,
- Ok, dawaj.
Zaczął przeglądać papier,
- Okej, więc gdzie mieszkasz?
Wyjrzałem przez okno samochodu, aby zobaczyć mój dom na końcu ciemnej uliczki.
- To jest właśnie tam. Byłem tam, aż nie poprosił mnie pan o przyjście tutaj – powiedziałem.
Oboje ponownie zaczęli szeptać. Wtedy kobieta uruchomiła samochód i ruszyliśmy.
- Hej! Gdzie mnie zabieracie! Mój dom jest tam! – krzyknąłem na nich ze złością.
- Zobaczysz. To miejsce jest niespodzianką – policjant powiedział, śmiejąc się z kobietą.
Ja pierdolę.
Co to za policjanci?
W rzeczywistości oni się mną bawią.
Wołałem tych średnio wrednych w Ameryce.
Dlaczego wszyscy Kanadyjczycy muszą być tacy mili? Boże…
- Mam nadzieję, że zabieracie mnie gdzieś, gdzie będzie fajnie, jak Six Flags* – powiedziałem sarkastycznie, sprawiając, że się zaśmiali.
- Po prostu siedzieć cierpliwie. Spodoba ci się to miejsce – stwierdził.
Westchnąłem głośno, mówiąc im, że się nudzę.
Jak długo to zajmie?
Położyłem głowę na oparciu fotela, aby odpocząć.
***
Nagle samochód się zatrzymał, przez co szarpnęło mną do przodu, ponieważ nie miałem zapiętego pasa.
- Okej Jason, jesteśmy na miejscu – powiedział policjant, otwierając swoje drzwi i wychodząc.
Usiadłem, patrząc przez okno… i widząc dom Pattie.
-KURWA! – krzyknąłem ze złością. Kobieta spojrzała na mnie krzywo- WOLĘ IŚĆ DO WIĘZIENIA NIŻ DO TEGO PIEKŁA!
Policjant otworzył mi drzwi, patrząc na mnie, próbującego wyglądać spokojnie.
- Uważaj na słowa, dzieciaku.
- Uważaj na słowa, dzieciaku… – przedrzeźniałem go głupim głosem i głupią miną. – Tak, będę uważał na słowa i na to gdzie jadę będę!
Wyskoczyłem z samochodu, z zamiarem odejścia, ale policjant chwycił mnie za ramię, przez co ból uderzył w to miejsce.
- Nie, nie uciekniesz nam. Twoja rodzina za tobą tęskni, więc musisz się z nimi zobaczyć, w twoim PRAWDZIWYM domu – pociągnął mnie na podjazd.
- Nie tęsknią za mną; po prostu chcą znęcać się nade mną. Nawet powiedzieli mi, żebym uciekał! – krzyknąłem na niego, walcząc z jego uściskiem.
- Tak, wątpię w to. Zadzwonili po nas, byśmy cię znaleźli i tutaj przywieźli. Dlaczego mieliby cię wykorzystywać? – roześmiał się, walcząc ze mną, by dostać się na ganek.
- Dlaczego uważasz, że uciekłem? Ci ludzie mnie nienawidzą! Mam nową rodzinę i kota! O kurwa! Musicie wrócić do mojego domu i wziąć mojego kota Charlie’go! Proszę przywieźcie go dla mnie! – krzyknąłem, wciąż walcząc, by odejść.
- Okej, przywieziemy twojego kota. Nie martw się o niego. Po prostu zostań ze swoją rodziną.
Drzwi frontowe się otworzyły.
Razem z policjantem zamarliśmy, by zobaczyć kto je otworzył.
To był Ralph.
Kurwa…
- Proszę pana, pański syn ze mną walczy. Mógłby mi pan pomóc? – policjant zapytał Ralpha.
Ralph podbiegł do nas, by mnie przytrzymać.
- Oczywiście.
Złapał mnie za drugą rękę, raniąc mnie jeszcze bardziej.
Nie mogę powiedzieć nic o oparzeniach.
- Daj spokój, Jason. Musisz wejść do środka – powiedział Ralph, z pomocą policjanta popychając mnie do domu.
- NIE! NIE POMAGAJ MU! ZNOWU BĘDZIE SIĘ NADE MNĄ ZNĘCAŁ, KIEDY ODEJDZIESZ! POMÓŻ MI! – krzyknąłem do policjanta.
Ralph się zaśmiał.
- Nie słuchaj go. Zawsze musi wymyślać jakieś wymówki. – zaśmiał się z policjantem.
Zacząłem się bardziej opierać.
- Wcale nie kłamię! Mówię prawdę!
Ralph zaczął podnosić mnie za nogi, zwiększając ból oparzeń, przez co łzy wróciły do moich oczu.
Nie mogłem dłużej walczyć.
Ten ból to dla mnie zbyt wiele.
Westchnąłem, pozwalając im poprowadzić się do domu.
Postawili mnie w przedpokoju i zaczęli rozmawiać.
Odepchnąłem ich od siebie i od nich odszedłem.
Skrzyżowałem swoje ramiona, sfrustrowany i zirytowany tym wszystkim.
Po prostu chciałem być sam.
Policjant się pożegnał i opuścił ganek.
Ralph zamknął drzwi i podszedł do mnie.
Nie łapałem z nim kontaktu wzrokowego. Odwróciłem się w drugą stronę, plecami do niego.
Przykucnął przy mnie i westchnął.
- Przepraszam, Jase. Nie chciałem cię zasmucić, ale z twoim zachowaniem nie wiem, czy mogę ci ufać. I wciąż masz kłopoty. Nie zapominaj o tym. Wciąż muszę cię ukarać za zranienie biednego Justina. Podczas swojej pierwszej kary zostajesz z nami przez tydzień i nigdy nie opuszczasz domu…
Odwróciłem się w szoku przez jego słowa.
- Co?! To niesprawiedliwe! Dlaczego…? – krzyknąłem na niego.
- Jason, nie krzycz w domu, tak jest sprawiedliwie. Następnym razem rań Justina, gdy mówimy ci, że masz tego nie robić.
- Zamknij się! Będę robił co będę chciał i kiedy będę chciał! – zacząłem go wymijać, ale on chwycił mnie za ramię, pozostawiając mnie blisko siebie. Oparzenia spowodowały kolejną falę bólu.
- Jason, nie mów tak do mnie. I nie możesz robić czego chcesz. Jestem twoim prawnym opiekunem, więc jestem odpowiedzialny za twoje akcje. Zostajesz z nami, więc nie wpakujesz się więcej w kłopoty.
Uderzyłem go w ramię, żeby go od siebie odepchnąć.
- Nie kurwa! Wychodzę!
Znów zacząłem odchodzić, ale Ralph wstał i chwycił mnie za kaptur, odwracając mnie, bym na niego spojrzał.
- Jason, ostrzegam cię. Lepiej się zachowuj podczas pobytu z nami lub sytuacja się pogorszy. Powinieneś… – przerwał, w szoku patrząc na miejsce na mojej twarzy.
- Jason, co jest na twojej szyi? – zapytał mnie, przybliżając swoją rękę do mojej szyi.
Odepchnąłem go.
- Nie dotykaj mnie kurwa.
Spojrzał na mnie zmartwiony.
- To oparzenie, prawda? – jego oczy stały się zaszklone.
Po prostu się w nie wpatrywałem, nie odpowiadając.
- Gdzie się poparzyłeś?
- Nie twój interes.
- Jason, to jest mój interes. Teraz mi powiedz – zmartwił się jeszcze bardziej.
Gniew rozlał się po całym moim ciele.
Ralph jest taki denerwujący, to mnie irytuje.
Chciałem go mocno uderzyć w brzuch, ale nie mogłem tego zrobić.
Więc w zamian pozbyłem się całej złości krzykiem.
- Spójrz Ralph, zmieniłeś się. Bardziej lubiłem nasze stare życie, kiedy byłem tylko ja, ty i Alex… kiedy nasze życie było idealne. Wtedy musieliśmy wyprowadzić się do pieprzonej Kanady, zostawiając mojego brata. Jaki ojciec zostawia swoje dziecko? Oh, czekaj; ty nie jesteś moim pieprzonym ojcem! Niech to do Ciebie dotrze, staruszku! Nawet nie wiem kim ty do cholery teraz jesteś! Jesteś po prostu jakimś facetem, któremu nie mogę już ufać!
Łzy zaczęły wypełniać moje oczy, zamazując mi cały widok.
Nigdy nie dałem nikomu, na kim mi zależy takiego przemówienia.
Ale to był dobry moment, by wykorzystać je na Ralphie.
On tylko spojrzał na mnie oniemiały przez moje słowa.
- Ja-Ja… po prostu zostaw mnie w spokoju! ZNISZCZYŁEŚ MOJE ŻYCIE! NIENAWIDZĘ CIĘ! – krzyknąłem, sprawiając, że łzy popłynęły po moich policzkach.
Ralph też zaczął płakać.
- Jase…
- Nie odzywaj się do mnie do cholery!
Odwróciłem się i poszedłem do tego pokoju z kanapami i regałami.
Skuliłem się na jednej z kanap, by się ukryć, żeby nikt nie zobaczył mnie w takim stanie.
Co się z nami stało?
Dlaczego to musiało się tak skończyć?
***
Zostałem w tym samym miejscu do końca dnia; skulony na kanapie.
Nie starałem się wstawać, jeść, rozmawiać z kimś albo nawet iść do łazienki.
Teraz jest noc, muszę tu zostać i spać.
Moje oczy zaczęły się zamykać ze zmęczenia.
Otworzyły się z powrotem, gdy ktoś schodził po schodach starając się być cicho.
Nie siliłem się by spojrzeć.
Prawdopodobnie idą po coś lub chcą coś sprawdzić; nie mnie.
Kroki zatrzymały się w pokoju, w którym byłem. Mogłem poczuć ich obserwujących mnie.
Cholera, mam nadzieję, że to nie Ralph.
- Jason? – głos Pattie zapytał spokojnie. Sprawdzała czy śpię.
Usiadłem i odwróciłem się, by zobaczyć czego chciała.
Jednak nic nie odpowiedziałem. Po prostu na nią patrzyłem, pokazując spokój.
W jej ramionach był koc i poduszka.
Zbadałem wzrokiem kolor i fakturę kołdry, przed ponownym spojrzeniem na nią.
- Cóż, nie wiem, gdzie śpisz, ale weź to, żebyś miał wygodnie – Położyła je na ziemi obok mnie. – Jeśli jesteś głodny, możesz wziąć coś z kuchni. Zostawiliśmy ci trochę kolacji. Jest na ladzie, jeśli chcesz.
Po prostu się na nią patrzyłem, bez emocji.
Uśmiechnęła się do mnie i odwróciła, by wrócić z powrotem na górę.
W połowie drogi zatrzymała się i spojrzała na mnie.
- Dobranoc, Jason – I kontynuowała wchodzenie po schodach.
Poczułem się lepiej wiedząc, że się o mnie troszczy, nawet jeśli skrzywdziłem jej syna.
Eww, nie powinienem się tak czuć.
Powinienem być zły!
Ale nie mogłem czuć gniewu…
Zszedłem z kanapy, w końcu się przeciągając, by złapać poduszkę.
Była bardzo miękka i puszysta.
Nigdy przedtem nie czułem niczego tak miękkiego.
To było dziwne uczucie, gdy ją pocierałem lub dotykałem.
Umieściłem poduszkę na ramieniu kanapy, a następnie poszedłem po koc.
Koc był gruby i ciężki, dawał przyjemne uczucie chłodu.
Miał przyjemny odcień niebieskiego. Wyglądał trochę znajomo.
Owinąłem go wokół siebie i rzuciłem się na kanapę.
Teraz byłem gotowy do spania.
Nie, niegotowy…
Nie jestem przyzwyczajony do tego rodzaju wygody.
Ta wygoda jest miękka… ciepła… i… czuła.
Ale nie mówię tego w złym kontekście/w zły sposób.
Właściwie trochę mi się to podoba.
Przewróciłem się twarzą do oparcia kanapy i zacząłem zamykać oczy.
Wtedy ktoś zaczął schodzić po schodach… znowu…
Jasna cholera…
Czy facet nie może się tu trochę przespać bez kogoś schodzącego po schodach?
To nie zdarza się w moim domu… bo nie mamy schodów!
Ktoś zszedł ze schodów, przechodzą przez pokój, w którym się znajduję.
Udawałem, że śpię, żeby nikt mi nie przeszkadzał.
Kroki jeszcze raz zatrzymały się w moim pokoju.
Jezu…
- Wiem, że nie śpisz.
Kurwa, to Justin…
Usiadłem i gapiłem się na niego, wkurzony.
- Skąd to wiesz? – zapytałem, sprawiając, że zachichotał.
- Nie wiedziałem. Po prostu to powiedziałem, by zobaczyć czy śpisz, czy nie – kontynuował chichotanie ze mnie.
Przewróciłem się, by spojrzeć na niego i spiorunować go wzrokiem.
Oparł się o ścianę, wciąż patrząc na mnie z uśmiechem.
- Dlaczego na mnie patrzysz? Powiedziałem ci, byś tego nie robił – powiedziałem, lekko się podnosząc.
Zignorował mój rozkaz.
- Po prostu chciałem..
- Dlaczego ze mną rozmawiasz? Powiedziałem ci, żebyś się do mnie nie odzywał – Podniosłem się jeszcze trochę, by pokazać mu, że wstanę i go skrzywdzę.
Jego uśmiech zniknął, sprawiając, że wyglądał poważnie.
- Będę robił co będę chciał. Nie możesz zmusić mnie do robienia czegoś.
Złość rozeszła się po moim ciele, gdy mówił do mnie w ten sposób.
- Nie powinieneś do mnie tak mówić – Wstałem, ale on się nie poruszył.
- Nie możesz mnie zranić. Nawet nie próbuj – stwierdził, posyłając mi odważne spojrzenie.
Zacisnąłem dłonie w pięści i zrobiłem krok w jego stronę.
- Będę robił co będę chciał i kiedy będę chciał.
Zrobiłem jeszcze jeden krok by go uderzyć, a on przypadkowo powiedział: „Ogórek kiszony”, sprawiając, że stanąłem.
- Co? – zapytałem, zmieszany.
- Ogórek kiszony – powtórzył. – Powiedziałem to, by cię zatrzymać. Jako że jest to przypadkowe słowo, odsuwa twój umysł od tego, o czym właśnie myślałeś, czyli zranieniu mnie – stwierdził, brzmiąc mądrze. – Whoa… c-co się właśnie stało? T-ty mnie właśnie zmyliłeś… co do cholery? – byłem teraz kompletnie zdezorientowany.
Zacząłem się wycofywać, by usiąść na kanapie, ale ból wystrzelił przez moją rzepkę w kolanie, przez co upadłem płasko na tyłek.
Wrzasnąłem z bólu, trzymając je, by spróbować go zatrzymać.
Justin podbiegł do mnie, aby zobaczyć mój problem.
Spojrzał na mnie w szoku, przebiegając wzrokiem moje nogi i twarz, z rozszerzonymi oczami.
Nie starałem się go zranić.
Podniosłem się powoli, by dojść do kanapy, starając się ukryć ból przed Justinem.
- Co jest, Jason? Wszystko w porządku? – Justin zapytał, próbując mi trochę pomóc bez dotykania mnie…
- Nie, boli mnie… ale będzie dobrze… – stwierdziłem, powstrzymując łzy.
Justin odsunął się ode mnie, wychodząc z pokoju.
- Nie ruszaj się, przyniosę ci coś.
Zaczął odchodzić.
Podciągnąłem nogawkę, by zobaczyć oparzenia.
Spojrzałem na swoje kolano i zobaczyłem krew…
Skóra zdarła się tak, że zacząłem krwawić.
Świetnie… po prostu świetnie…
Jak mam to teraz ukryć?
Krew przesiąknie przez spodnie i je poplami, ale również pokaże, że krwawię.
Polizałem swoją rękę mokrym językiem, aby użyć śliny do umycia krwi.
Zawsze sądziłem, że używanie śliny działa na krew i nacięcia, więc dlaczego by teraz tego nie spróbować?
Umieściłem swoją mokrą rękę na ranie, próbując ją w jakiś sposób wyleczyć.
To będzie trudne.
Nie mogłem rozsmarować śliny na całości, bo wtedy rozetnę oparzenia i zranię samego siebie, znowu…
Hmm, może powinienem possać moją skórę.
No wiesz, jak wampir.
Przez chwilę myślałem jak mam to zrobić.
Jeśli położę swoje ręce na nogach, ból zaatakuje, ponieważ mam poparzenia na całych nogach.
Cholera.
Przyciągnąłem nogę bliżej siebie, by spróbować ją polizać.
Wtedy usłyszałem coś uderzającego o drewnianą podłogę.
Brzmiało jak mała paczka.
Natychmiast spojrzałem w górę, a moje ciało zrobiło się zimne od nagłego hałasu.
Justin stał tam; w pokoju.
Miał na twarzy ten wyraz niedowierzania, jakby ujrzał najbardziej obrzydliwą rzecz W HISTORII!
Cóż, pewnie ujrzał, ponieważ patrzy na moje spalone nogi.
Pstryknąłem na niego palcami.
- Hej, mogę wyjaśnić. Wszystko jest dobrze – powiedziałem mu, starając się opuścić nogawkę.
- Uh… c-co się… co c-ci się stało…? – jąkał się, wciąż patrząc na moją nogę.
Spuściłem nogawkę, chowając swoją nogę przed Justinem.
Zatrzymałem w gardle odgłos bólu.
Oparzenia z jakiegoś powodu zaczęły mocniej krwawić, ale je zignorowałem, pokazując Justinowi, że wszystko ze mną w porządku.
Schylił się, podnosząc paczkę Tylenolu.
Och, czyli to jest to. Myślę, że to pomaga na ból ciała albo coś…
Kiedy ponownie stanął, wciąż utrzymując wzrok na mnie, zaczął się wycofywać z pokoju, w stronę schodów.
- Ja, uh… Muszę… powiedzieć… – jąkał się, ale zatrzymałem go krzycząc.
- NIE! NIE MOŻESZ NIKOMU POWIEDZIEĆ! NIE MÓW RALPHOWI! – ale on tak czy inaczej wbiegł po schodach.
Kurwa…
Teraz jestem skończony.
Widzisz, mówiłem wam…
Nie możesz tu nikomu ufać, nawet ludziom, którzy wyglądają jak ty.
Głupi Justin.
Będzie z nim źle, kiedy będę mógł znów chodzić; a raczej biegać, mam nadzieję.
Westchnąłem i owinąłem się niebieskim kocem, wpychając swoją twarz w poduszkę.
Mój umysł zaczął się wypełniać myślami i obrazami Ralpha, kiedy się dowie o oparzeniach i kiedy policja odkryje, że spaliłem sklep.
Jestem nowym, martwym mężczyzną.
Ktoś zaczął schodzić po schodach, szybko, ale cicho.
O nie…
Słyszałem ich ślizgających się na swoich skarpetkach na gładkiej podłodze, dostających się do pokoju.
Odwróciłem głowę, widząc, kto to był.
Oh, to tylko Justin…
Spojrzał na mnie z nieśmiałym uśmiechem, trzymając coś małego; coś w rodzaju tubki.
Usiadłem by mieć lepszy widok.
Przez chwilę gapiłem się na tubkę w jego ręce, przed spojrzeniem na niego.
- Co ty wyprawiasz? – zapytałem go, przecierając oczy.
- Weź to – Potrząsnął tubką w ręce. – To witamina E. Pomoże na twoje oparzenia, i na zagojenie się ich. Chwyciłem ją od niego, badając opakowanie.
Wszystko co tam było to napisy…
Zerwałem się i rzuciłem nim w Justina, uderzając go w pierś.
- OW! Za co to było?! – zapytał mnie wściekle, kładąc rękę na piersi.
- Próbujesz mnie otruć! – krzyknąłem, wkurzając się.
- C-co? Wcale nie! Dlaczego miałbym próbować cię otruć?! – odkrzyknął w obronie.
- Ponieważ…
- Ponieważ…?
- Ponieważ… jesteś psycholem…
Westchnął głośno w niedowierzaniu.
- Nie jestem psycholem… skąd taki pomysł?
- Spójrz, nie mogę ci ufać. Skąd mogę wiedzieć czy nie jesteś sekretnym szpiegiem próbującym MNIE ZABIĆ?!
- Nie próbuję cię zabić! Próbuję ci pomóc! Teraz nałóż to na swoje oparzenia! – krzyknął, podnosząc tubkę i rzucając nią do mnie.
- NIE! – wyrzuciłem pudełko, sprawiając, że poleciała za Justina.
Odwrócił się, jeszcze raz podnosząc tubkę i podchodząc do mnie ze złością.
- Nałóż to, albo zrobię to za ciebie! – krzyknął, mocno trzymając tubkę w ręce.
Byłem naprawdę zaskoczony, że może tak przy mnie stać.
Chyba ma odwagę, żeby na mnie spojrzeć.
Szkoda, że go za to ukarzę.
Nikt mi się tak nie sprzeciwia.
Szybko chwyciłem kołnierzyk jego koszuli, przyciągając go do swojej rozgrzanej twarzy
- Jeśli położysz na mnie choć jeden palec, ja cię kurwa zabiję.
Odsunął się w szoku, a później poklepał mnie po ramieniu.
- Ha, dotknąłem cię.
Spojrzałem na niego, lekko zszokowany.
- Jesteś pieprzonym zboczeńcem; gejowskim zboczeńcem…
Pokręcił głową.
- Nie jestem gejem. I nie ma nic złego w byciu gejem – powiedział wyraźnie.
- Tak, jest. Jak można kochać tą samą płeć co ty? To jest po prostu chore, chyba, że jest to dziewczyna na z dziewczyną. To jest gorące. Oglądanie tych dziewczyn na całych swoich ciałach, cholera… Chcę je po prostu pieprzyć…
Justin wyglądał na zdegustowanego moim zdaniem.
Po prostu stał oniemiały.
- Cóż, wątpię, że zdobędziesz dziewczynę z takim nastawieniem. Wydaje się, że po prostu chcesz… uprawiać seks… ale jest dużo więcej rzeczy do robienia z dziewczyną. Mogę ci powiedzieć, że chęć tylko seksu… co jest złe.. – powiedział mi.
- Nie… To nie jest złe. To jest tylko złe dla ciebie, bo dziewczyny nie lubią ciotowatych gejowskich chłopaków, jak ty.
- Proszę, przestań mnie wyzywać. Nie podoba mi się to.
- Nie, ciota…
Spojrzał na podłogę, ukrywając przede mną swój smutek.
- Tylko cioty płaczą! – krzyknąłem na niego, sprawiając, że się odwrócił.
Zacząłem się z niego śmiać.
To było wspaniałe.
Mogę czepiać się tego dzieciaka o wszystko co chcę.
Zaczął wchodzić po schodach.
- Powiem Ralphowi…
Zerwałem się przez jego słowa, wyciągając rękę, by go złapać, mimo że znajdował się zbyt daleko ode mnie.
- NIE! Nic mu nie mów!
Spojrzał na mnie, trzymając rękę na poręczy schodów.
- Tylko, jeśli przestaniesz mnie wyzywać i zaczniesz być dla mnie milszy.
Westchnąłem na jego głupie życzenie.
- Dobra… wracaj tutaj…
Uśmiechnął się i wrócił z powrotem do pokoju
- To mi się bardziej podoba – powiedział szczęśliwy, siadając na innej kanapie.
Po prostu się na niego gapiłem, zniesmaczony jego szczęściem.
Spojrzał na mnie, a jego uśmiech zniknął.
- Więc, um… – zaczął. – Dlaczego nie chcesz powiedzieć Ralphowi o swoich poparzeniach? Może ci pomóc, jeśli mu pokażesz…
Wzdrygnąłem się, nie wiedząc co powiedzieć.
Wciąż byłem na niego zły za bycie głupim i zdradzenie mnie dla tej gównianej rodziny.
A co z moim życiem kryminalnym?
Nie mogę pozwolić, by Justin dowiedział się, że jestem kryminalistą.
Wtedy na pewno na mnie doniesie.
- Oh, uh… ten dupek? Tak… on nie pomoże. Jest popieprzony… – po prostu stwierdziłem.
Mam nadzieję, że to wyciągnie mnie z tej rozmowy.
- Cóż, co mu powiedziałeś dzisiaj rano? Cokolwiek powiedziałeś, naprawdę zraniłeś jego uczucia… Nie sądziłem, że mógłby płakać…
Wow, on rzeczywiście płakał.
- On jest ciotą…
- Nie, nie jest. Skrzywdziłeś go w środku. Nie wiem co mu powiedziałeś, ale powinieneś przeprosić.
Ah, racja…
Justina nie było w domu, gdy krzyczałem na Ralpha, więc to znaczy, że on nie wie, że Ralph nie jest moim prawdziwym ojcem.
Zastanawiam się czy Pattie też zna ten mały sekret.
Ralph by jej nie powiedział… jeszcze.
Przestałem marzyć i spojrzałem na Justina, który miał tą głupią minę.
Czekał na moją odpowiedź.
Rozejrzałem się po pokoju i podłodze, patrząc na tą tubkę z witaminą ‚czegoś’.
- Jason… – Justin zwrócił się do mnie.
- Co? – zapytałem zirytowany, nie nawiązując kontaktu wzrokowego.
- Masz zamiar przeprosić Ralpha?
Zupełnie go zignorowałem.
- Podaj mi tą butelkę gówna, które pomoże na moje oparzenia.
Westchnął i wstał, by ją chwycić.
Gdy już ją miał, rzucił do mnie.
Jeszcze raz sprawdziłem butelkę, widząc, że jest bezpieczna.
Odwróciłem od niej wzrok, aby spojrzeć na Justina
Zamknął oczy i westchnął, starając się pozbyć swojej irytacji.
- To nie jest trucizna…
Wstałem z kanapy, powodując trochę bólu, ale musiałem to zrobić.
- Dobrze, zamierzam zdjąć moje spodnie… ale będę miał bokserki, więc nie musisz się ekscytować. Nie potrzebuję widzieć małego wybrzuszenia w dolnej części twojej pidżamy – dokuczałem mu, chichocząc do siebie.
- Nie jestem gejem. A teraz przestań się ze mną bawić. – powiedział, krzyżując swoje ramiona.
Rozpiąłem rozporek, powoli zdejmując spodnie, żeby nie otarły o moje oparzenia.
Moje nogi poczuły się lepiej, gdy były wystawione na powietrze; nie zakryte moimi dżinsami.
Kiedy z powrotem usiadłem, zauważyłem moje kolano, które nie przestało krwawić, więc teraz strużka krwi płynęła w dół mojej lewej nogi.
Ah, to paskudne… ale fajne
Justin zakaszlał z obrzydzenia.
- Uh, lepiej to wyczyść, zanim na podłodze powstanie kałuża. Czekaj, przyniosę jakieś papierowe ręczniki – Opuścił pokój, idąc do kuchni.
Popchnąłem/odkręciłem małą zakrętkę na tubce, widząc mały otwór, przez który wypłynie ciecz.
Ścisnąłem butelkę, sprawiając, że zielonkawy płyn rozpłynął się na mojej lewej nodze.
Ciecz zamroziła ją, powodując uczucie orzeźwienia i nowości.
Zrelaksowałem się na chwilę, czując na poparzeniach przyjemny chłód.
Jakieś 10 sekund później, poczułem palące uczucie w moim kolanie.
Zignorowałem je, ponieważ to było miejsce, które krwawiło.
Ale myliłem się.
Całe moje nogi zaczęły palić.
Usiadłem, powstrzymując krzyk.
Następnie zaczęło piec.
To uczucie, jakby ostre przedmioty dźgały moje oparzenia i przekłuwały spalone pęcherze rosnące na mojej nodze.
- Cholera! – krzyknąłem do siebie.
Ciągle się pogarszało.
Musiałem przemyć nogę wodą.
Justina nie ma, więc muszę zrobić to sam.
Wstałem, stawiając najpierw złą nogę, przez co cała zdrętwiała.
Upadłem na ziemię, prawie się zatrzymując chwyceniem tego małego stolika stojącego przed kanapą.
Czułem się, jakby moja noga po prostu odpadła.
Nie miałem czucia w lewej nodze.
Było słychać Justina kroki, zbliżające się do tego pokoju.
Wtedy się wkurzyłem.
To rozeszło się po mnie szybko, sprawiając, że chcę go skrzywdzić.
- Hej Jason, mam… Whoa! Co się stało?! – Podskoczył w strachu, gdy zobaczył mnie prawie dotykającego ziemi.
- Przyszedł przypadkowy koleś i mnie zaatakował! – powiedziałem sarkastycznie, wkurzając się przez moje oparzenia.
Justin rozejrzał się po pokoju.
- Uh, nie widzę żadnej rozbitej szyby…
- TO BYŁ SARKAZM PRZYGŁUPIE! – krzyknąłem na niego, sfrustrowany.
Podniosłem się wykorzystując swoje ramiona i prawą nogę, aby dostać się z powrotem na kanapę.
- Ah… teraz czuję się lepiej – Rozwaliłem sie na kanapie, patrząc na zszokowaną twarz Justina.
- Co z tobą nie tak, dzieciaku? Jestem dla ciebie zbyt seksowny? – zapytałem go, przejeżdżając ręką po klatce piersiowej.
Szybko potrząsnął głową i upadł na kolana.
- Nie… twoja krew jest na całej podłodze.
- Więc dlaczego jej nie oddamy?
Spojrzał na mnie rozdrażniony.
- Nie możemy. Jest na całej podłodze! Teraz pomóż mi to posprzątać.
Wziął kawałek papierowego ręcznika i pocierał nim o ziemię, sprzątając moją krew od poparzeń.
- Proszę, po prostu daj mi papierowy ręcznik, żebym mógł wyczyścić skaleczenia -wyciągnąłem ramiona, by złapać rolkę.
Justin rzucił nią we mnie, ale ją złapałem.
Urwałem dwa kawałki, przykładając je do rany.
Trochę zabolało, ponieważ ręczniczek był suchy, ale pomogło skaleczeniu.
Justin pozostał na podłodze, sprzątając moją krew.
- Więc, um… Jak to wszystko się stało? Nigdy nie widziałem tyle krwi – Justin zapytał, spoglądając na mnie.
Podrapałem się po głowie, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
- Cóż, nałożyłem to gówno na nogę, przez co zaczęła palić, więc wstałem, a następnie zdrętwiała i upadłem, co sprawiło, że zacząłem krwawić jeszcze bardziej…
Justin westchnął; siadając, by spojrzeć na mnie dobitnie.
- Miałeś nałożyć to delikatnie i pozwolić, by się rozprzestrzeniło, a nie kłaść dużą ilość i próbować chodzić. Dlaczego nie przeczytałeś wskazówek albo nie poczekałeś na mnie?
- Ponieważ… – zacząłem.
- Nie chciałem…
- CHCIAŁEŚ MNIE ZABIĆ! – krzyknąłem.
- Nie chciałem cię zabić, a teraz przestań tak mówić.
- Cała butelka była trucizną! Umrę!
- To była witamina E…
- Czuję, że to działa w moim sercu… To koniec…
Justin stanął nade mną, przez co poczułem się mały.
Wyraz jego twarzy sprawił, że wyglądał jak szaleniec.
Naprawdę go drażniłem.
- Słuchaj, butelka jest witaminą E, nie trucizną.. A TERAZ PRZESTAŃ TAK MYŚLEĆ! – wykrzyczał prosto w moją twarz.
Zachichotałem z jego złości.
Powinienem przestać, ale może jeszcze jeden żart…
- Powiem Pattie, że próbowałeś mnie otruć… i zgwałcić…
Justin uśmiechnął się dziwnie, jakby naprawdę był psycholem.
- T-tak.. Zrobiłem to.. Próbuję cię otruć… Umrzesz w ciągu… 3 minut…
Tak, on jest obłąkany.
Udałem smutną buźkę, patrząc prosto na niego.
- Dlaczego miałbyś mnie tak oszukać? Udając, że trucizna jest witaminą E… Po prostu chciałeś mnie zabić. Jakim typem chorej osoby jesteś?
Justin westchnął i uderzył się w czoło.
- Dobra! Mam dość! Możesz być obwiniony za krew na podłodze i oparzenia na nogach. Skończyłem z tym. Idę do łóżka…
Opuścił pokój, idąc do schodów.
Zachichotałem z niego.
Fajnie jest się nim bawić.
Teraz będę robił to częściej.
Przyglądałem się jemu wchodzącemu po schodach, kiedy stanął w połowie, jak Pattie.
Spojrzał na mnie stamtąd i powiedział: „Dobranoc, Jason” i kontynuował wchodzenie.
Dlaczego oni zawsze mówią dobranoc?
Przywykliśmy to robić, teraz jest tylko „Idę do łóżka.”
Ale ta rodzina, oni mówią „dobranoc”.
Cokolwiek, to nic nie znaczy.
Położyłem swoją głowę na poduszce, ostrożnie owijając poparzone nogi niebieskim kocem.
Nie ma sensu z powrotem zakładać spodni.
Powoli zamknąłem oczy, szykując się do snu.
Jutro muszę wydostać się z tego domu.
Wszystko co widziałem było czarne, więc nie śnię.
To znak, że niedługo się obudzę.
Wtedy będę mógł natychmiastowo opuścić to piekło.
Poczułem zimną, mokrą rzecz w moim uchu.
- Ach te głupie ślimaki – powiedziałem.
Boże… Teraz mówię przez sen!
Wtedy poczułem to ponownie, ale było bardziej mokre.
Otworzyłem oczy, widząc wszystko rozmyte.
Moje ciało było zimne przez nagłe obudzenie się.
Potarłem oczy, by widzieć wyraźniej.
Kiedy zamrugałem kilka razy… Zobaczyłem Justina stojącego nade mną.
Szybko usiadłem, by uciec.
- Co ty wyprawiasz?!
Justin zaśmiał się z mojej reakcji.
- Obudziłem cię… ślimakami! – Zaśmiał się głośniej.
- Czy ty właśnie włożyłeś ślimaki do moich uszu?! – Przyłożyłem palec do ucha, by to sprawdzić.
- Tak, ślimak nazywa się Mokry Willy.
Spojrzałem na niego zszokowany.
- Ty nie…
- Zrobiłem to.
- RRAH! – Chwyciłem go za ramię, ściskając je.
- Hej! Puszczaj! – krzyknął, wciąż się śmiejąc. Wtedy zaczął się wycofywać, ściągając mnie z kanapy.
Moje nogi uderzyły o podłogę jak o skałę.
- AAHH! – krzyknąłem z bólu.
- O mój boże. Tak mi przykro.- Justin przeprosił, chwytając mnie za łokieć i starając się mnie podtrzymać.
Moja stopa dotknęła podłogi, pozwalając mi stanąć prawidłowo.
- Wszystko w porządku? – Justin zapytał mnie z uśmiechem, wciąż mnie podtrzymując.
Spojrzałem w dół, nie widząc żadnych uszkodzeń na moich nogach.
Następnie spojrzałem na niego bez wyrazu.
- W porządku, tak myślę.
Przez chwilę po prostu gapiliśmy się na siebie.
To było dziwne uczucie, patrzeć na niego, ponieważ to wyglądało, jakbyśmy patrzyli na samych siebie.
Odetchnąłem, a następnie zdałem sobie sprawę, że nadal trzymam swoje ręce na ramionach Justina, a jego są na moich łokciach.
Szybko się odsunąłem, sprawiając, że Justin podskoczył przez mój nagły ruch.
- Okej, to było dziwne… – stwierdziłem, czując się niezręcznie.
Justin lekko zachichotał, wciąż się do mnie uśmiechając.
Spojrzałem na niego i przypomniałem sobie o Mokrym Willym, którego mi przyniósł.
- Zostań tam – powiedziałem do niego.
- Dlaczego? – Odsunął się ode mnie.
- Powiedziałem zostań. Muszę cię uderzyć – powiedziałem, podchodząc do niego.
Zachichotał i stał tam.
Podszedłem do niego, ale uczucie nie dało mi siły.
Nie, muszę go skrzywdzić.
Podniosłem rękę i pacnąłem go w ramię.
On po prostu tam stał, wciąż się uśmiechając.
Uderzyłem go jeszcze raz, ale nie tak mocno.
- Co do cholery jest ze mną nie tak?! – wykrzyknąłem, sfrustrowany swoją słabością.
Justin zaśmiał się i spojrzał na mnie.
- Jesteś szczęśliwy. Szczęśliwi ludzie nie ranią innych.
- Kłamiesz. Nadal mogę cię zranić – Uderzyłem go w twarz, ale nie wydawało się to mocne.
- Widzisz. To mnie nie bolało – stwierdził.
- Nie, nie mogę być szczęśliwy. Dlaczego miałbym być szczęśliwy?
- Nie jesteś tylko szczęśliwy. Mógłbyś być też spokojny, wesoły i cokolwiek innego w tym stylu.
- Nie powinienem być szczęśliwy ani spokojny! Chcę być wściekły!
- Więc bądź wściekły. Kontrolujesz swoje emocje.
- Ale nie czuję żadnego gniewu! – jęknąłem na Justina.
To głupie.
Jak mogę nie być wściekły?
- Hmmm… Proszę, może mogę ci pomóc. – Justin odchrząknął. – Ralph wie o twoich poparzeniach.
Wtedy w szoku przyłożył rękę do ust.
- Ralph wie o twoich poparzeniach… – powtórzyłem jego słowa.
Kiedy zorientowałem się co powiedział, warknąłem.
Krew gotowała się pod moją skórą.
Czułem jak moje ciało się napina, dając mi siłę.
Dałem Justinowi śmiertelne spojrzenie, sprawiając, że się wycofał.
- Ty mały skurwielu… Powiedziałeś mu! – Zacząłem go gonić, nie przejmując się moimi oparzeniami.
Justin odwrócił się i zaczął biec.
Biegłem za nim, po mimo tego, że potknąłem się i straciłem równowagę.
- Kiedy już cię dorwę, zabiję cię! – krzyknąłem na Justina.
- A czy możesz mnie chociaż złapać? – zapytał, śmiejąc się.
- Oh, złapię cię!
Wbiegł do salonu, więc podążyłem za nim.
Obiegł stolik do kawy, więc nie mogłem go dosięgnąć.
Za każdym razem, gdy chciałem go dorwać, on biegł tą samą trasą.
Pieprzony stolik blokował mi drogę.
Wtedy dostrzegłem kanapy.
Sprawiłem, że Justin stał przed jedną.
Przestaliśmy się poruszać; po prostu ciężko oddychaliśmy by złapać oddech.
Utrzymywałem na nim swój wzrok. On robił to samo.
- Poddałeś się, McCann? – dokuczał, przez co się wściekłem.
Nikt nie nazywa mnie McCann.
- Nie, nigdy się nie PODDAJĘ! – przeskoczyłem przez stolik, popychając Justina na kanapę.
W zasadzie usiadłem na nim, chwytając go za kołnierz koszuli.
- Teraz jesteś martwy! – powiedziałem, składając pięść, by go uderzyć.
Justin szamotał się pode mną, podnosząc ręce w geście obrony.
- Czekaj! Proszę! Mogę wszystko wyjaśnić! – krzyknął.
- Masz minutę zanim twoja twarz spotka moją rękę.
- OKEJ! OKEJ! Opuść pięść. Przerażasz mnie.
- To dobra rzecz –przeniosłem moją pięść obok mnie.
- Okej, Ralph najwyraźniej podsłuchiwał naszą rozmowę ze schodów, więc wie o naszej rozmowie. Nigdy nie powiedziałem nic o poparzeniach, przysięgam! – powiedział szybko w strachu.
Wyśmiałem go.
- Racja, i ja mam uwierzyć w to gówno – Ponownie podniosłem pięść.
Justin zamknął oczy, trzymając ręce w górze, by zatrzymać moją pięść.
- Złamałeś też 3 moje zasady; nie dotykaj mnie, nie rozmawiaj ze mną i nie patrz na mnie. Razem dostaniesz 4 uderzenia w swoją obrzydliwą twarz.
Zaczął wydawać dźwięki płaczu.
- Cioty nie tylko płaczą… one też umierają! – krzyknąłem.
Ale zanim mogłem się zamachnąć…
‘Plask’
Dokładnie na mojej dupie.
Krzyknąłem przez piekący ból.
Puściłem Justina i się odwróciłem.
- Co to do cholery… oh…
Zamarłem w strachu, pragnąc, żebym nigdy nie zaatakował Justina.
- Cioty również pakują się w wiele gówien – powiedział gniewnym tonem.
Ralph stał tam, trzymając zwiniętą gazetę.
- O kurwa… – powiedziałem cicho, zdając sobie sprawę, że nie miałem na sobie spodni, tylko same bokserki pokazujące moje poparzone nogi.
- Teraz powiedz mi o swoich oparzeniach, Jason.
Po prostu się na niego gapiłem, nie wiedząc, co powiedzieć.
Jak mogę to wytłumaczyć?
Właśnie wtedy Justin stanął obok mnie.
- Jason uratował mi życie – powiedział do Ralpha.
Cholera…
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*Six Flags – największa na świecie sieć parków rozrywki.
Okej, macie piątkę.Mam nadzieję, że się podoba.
Biedny Jase, a później będzie jeszcze biedniejszy :c
Rozdział tłumaczony i sprawdzany na szybko, więc przepraszam za wszelkie błędy, a z tego co widziałam jest ich tutaj naprawdę dużo, ale nie chce mi się jeszcze raz tego czytać. Przepraszam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz