sobota, 24 sierpnia 2013

1. America To Canada, Eh?

Jason nienawidzi Kanady.
Justin chce poznać Jasona.
Jason McCann
Objął swoją rękę wokół moich ramion kiedy popchnąłem szklane drzwi, wyszliśmy razem jak niewinna rodzinka. Doszliśmy do jego starej, brudnej furgonetki i weszliśmy do środka w milczeniu.
Usiadłem wygodnie w brązowym, skórzanym fotelu, patrząc na Ralpha który siedział na miejscu kierowcy. Parsknął, patrząc na mnie z jego typowym uśmiechem na twarzy. Odwzajemniłem uśmiech.
- Wszystko gotowe, Jason? – Zapytał mnie, patrząc przez okno z mojej strony, by widzieć restauracje, w której właśnie byliśmy
- Tak, cały budynek wybuchnie. Nikt nie przeżyje – Powiedziałem, patrząc na restaurację.
- Gdzie położyłeś bomby? – spytał następnie.
Spojrzałem na niego by mu odpowiedzieć.
- Jedna jest pod stołem przy którym siedzieliśmy, dwie w męskiej toalecie, trzy na blacie i jedna przy drzwiach wejściowych. Są gotowe do aktywacji – Wytłumaczyłem, uśmiechając się złowieszczo.
Zaśmiał się, czochrając moje włosy ręką. Często to robił, co oznaczało ‘dobra robota’. Potrząsnąłem moimi teraz potarganymi włosami, żeby wróciły do porządku, i zacząłem śmiać się razem z nim.
- Świetnie. To do roboty. Masz przygotowany guzik aktywacyjny? – spytał z uśmiechem na twarzy.
Odwzajemniłem uśmiech, wtykając moją rękę w kieszeń mojej czerwonej, kraciastej koszuli by znaleźć małe pudełeczko. Czułem materiał pudełeczka ocierający się o moją rękę. Złapałem je i wyciągnąłem, by pokazać Ralphowi.
- Mam je tutaj – Podniosłem ramię i odwróciłem rękę, żeby pokazać pudełko.
Uśmiechnął się, patrząc na mały przedmiot, który trzyma restaurację przy śmierci a bomby przy życiu.
- Kiedy nacisnę przycisk, bomby zaczną odliczanie. Wybuchną po 50 sekundach, więc będziemy mieć czas żeby uciec – wytłumaczyłem mu.
Ralph wyciągnął z kieszeni klucze od furgonetki. Włożył kluczyk do stacyjki i przekręcił go, sprawiając, że furgonetka zawibrowała od silnika.
- Ok, wyjadę tylko z tego zadupia i powiem Ci, kiedy masz nacisnąć przycisk, załapałeś? – Złapał za zmianę biegów, przygotowując się do startu, zaraz po tym, jak mu odpowiedziałem.
- Załapałem. – odpowiedziałem. – Jestem gotowy.
Uśmiechnął się, wrzucając bieg. Nacisnął pedał gazu i sprawił, że samochód szybko ruszył.
Restauracja znajduje się w środku pustkowia na opuszczonym terenie. Policja nigdy tu nie przyjeżdża, więc nigdy nas nie złapią.
Cóż, jesteśmy na liście ‘Najbardziej poszukiwanych’.
Byliśmy już poza parkingiem. Ralph przez cały czas był skoncentrowany na drodze.
- Ok, Jase… naciśnij przycisk.. TERAZ! – rozkazał krzykiem.
Szybko otworzyłem pudełko i nacisnąłem czerwony przycisk, trzymając go przez parę sekund, a następnie puszczając.
Ralph szybko zapiął pasy, kiedy furgonetka zaczęła przyspieszać.
Siedziałem na swoim miejscu, patrząc przez tylne okno furgonetki, żeby za chwilę zobaczyć wybuchającą restaurację na własne oczy. Ralph i ja będziemy jedynymi żywymi świadkami tego zdarzenia.
Patrzyłem i patrzyłem, czekając na eksplozję. W każdej chwili…
Pomarańczowa chmura połączona z dymem przedarła się przez okna budynku w bardzo szybkim tempie, sprawiając, że fragmenty budynku wyleciały w powietrze. Cały dach zawalił się, i stanął w płomieniach. Nikt nie mógł tego przeżyć. Cały budynek był teraz śmieciem w ogniu.
Obserwowałem czarny dym unoszący się, aż po chmury, prawie je przejmując.
Po widowisku Ralph zaczął się śmiać. Musiał widzieć to wszystko w jego wstecznym lusterku.
Odwróciłem się, chwyciłem pas i zapiąłem się.
- To nauczy tego kutasa nie zadzierać ze mną – Ralph zaczął śmiać się głośniej.
Śmiałem się z nim na myśl o tym facecie. Nienawidziłem go od samego początku.
Pierwszy raz, gdy weszliśmy do tej restauracji, jej właściciel zawsze próbował wdać się w bojkę z Ralphem. Po tym jak próbował zmusić nas do zapłacenia mu więcej za jedzenie, Ralph zagroził mu. Właściciel uderzył go w twarz, ale uszkodził tylko jego kość policzkową.
Właśnie dlatego wysadziliśmy tą zasraną restaurację, zabijając również jej właściciela i innych klientów.
Nigdy nie obchodzili mnie ludzie, których zabijaliśmy.
Nawet jeśli nic nie zrobili, nie można im ufać. Nikomu nie można ufać.
Nie ufam nikomu.
Ufam tylko Ralphowi.
Stał się moim ojcem, po tym jak straciłem mojego prawdziwego tatę, a właściwie rodziców. Do tej pory zrobił dla mnie wszystko.
Zmienił nawet swoje nazwisko na moje z powodów osobistych.
Ralph McCann – jedyna osoba, której ufam.
- Zasługiwał na to – powiedziałem w końcu z uśmiechem na twarzy.
***
Wziąłem cole z małej lodówki i poszedłem do Ralpha, do salonu. Siedział na kanapie z głową w dłoniach.
Podszedłem do kanapy i zająłem miejsce obok niego z zamiarem rozmowy, ale program telewizyjny zwrócił moja uwagę.
Był to program z wiadomościami. Właśnie mówili o jakimś mężczyźnie.
Kogo to obchodzi..
Ponownie odwróciłem się do Ralpha.
-Ralph, co się dzieje? – spytałem, martwiąc się o niego. Zazwyczaj się tak nie zachowuje. Zazwyczaj jest pewny siebie i lubi być w centrum uwagi.
Otworzyłem moją puszkę z Colą i wziąłem dużego łyka napoju.
- To Alex.. – powiedział.
Z zaskoczenia prawie wyplułem swój napój, dławiąc się, by tego nie zrobić. Przełknąłem napój, raniąc swój przełyk.
Nie widziałem Alexa przez jakiś czas. Co mu się stało?
- Alex? Co z nim? – spytałem, chcąc wiedzieć. W końcu jest moim starszym bratem.
Ralph westchnął, mając powyżej uszu Alexa.
- Alex uciekł z więzienia, znowu. I teraz przyjdzie tu z policją na ogonie. Przyprowadzi policje do nas..
Byłem w szoku. Dlaczego Alex miałby to zrobić? On nas kocha.
- Więc nie możemy po prostu tu zostać? Aresztują nas a potem będziemy znowu razem. Albo możemy walczyć – Powiedziałem Ralphowi, chcąc być razem tak jak kiedyś. Odwrócił twarz z powrotem i przeniósł wzrok na telewizor.
- Nie, nie możemy tego zrobić. Oni nas nie aresztują… oni nas zabiją – powiedział słabo.
Spojrzałem na telewizor.
Pokazywali mały domek, który został wysadzony i powoli przewracał się na prawą stronę niszcząc wszystko, co było w pobliżu. Potem na ekranie pojawiło się zdjęcie Alexa.Oszołomiony przez reportaż, rozszerzyłem oczy.
Alex zniszczył ten budynek.
- Jak on to zrobił? – Spytałem Ralpha, skupiając swoją uwagę na telewizorze.
Ralph miał pusty wyraz twarzy, wciąż oglądając wiadomości.
- Alex jest zręcznym chłopakiem, ale od tego nie może uciec. To już piąty raz kiedy został przyłapany i po raz czwarty uciekł z więzienia. Ten chłopak musi się jeszcze wiele nauczyć.
Poczułem się okropnie przez sytuację Alexa.
Dlaczego przyprowadziłby tu policje?
Alex zostawił nas w trakcie naszego wspólnego zamachu.
Wysadzaliśmy fragment drogi dla ostrzeżenia, ale Alex chciał iść z tym dalej. Ralph pozwolił mu, podczas gdy policja nadchodziła by nas wytropić.
Natomiast Ralph wziął mnie ze sobą zostawiając Alexa w tyle, żeby mógł dokończyć to co chciał zrobić.
Ralph i ja dotarliśmy do domu bezpiecznie, bez dowodów na to, że tam byliśmy. Alex został wywieziony z dala od Las Vegas, by zamknąć go w więzieniu. Nie miałem pojęcia gdzie go zabrali, ale teraz idzie nas wszystkich zabić.
- Nie chcę teraz umierać – Stwierdziłem wyraźnie, będąc coraz bardziej wkurzonym na Alexa.
Ralph spojrzał na mnie.
- Jase, wiesz, że bardzo Cię kocham, więc musimy przygotować plan – powiedział, patrząc na mnie.
Zaciekawiło mnie to. Odwróciłem twarz w jego kierunku, przybliżając się do niego.
- Co masz na myśli? – spytałem.
- Najpierw idź wszystko spakuj – poinstruował.
***
Moja walizka była ciężka. Była pełna rzeczy, których chciałem, takich jak ubrania, potrzebne mi rzeczy i jakieś pamiątki. Spakowałem też torbę z rzeczami, które mogą być dowodem dla policji, jeżeli włamią się do domu. Ciągnąłem moją walizkę za sobą, idąc do naszego nowego pojazdu.
Właściwie pojazd nie był nowy. Ralph go trochę przerobił, żebyśmy mogli się nim wszędzie poruszać, tak żeby nikt nas nie rozpoznał. Zmienił nawet tablice rejestracyjne, kradnąc je z innego samochodu.
Ralph był dla mnie geniuszem. Zawsze miał najlepsze pomysły.
- Okej Jason, to wszystkie twoje rzeczy? – Ralph spytał mnie o mój bagaż, wycierając pot z jego czoła.
- Tak, to wszystko czego potrzebuję – Puściłem uchwyt, sprawiając, że walizka upadła na ziemię.
Ralph uśmiechnął się i położył dłonie na biodrach.
- Pamiętałeś o małym Jasonie? – zaczął się ze mnie śmiać.
Uśmiechnąłem się do niego.
- Tak, jego też wziąłem.
Nie mógłbym go zostawić.
Mały Jason to wypchany miś. Alex dostał go kiedy był mały, zanim się urodziłem. Alex nazwał go Mały Jason, ponieważ nie mógł się doczekać moich narodzin.
Mój tata go dla niego kupił, więc jest dla niego ważny, dla mnie też.
Alex miał go dość od kiedy byłem już na świecie, jako jego młodszy brat, więc postanowił oddać mi pluszaka.
To dla mnie bardzo ważne. Miałbym złamane serce gdyby misiu się zgubił lub rozpruł.
- Okej, więc jesteś gotowy do drogi? – Ralph spytał mnie, podnosząc moją walizkę z ziemi.
- Tak, spakowałem wszystko, nawet jakiekolwiek dowody, w razie gdyby policja tu przyszła – Stwierdziłem, obserwując, jak sprawdza moją wypchaną walizkę.
Ralph włożył ją do furgonetki.
- Okej, pozwól mi się spakować i wtedy wyjedziemy. Poczekaj jeszcze trochę – Poklepał mnie po ramieniu, zanim skierował się w stronę domu.
Uśmiechnąłem się, patrząc, jak odchodzi.
Jestem strasznym szczęściarzem mając Ralpha przy sobie. Nie wiem co bym bez niego zrobił.
Spojrzałem na naszą nowo-wyglądającą furgonetkę. Pomalował ją na ciemno czerwony kolor, założył nowe, czarne opony oraz nowe światła przednie. Podobał mi się ten wygląd.
Zacząłem zastanawiać się, gdzie moglibyśmy pojechać, ale nagle przypomniałem sobie coś ważnego. Wbiegłem do domu i wszedłem do mojego pokoju.
Będziemy potrzebowali materiałów do robienia nowych bomb.
***
Moje ramię wystawało poza okno furgonetki, kiedy jechaliśmy do naszego nowego domu. Ciepły wiatr powodował miłe uczucie na mojej ręce, podczas gdy pędziliśmy pustą drogą. Mieliśmy włączoną muzykę tak głośno, jakby właśnie odbywała się tu impreza.  Nagle poczułem, że coś lepkiego trafiło w moje ramie. Przez chwile byłem przerażony, ale bardziej obrzydzony. Przenosząc moje ramię z powrotem do samochodu uświadomiłem sobie, że był to robak, który wybuchnął na moim ramieniu, od tego jak szybko jechaliśmy na opuszczonej drodze. Zacząłem się śmiać i wycierać w Ralpha wnętrzności robaka.
- Co ty robisz? I co jest takiego śmiesznego? – Spytał i odepchnął mnie od siebie w zabawny sposób.
- Robak eksplodował na moim ramieniu – Nie przestawałem się śmiać.
- Zastanawiam się co Ci to przypominało – powiedział, śmiejąc się.
Udało mi się przestać śmiać po paru sekundach ciszy. Zazwyczaj nie żartujemy, od kiedy nasze misje są biegłe i muszą być poważne. Ale tęskniłem za wygłupianiem się jak dziecko.
Patrzyłem przez okno pojazdu, widząc tylko miasta i lasy. Nie widziałem tego typu zabytków od dłuższego czasu. Były tam nawet łąki i błękitne niebo. Wydawało się być spokojniej niż w Vegas.
- Ralph, gdzie jesteśmy? Nigdy nie widziałem tego miejsca – odwróciłem się do niego, czekając na odpowiedź.
Zaśmiał się lekko.
- Jesteśmy w Kolorado. Właśnie opuściliśmy Utah.
Spojrzałem na niego zdezorientowany.
- Co?! – spytałem jakbym go nie słyszał. – Dlaczego jesteśmy poza Nevadą? Gdzie my do cholery jedziemy?! – krzyknąłem na niego.
Ralph poniósł dłoń, mówiąc mi, żebym się uspokoił.
-Jason, uspokój się. Jedziemy gdzieś, gdzie jest bezpieczniej. Gdzieś, gdzie policja nigdy nas nie złapie i nie skrzywdzi. To lepsze.. – przerwałem mu krzycząc ponownie.
- To nie jest dla nas lepsze! Zostawiamy Alexa samego! Zabiją go tam, bo mu nie pomagamy! – Byłem wściekły na Ralpha. Nie może tak po prostu zostawić Alexa samego.
Ralph złapał moją rękę i potrząsnął nią.
- Jason, przestań krzyczeć. To jest dla nas najlepsze wyjście. Nie widzisz, że Alex jest nienormalny? Jeżeli on nadal chce wszystko wysadzać i zabijać niewinnych ludzi, to niech to robi. Alex jest już skończony. Nie uda mu się to.
Sfrustrowany, strzepnąłem jego rękę z mojego ramienia.
- Uda mu się, jeżeli wrócimy i mu pomożemy! – Próbowałem wyjaśnić. Spojrzałem na Ralpha uświadamiając sobie coś. – Wiesz, myślałem, że jesteś inny. Myślałem, że jesteś mężczyzną, który pomoże mi i Aleksowi, ale teraz nas zdradzasz, pozwalając, by nas zabili.
Kiedy to powiedziałem w moich oczach pojawiły się łzy. Usiadłem ociężale na skórzanym fotelu krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
Nie płakałem od dłuższego czasu. Już nawet nie pamiętam kiedy ostatnio to robiłem.
Ralph zjechał na pobocze i zaparkował, żeby ze mną porozmawiać.
Spojrzał na mnie i westchnął.
-Spójrz, pomagam wam. Kiedy znajdą Alexa, nie zabiją go. Zabiją go tylko wtedy, kiedy będziemy wszyscy razem, by móc zabić nas za jednym zamachem. Kocham was obu bardzo mocno, nienawidziłbym widoku was umierających. Wyjechanie z Nevady jest najlepszą rzeczą, jaką możemy zrobić, więc uspokój się – Ralph posłał mi spojrzenie, podnosząc rękę w geście uspokojenia mnie.
Jęknąłem, patrząc na Ralpha. Ponownie odpalił samochód i zaczął jechać wzdłuż drogi.
- To gdzie jedziemy? Do Japonii? – zażartowałem, wciąż zły przez jego głupi pomysł.
- A chcesz jechać do Japonii? – zażartował z powrotem, uśmiechając się do mnie.
Posłałem mu lekki uśmiech.
- Nie…
- To dobrze, bo jedziemy do Kanady! – szturchnął moje ramię łokciem, chcąc zwrócić moją uwagę.
Po moim ciele przeszły dreszcze. Otworzyłem szeroko usta z niedowierzania, patrząc na niego w szoku.
- Co? Kanada? – Nie mogłem nawet o tym myśleć. – Przestań żartować. To nie jest śmieszne – odpowiedziałem, relaksując się w moim fotelu.
- Okej, je-dzie-my do Ka-na-dy – powiedział wolniej, jakbym był kimś, kto nie rozumie Angielskiego.
Wyjrzałem ponownie przez okno, lekko rozbawiony przez żart Ralpha.
- Jesteś idiotą. – wymamrotałem.
- Co powiedziałeś? – zapytał stonowanym głosem.
Spojrzałem na niego z uśmiechem na twarzy.
- Jesteś idiotą! – krzyknąłem na niego, chichocząc.
Zaśmiał się, skupiając się na drodze.
- Wiedziałeś, że w Kanadzie są niedźwiedzie Polarne? Myślę, że są zawsze głodne i mają ochotę na takich małych chłopców jak ty.
Parsknąłem z jego żałosnego żartu.
- Mam 16 lat. Nie jestem ani mały, ani niski.
Otworzyłem szeroko oczy kiedy furgonetka się zatrzęsła. Cholera, teraz boli mnie głowa. Rozglądnąłem się, zastanawiając się gdzie jestem.
Szybko usiadłem by zobaczyć gdzie jestem. Byłem w samochodzie Ralpha, razem z nim kierującym pojazd.
Dobrze.
Myślałem, że mnie porwano.
Czekaj, to jest jeszcze gorsze.
- Ohhhh.. Wciąż jedziemy do Kanady? – Jęknąłem, mając nadzieję, że wybrał jakieś inne miejsce.
Ralph spojrzał na mnie, a potem ponownie na drogę.
- Nie, właściwie to już jesteśmy w Kanadzie. – uśmiechnął się.
- Nieeeeee – Jęknąłem ponownie, zdenerwowany z powodu tej okropnej drogi do Kanady. Od samego patrzenia możesz się dowiedzieć, że jest tu obrzydliwie i gejowsko.
- Jason, przestań. Możesz przywołać wilka, lisa albo łosia. – Zażartował i zaczął się śmiać.
Na jego miejscu bym się nie śmiał.
Przewróciłem na niego oczami, śmiejąc się po cichu z jego głupiego żartu.
- Albo może ładną panienkę.. – Uśmiechnąłem się na samą myśl o tym.
Ralph zaczął się śmiać z tego co powiedziałem. Wiedziałem, że to go rozbawi.
Patrzyłem przez okno, widząc wiecznie zielone lasy i małe opuszczone domki. Niebo było jasno niebieskie. Białe, bufiaste chmury delikatnie wzrosły, tworząc różne kształty, które mogłem rozpoznać.
Było tutaj bardzo spokojnie.
Patrzyłem na drzwi furgonetki, widząc podłokietnik, blokadę, rączkę i oczywiście przycisk otwierający okno. Chciałem się lepiej przyjrzeć widokom zza okna i wiedzieć jak pachnie powietrze w Kanadzie, więc przycisnąłem palec do przycisku, sprawiając, że okno obok mnie się otworzyło.
Kiedy chłodne powietrze wpadło do środka, przeszły mnie dreszcze. Jeszcze nigdy nie czułem tak zimnego wiatru. Od wiatru można było poczuć zapach sosen. Nowy zapach zmusił mnie do kichnięcia. Kiedy zacząłem kaszleć, zamknąłem z powrotem okno z nadzieją, że Kanadyjskie powietrze nie zostało w samochodzie.
Co właśnie powiedziałem? Kanada jest obrzydliwa. Powietrze to udowodniło.
Zwróciłem uwagę na Ralpha, zastanawiając się gdzie będziemy mieszkać w tym obrzydliwym kraju.
- Uh, Ralph, gdzie będziemy mieszkać? Jesteśmy bogaci, więc kupimy nowy dom? – Zapytałem, spoglądając z powrotem na okno, żeby zobaczyć nowe, interesujące rzeczy.
- Nie możemy na razie kupić domu, bo nie mamy pieniędzy – stwierdził spokojnie.
Spojrzałem na niego ponownie, zdezorientowany i zmartwiony.
- Nie mamy pieniędzy? Przecież okradliśmy pełno banków – Stwierdziłem, przypominając mu o pieniądzach, które uzbieraliśmy. Mam na myśli, ukradliśmy.
- Banki w Ameryce. Potrzebujemy Kanadyjskich pieniędzy, żeby coś kupić – Powiedział, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- To po prostu znajdziemy jakiś bank i go okradniemy – zaproponowałem.
Ralph potrząsnął głową.
- Nie, pójdziemy do banku, żeby wymienić Amerykańskie pieniądze na Kanadyjskie.
Westchnąłem, wściekły na niego za to, że sprawia, że cała akcja jest nudna.
- Dlaczego po prostu nie pójdziemy ukraść pieniędzy? – To fajna zabawa. Powinniście kiedyś tego spróbować.
Ralph zaparkował samochód na poboczu, żeby ze mną porozmawiać. Wiedziałem, że go zirytowałem.
Spojrzał mi w oczy, pokazując mi, że chce pogadać o czymś poważnym. I nudnym..
- Ok, Jason. Jesteśmy teraz w Kanadzie, gdzie nikt nas nie zna. Możemy być innymi ludźmi, możemy być kimś kim zawsze chcieliśmy być. Policja nie dowie się, że jesteśmy kryminalistami. Możemy po prostu zachowywać się normalnie, a wtedy nikt nie będzie nas podejrzewał. Możemy zacząć nowe życie i po prostu stać się mieszkańcami Kanady – Ralph wytłumaczył jego plan.
Posłałem mu zdezorientowane spojrzenie.
- Dlaczego miałbym chcieć być kimś innym? Lubię wysadzać budynki w powietrze i być kryminalistą. Dlaczego chcesz to skończyć? Ty to wszystko zacząłeś – Spojrzałem na niego, niezadowolony z jego planu.
- Jason, stałem się kryminalistą w Ameryce, bo chcieli mnie złapać, ponieważ jeździłem bez prawa jazdy. A tam nie ma wolności, więc sprzeciwiłem się i zacząłem wysadzać budynki. Po prostu chciałem, żeby było tam więcej wolności. – Ralph powiedział, chociaż słyszałem tę historię milion razy.
- Dlaczego Kanada jest inna? Ameryka jest tylko nieco niżej. Nie ma mowy, żebyśmy się zmienili. – Potrząsnąłem głową w proteście.
Ralph uniósł brwi zastanawiając się jak mi odpowiedzieć.
- Spójrz, nawet policja nas nie zna. W Kanadzie jest więcej wolności. Tu nie ma sensu wysadzanie budynków, kiedy mamy tutaj wszystko, czego potrzebujemy. No dalej, Jase. Co ty na to? – Spojrzał na mnie z nadzieją.
- Nie, to głupie – skrzyżowałem swoje ramiona i odwróciłem od niego wzrok – Ty możesz się zmienić i być gejem, ale ja będę sobą, nieważne gdzie jesteśmy.
- Dobra, bądź kim chcesz. Wciąż będę się tobą zajmował, ale jeżeli policja zapuka do drzwi, jesteś bezdomnym dzieciakiem, ok? – ostrzegł.
- Dobra, tylko zamknij się już. Jesteś strasznie irytujący – Zamknąłem oczy, żeby zachować spokój.
Zaśmiał się słysząc moje słowa, a następnie uruchomił ponownie samochód, aby kontynuować naszą podróż.
Ralph przywiózł nas do małego miasteczka zwanego Stratford. Dojechaliśmy tu, bo było to najlepsze miejsce na odpoczynek i było daleko od opłat drogowych. Ralph powiedział, że odpoczniemy tu zanim pojedziemy na północ.
Kiedy patrzyłem przez okno uświadomiłem sobie, ze Stratford jest miłym, spokojnym miasteczkiem na pustkowiu. Wydawało się, że jest to przyjazne miejsce, gdzie wszyscy są zawsze szczęśliwi.
Mam nadzieję, że niedługo stąd wyjedziemy. Powinniśmy jechać do Toronto. Wszystkie niebezpieczne rzeczy dzieją się tam. Imprezy, narkotyki, kradzieże, strajki, gangi, seks.. Cholera, naprawdę chciałbym tam mieszkać. Wyobraź sobie wszystkie złe rzeczy, które mógłbym tam zrobić.
Ralph dojechał do małego parkingu należącego do banku. Szybko zaparkował samochód sprawiając, że nasze ciała poleciały do przodu. Dobrze, że mieliśmy zapięte pasy. Widzicie dzieci, to dlatego mamy pasy. Zapinajcie je, ok? Haha, nie. Nie obchodzi mnie wasze bezpieczeństwo.
- Dobra, Jase, zostań tutaj. – Spojrzałem na niego. – Idę do tego banku, ok? Nie rób nic głupiego, proszę. – powiedział, trzymając rękę na uchwycie do drzwi.
- Okej, okej, nic nie zrobię. – Powiedziałem znudzonym tonem. – Jestem za mądry, żeby zrobić coś głupiego – uśmiechnąłem się, sprawiając, że Ralph zaczął się śmiać.
Ralph popchnął drzwi i wyszedł z samochodu. Zamknął za sobą drzwi zanim poszedł w stronę budynku. Widziałem jeszcze jak patrzył przez okno budynku, a następnie wszedł do środka. Z jakiegoś powodu reszta okien była przyciemniona.
Nieważne..
Oglądałem budynki i tereny wokół mnie. Większość z nich wyglądała na stare, ale przyjemne. Miasto wydawało się bezpieczne dla każdego. Wydawałoby się, że nie dzieją się tutaj ani złe, ani groźne rzeczy. Czy to oznacza brak kryminalistów? Jeśli tak to nie ma mowy, żebym tu został.
Po mojej prawej stronie zobaczyłem łąkę oraz rzekę w oddali. Nie wiem czy było to jezioro czy po prostu duża rzeka. Widziałem bawiące się dzieci, spacerujących dorosłych.. po prostu wielu ludzi robiących różne rzeczy, prawdopodobnie spędzających miło czas.
W Ameryce się tego nie robi. Przynajmniej ja tego nie robię. Co jest z tymi Kanadyjczykami? Wszystko co robią to marnowanie ich cennego czasu na bawienie się na łące. Nie chciałbym tego robić. Jestem prawdziwym mężczyzną. Oczywiście Ci ludzie nie mają tego czegoś w sobie. Niedojrzali idioci.
Jeśli bym tu mieszkał, byłbym jedynym, który niszczy rzeczy i ucieka od policji. Tak jak w Vegas.
Kiedy myślałem, troje chłopaków przykuło moją uwagę. Chłopacy rzucali wokół żółto-niebieskim obiektem. Myślę, że to piłka do futbolu amerykańskiego. W każdym razie rzucali tym dookoła, łapiąc to i uciekając z tym. Wydawało się, że mieli niezłą zabawę.
Nie, to są gay lords. Oni nawet nie wiedzą jak się gra w futbol.
Dlaczego musimy zostać w Kanadzie?
Tu jest obrzydliwie.
Odwróciłem się w lewo by wyjrzeć przez drugie okno furgonetki. Wtedy zobaczyłem nowy cel. Podniosłem się, by mieć lepszy widok.
Rozszerzyłem oczy, widząc każdy szczegół.
Tam, po drugiej stronie ulicy stało pięć lasek.
Cholera, one paliły. Wszystkie były ubrane w obcisłe jeansy i bluzki z długimi jedwabistymi rękawami. Na ich widok zrobiło mi się ciepło. Musiałem wyjść z samochodu i zobaczyć je z bliska.
Cholera..
O mój Boże! One podskakują.
Oblizałem swoje wargi, kiedy patrzyłem na nie fantazjując o nich w sprośny sposób.
Cholera..
CRASH!
Usłyszałem przede mną trzask, odciągający mnie od moich myśli. Było głośno, kiedy rozbiło się szkło i coś ciężkiego trafiło w chodnik. Schyliłem się, żeby nikt mnie nie zauważył.
To był jeden z naszych planów.
Ralph nauczył mnie i Alexa chować się kiesy usłyszymy hałas taki jak huk lub trzask. Robiliśmy tak, żeby nic nam się nie stało.
Zostałem na dole trochę dłużej, czekając na Ralpha.
Ale on nie wrócił.
Spojrzałem powoli w górę przez dach furgonetki , w razie następnego ataku. Widok przede mną był straszny. Chciałbym nigdy tego nie zobaczyć. Wszystko co mogłem zobaczyć to Ralpha z młodą kobietą w ramionach trzymającego broń i stojących przed bankiem. Jedno z przyciemnianych okien było rozbite na kawałeczki przykrywając ziemie.
On jej nie ranił. On ją chronił.
Nie ma mowy..
Zaraz zwymiotuję..
Zsunąłem się ze skórzanego fotela, by uciec od tego widoku. Nienawidziłem tego co właśnie zobaczyłem. To było obrzydliwe.
Ralph nigdy nie mógłby być z dziewczyną, uh.. kobietą.
Ona jest tylko zwykłą kobietą. Jej nie można ufać. Chyba, że umie dobrze gotować.
Dotknąłem kieszeni moich jeansów, żeby wyczuć moją broń i mieć pewność, że mam ją przy sobie.
Moje serce przyspieszyło.
Nigdy nie będę mógł wymazać tego obrazu z mojej głowy.
Wtedy przypomniałem sobie te seksowne dziewczyny.
Usiadłem szybko by wyjrzeć za okno.
Ale ich już tam nie było.
Cholera..
- Ralph to pieprzony pedał – powiedziałem do siebie, powtarzając to w kółko w mojej głowie.
Zostawił mnie dla jakiejś dziwki. Serio, wszystko jest popieprzone. My nawet nie mamy jeszcze domu. Chodziłem po ulicach przez 3 pieprzone dni!
Gdzie do cholery on jest?!
Powiedział, że będę bezdomnym dzieckiem kiedy wpadnę w kłopoty. Ale nic złego jeszcze nie zrobiłem..
Do teraz…
Dotknąłem ponownie mojej broni, a następnie odwróciłem się aby dojść do furgonetki.
Oh, czekaj, nie wiem gdzie ona jest.
- Cholera Ralph! – krzyknąłem w stronę ciemno niebieskiego nieba, powodując, że gołębie siedzące na pobliskich budynkach odleciały.
Co do cholery mam teraz zrobić?!
Westchnąłem, by się uspokoić. Zacząłem iść samotnie po chodniku. Wszystkie samochody mnie mijały.
Nienawidziłem tego.
Nie miałem teraz nikogo.
Nagle, światło samochodu mnie oświeciło, sprawiając, że na chwilę oślepłem. Zmrużyłem oczy od silnego światła. Samochód zbliżał się w moją stronę, kiedy stanąłem i zakryłem swoje oczy.
Usłyszałem dźwięk klaksonu. Brzmiał znajomo.
Światła zgasły, a następnie ktoś wysiadł z samochodu. Patrzyłem na zarys postaci stojący parę metrów przede mną.
- Dalej Jason! Nie bądź włóczęgą i przyprowadź tu swój tyłek – zachichotał. Szybko rozpoznałem ten śmiech. Oh, więc teraz Ralph po mnie przyszedł.
Ponownie wzrósł we mnie gniew, przejmując moje ciało. Nie mogłem się powstrzymać. Podbiegłem do Ralpha.
- Kurewsko Cię nienawidzę, kutasie! – zamachnąłem swoją rękę na jego brzuch, lecz przesunął się tak, że był teraz za mną i trzymał moje obie ręce, przekręcając je, sprawiając, że ból uderzył moje nerwy.
- Ahh! Przestań! To boli!- zawołałem, starając się mu wyrwać.
Ralph trzymał mnie mocno, mając pewność, że go nie zaatakuje.
- Jason, przepraszam, że Cię zostawiłem, ale musisz mnie wysłuchać.
- Ok, ok! Po prostu przestań wykręcać mi ręce! – błagałem. Z bólu, w moich oczach zaczęły zbierać się łzy.
Przeniósł moje ramiona wokół tak, żeby nie były już wykręcone. Ból opuścił moje ramiona, ale nadal go czułem.
- Okej, Jason. Poznałem młodą kobietę, jest bardzo miła. Więc będziemy mieć gdzie spać – powiedział szczęśliwy.
Zacząłem się wyrywać, by móc uciec.
- Więc dlaczego do cholery mnie wtedy zostawiłeś?! – krzyczałem wściekły.
- Przepraszam Jase, ale musiałem spędzić z nią trochę czasu sam. Teraz mamy wszystko załatwione – puścił mnie, co sprawiło, że upadłem, ponieważ nie byłem na to gotowy.
Wróciłem do równowagi i odwróciłem się do niego. Zacisnąłem moją lewą dłoń w pięść i mocno uderzyłem do w ramię. Został odepchnięty przez moją siłę.
Gniew opuścił moje ciało. Teraz czułem się lepiej.
- Ah, Boże, to bolało. – potarł miejsce, w które go uderzyłem. – Więc dzisiaj będziemy spać w naszej furgonetce, a jutro poznamy jej dwuosobową rodzinę, dobrze? – powiedział, wsiadając do pojazdu.
Co? Dwuosobową rodzinę?
Podszedłem od strony pasażera i otworzyłem drzwi, wchodząc do furgonetki.
- Dlaczego muszę ich poznać? Nie są specjalni, chyba, że są obłąkani – powiedziałem, relaksując się w moim siedzeniu.
Ralph zaśmiał się i spojrzał na mnie.
- Oh, z pewnością polubisz jednego członka rodziny – powiedział wesoło.
- Mam nadzieję, że to dziewczyna. – powiedziałem, wyobrażając sobie dziewczynę w mojej głowie.
Justin Bieber
- Justin! Chaz i Ryan przyszli! – Moja mama krzyknęła z dołu.
Zamknąłem laptopa i odłożyłem go na bok, wychodząc z łóżka. Chwyciłem mój czerwony sweter i założyłem go schodząc po schodach. Moi dwaj najlepsi przyjaciele, Chaz i Ryan, stali przy drzwiach wejściowych. Uśmiechnąłem się kiedy ich zauważyłem. Oboje odwzajemnili uśmiech na powitanie.
- Hey, Justin, jesteś gotowy? – spytał mnie Ryan.
- Ciężarówka z lodami niedługo odjedzie, więc lepiej się pospieszmy! – stwierdził desperacko Chaz.
Zaśmiałem się.
- Okej, możemy już iść. Macie piłkę do futbolu? – Spytałem, patrząc na ich dłonie, żeby zobaczyć kto ją miał.
Ryan podniósł rękę, pokazując mi piłkę.
- Tak stary, mamy niebiesko-żółtą. Jest nowa, więc powinna dobrze latać. – Wyjaśnił, sprawiając, że byłem coraz bardziej podekscytowany.
Wziąłem od niego piłkę.
- Super, będzie się świetnie grało. – Powiedziałem Ryanowi, na co się uśmiechnął. Odwróciłem się, by krzyknąć mamie.
- Mamo! Idziemy do parku!
Czekałem na zjawienie się jej.
Wyszła z salonu i podeszła do mnie.
- Do którego parku idziecie? Muszę iść niedługo do banku, więc muszę się przygotować – Odgarnęła włosy z mojego czoła i posłała mi lekki uśmiech.
- Idziemy do parku ‘Queens’. Nie martw się, wrócimy przed czwartą – miałem już wychodzić, ale mama mnie zatrzymała.
- Właściwie to zobaczę się tam z wami. Bank jest naprzeciwko parku. Mam was podwieźć? – zapytała, szukając kluczy w jej kurtce.
Spojrzałem na moich kolegów, żeby zobaczyć co chcą zrobić.
- Nie mam nic przeciwko – powiedział Ryan. Chaz tylko wzruszył ramionami.
Spojrzałem ponownie na mamę.
- Pewnie. Poczekamy na zewnątrz obok samochodu, ok? – powiedziałem, posyłając jej uśmiech.
Uśmiechnęła się.
- Ok, zaraz do was przyjdę. – Powiedziała i odwróciła się, by pójść po coś do kuchni.
Spojrzałem ponownie na przyjaciół.
- Ok, chodźmy! – krzyknąłem, na co cała nasza trójka pobiegła do drzwi.
Mama zaparkowała samochód na parkingu należącego do banku. Odpięliśmy pasy, by móc wysiąść.
- Chcecie też, żeby zawiozła was do domu czy idziecie na pieszo? – spytała, by wiedzieć co robić dalej.
- Pójdziemy do domu na pieszo. Będę w domu około czwartej, tak jak mówiłaś – powiedziałem jej, zaczynając się denerwować od tych wszystkich pytań.
Przytaknęła głową.
- Po prostu się upewniam. Miłej zabawy. Do zobaczenia.
Cała trójka powiedziała ‘Do widzenia’ i zaraz potem wyszliśmy z samochodu.
Podeszliśmy do świateł, żebyśmy mogli bezpiecznie przejść przez ulicę.
Dzisiejszy dzień był przyjemny. Niebo było niebieskie z kilkoma puszystymi chmurami. Ptaki spokojnie śpiewały swoje piosenki. Trawa było świeżo skoszona. Mogłem poczuć zapach nowo ściętej trawy. Widać było, że wszyscy w parku ‘Queens’ dobrze się bawili.
- Ok! Zacznijmy grać! – Krzyknął Chaz, popychając Ryana by zabrać piłkę.
- Jasny gwint, Chaz! Co ty jadłeś? – Ryan spytał Chaza, popychając go. Zacząłem się śmiać razem z Ryanem, kiedy Chaz wstał z powrotem na nogi.
- Oh, no nie wiem.. JEDZENIE, OCZYWIŚCIE! – Krzyknął Chaz, sprawiając, że wszyscy zaczęliśmy się śmiać.
- Ok, ok. Musimy stworzyć drużyny. – powiedziałem kiedy nasz śmiech zaczął cichnąć.
Ryan złapał mnie za rękę.
- Justin jest w mojej drużynie – powiedział szybko.
Chaz był w szoku, chwytając moją drugą rękę.
- To nie fair! Zawsze jestem sam!
Spojrzałem na Ryana, który patrzył na mnie. Wiedziałem, że musimy go jakoś wrobić. Oboje spojrzeliśmy na Chaza, wyglądał na zdezorientowanego.
- Wiesz, Chaz, odkąd jesteś w tym taki dobry, pozwalamy ci być samemu, bo jesteś lepszy od nas – powiedziałem mu, żeby grał znów sam.
Chaz podrapał się po głowie, myśląc nad tym.
- Hmm, naprawdę myślicie, że jestem lepszy od was? – spojrzał na nas.
Ja i Ryan przytaknęliśmy głowami.
- Chyba macie rację.. – powiedział po cichu, nie mając pewności.
Zaraz po tym Chaz uderzył Ryana w brzuch, zabierając mu piłkę i zaczynając biec, aby zdobyć przyłożenie. Ryan zaczął kaszleć.
- Idź go dorwij! – Krzyknął do mnie, próbując odzyskać oddech.
- Ok, w porządku. Zapomniałem.. – wymyśliłem głupią wymówkę.
Zacząłem biec za Chazem, chociaż nie miałem szansy na dogonienie go.
- Justin! Podaj mi! – Krzyknął Ryan z rękoma w powietrzu aby zwrócić moją uwagę.
Przed podaniem piłki rozejrzałem się za Chazem. Biegł w moim kierunku, po mojej prawej stronie, chcąc mnie zaatakować. Podałem piłkę do Ryana zanim Chaz strącił mnie na ziemię. Bolało, ale szybko zszedł ze mnie i pomógł mi wstać.
- Stary, wszystko w porządku? – zapytał, strzepując brud z moich pleców.
Otarłem swoją nogawkę by pozbyć się z niej brudu.
- Tak, wszystko okej. – posłałem mu uśmiech.
Ryan podbiegł do nas z piłką w ręce.
- Złapałem piłkę! Widzieliście? – spytał nas wesoło, dumny ze swojego wyczynu.
- Nie, zostałem powalony przez Chaza. – Powiedziałem na co zmarszczył brwi. – Przepraszam.
Z daleka usłyszeliśmy muzykę pochodzącą z ciężarówki z lodami. Cała trójka spojrzała w kierunku ciężarówki.
Chaz zaczął wariować.
- Ciężarówka z lodami! Kto ma pieniądze? – Krzyknął, czekając na naszą pozytywną odpowiedź. Włożyłem ręce do kieszeń i sprawdziłem czy coś w nich jest, ale nic w nich nie było.
- Przepraszam Chaz, ale zapomniałem pieniędzy – Powiedziałem, posyłając mu przepraszające spojrzenie.
Chaz spojrzał na Ryana.
Ryan potrząsnął głową.
- Przepraszam, stary, nie dostałem jeszcze wypłaty.
Ryan pracuje jako dostawca gazet. Czasami mu pomagamy, ale zostawiamy mu wszystkie pieniądze.
Chaz wzruszył ramionami, patrząc w dół.
- Ohhh, ja też nie mam pieniędzy – jęknął. Ryan położył rękę na jego plecach, aby go pocieszyć.
Spojrzałem na parking banku. Samochód mojej mamy nadal tam był.
- Hey, może moja mama da nam pieniądze. – Stwierdziłem, posyłając przyjaciołom uśmiech nadziei. Oboje spojrzeli na mnie z uśmiechem, popierając mój pomysł.
CRASH!
Zaskoczony hałasem, zakręciłem się. Wszyscy spojrzeliśmy za siebie, widząc zniszczone okna i drzwi banku.
Byłem oszołomiony. Moja mama była nadal w środku. Jedyną rzeczą, która chodziła mi po głowie było pytanie ‘Czy wszystko z nią w porządku?’
Wtedy zauważyłem kogoś wychodzącego przez otwór stłuczonej szyby. Był to mężczyzna trzymający w objęciach moją mamę. W jednej dłoni trzymał broń.
On jej nie ranił.
On ją chronił.
- Mamo! – Krzyknąłem z rozpaczy, nie wiedząc co robić.
Ryan chwycił moje ramię.
- Justin, uspokój się. Ktoś z nią jest. – powiedział, ciągnąc mnie lekko. Chaz podszedł trochę bliżej w razie gdybym zaczął biec.
Łzy wypełniły moje oczy kiedy patrzałem na tą dwójkę. Bardzo się o nią martwiłem. Musiałem zobaczyć ją z bliska.
Kimkolwiek jesteś, dziękuje za uratowanie jej.
***
Wyjąłem talerze z szafki i zaniosłem je do jadalni. Moja babcia przygotowywała jedzenie, kiedy ja pomagałem nakryć do stołu. To jest już chyba trzeci dzień z rzędu, kiedy mama nie wraca do domu na kolację.
Podszedłem do babci, kiedy mieszała w garnku coś, co pachniało przepysznie.
- Babciu, czy mama przyjdzie dziś do domu na kolację? – spytałem jej i spojrzałem na nią zatroskany. Martwiłem się o mamę i tęskniłem za nią. Chciałbym, żeby znów zjadła kolację z nami.
Spojrzała na mnie, marszcząc brwi. Wiedziałem już, że odpowiedź będzie brzmiała ‘Nie’.
- Przepraszam, Justin, ale znowu wyszła z tym mężczyzną – Powiedziała, potrząsając jej głową. Westchnąłem z rozczarowania. – Nie jesteś szczęśliwy razem z nią? – spytała, kontynuując gotowanie.
Spojrzałem na nią.
- Jestem szczęśliwy, że znalazła sobie kogoś, ale chcę, żeby spędzała też czas z nami. – odwróciłem się, by chwycić widelce i również zanieść je na stół.
Kiedy je położyłem, usłyszałem pukanie do drzwi i otwieranie ich. Całą moją uwagę zwróciłem na drzwi.
- Jestem w domu! Justin, kochanie! – usłyszałem wołanie mojej mamy.
Zrobiło mi się cieplej od miłej niespodzianki.
- Mama! – Krzyknąłem szczęśliwy, biegnąc do niej by się z nią przywitać.
Wyciągnęła ręce tak, żebym mógł ją przytulić.
- Mamo, tęskniłem za Tobą. – Powiedziałem, tuląc się do niej mocno. – Będziesz z nami na kolacji? – spytałem, mając nadzieję, że zostanie z nami.
- Tak, dzisiaj będę. – Powiedziała i odsunęła się ode mnie, by spojrzeć mi w oczy. Następnie przesunęła się, pozwalając mi zobaczyć wysokiego mężczyznę z siwym zarostem i jasnobrązowymi, kudłatymi włosami wchodzącego do domu.
Uśmiechnąłem się do niego, chciałem podać mu rękę ale spojrzał na mnie dziwnie, jakbym nie był człowiekiem. Trochę się przestraszyłem. Czy jest coś ze mną nie tak?
- Czy jest coś nie tak? – spytałem, bojąc się jego odpowiedzi.
Uśmiechnął się i zachichotał.
- Nie, nie. To nic. Tylko wyglądasz zupełnie jak mój syn, Jason. – wciąż wpatrywał się we mnie.
Syn?
On ma syna?
- Oh, to fajnie. – Zaśmiałem się niezręcznie, podając mu dłoń na przywitanie. – Jestem Justin, syn tej wspaniałej kobiety – przywitałem się, sprawiając, że mama się zarumieniła. Zaśmiał się, kiedy uścisnął moją dłoń, ściskając ją zbyt mocno, nie zdając sobie z tego sprawy.
- Miło mi cię poznać, Justin. Nazywam się Ralph McCann. Twoja mama jest bardzo uroczą kobietą – Oznajmił, witając mnie i sprawiając, że mama zaczęła chichotać.
Uśmiechnęła się słodko, bo zaczęliśmy się dogadywać. Pan McCann wygląda na miłego faceta. Chcę poznać jego syna i zobaczyć jaki on jest. Pewnie niedługo to zrobię od kiedy mama widuje się z tym mężczyzną.
- Ralph, chciałbyś zjeść z nami kolację? Mógłbyś przyprowadzić swojego syna – mama spytała Ralpha.
Ralph spojrzał na mamę z uśmiechem, ale wydawał się być smutny.
- Chciałbym, ale Jason nie jest tego typu osobą. On.. nie jest typem osoby lubiącej nagłe plany. Naprawdę bardzo przepraszam, ale przyprowadzę go jutro, żeby Justin i Jason się poznali – Ralph spojrzała na mnie, a potem z powrotem na mamę.
Mama przytaknęła głową ze zrozumieniem.
- Oh, no dobrze. Zjemy kolację innym razem. To do zobaczenia jutro? – Spytała go słodko, posyłając mu niewinne spojrzenie.
- Tak, przyjdę jutro. – Uśmiechnął się. – Do zobaczenia. – Schylił się do jej wysokości, aby pocałować ją delikatnie w policzek.
Również pocałowała go w policzek i powiedziała ‘Dobranoc’.
Ralph trzymając otwarte drzwi, odwrócił się i puścił mamie oczko. Po ukazaniu uśmieszku, zamknął po woli drzwi tak, żeby nie narobić hałasu.
Patrzyłem dziwnie na moją mamę, byłem zdezorientowany po tym wszystkim co zobaczyłem. Nie byłem przyzwyczajony by widzieć ją taką. Cóż, nigdy taka nie była.
Uśmiechnęła się tylko do mnie i zachichotała, odgarniając moje włosy by wróciły do porządku.
- Justin, wiem, że to nie Jeremy, ale proszę nie mów mu nic złośliwego – Posłała mi błagające spojrzenie.
Zaśmiałem się z jej obaw.
- Mamo, nic mu nie powiem. Jestem szczęśliwy, że znalazłaś sobie kogoś. Nigdy bym tego nie zniszczył. – zapewniłem ją.
Mama uśmiechnęła się szeroko, będąc ze mnie dumna.
- Jestem szczęściarą, że mam takiego syna jak ty. – Wyciągnęła się, by pocałować mnie w czoło. – zawsze będę Cię kochać. – powiedziała, patrząc mi w oczy.
- Ja też zawsze będę Cię kochał, mamo – Uśmiechnąłem się, dzięki Bogu, że ją mam.
- Kolacja gotowa! – Babcia zawołała z kuchni, zwracając naszą uwagę.
- Nawet nie wiem co ugotowała. – Szepnąłem do mojej mamy, lekko chichocząc z mojego zdania.
Spojrzała na mnie wesoło.
- Na szczęście ona dobrze gotuje. Nieważne jak to wygląda. – Zaśmiałem się razem z nią.
Wszedłem do jadalni razem z mamą, szczęśliwy, że jest tutaj z nami.
Jason McCann
Popchnąłem z całej siły drzwi od furgonetki, wyskoczyłem z pojazdu zatrzaskując za sobą drzwi i poszedłem ze złością w stronę domu Pattie. Właściwie to nawet nie wiem, kogo to jest dom. Ale jest to dom gdzie przyszła dziewczyna Ralpha mieszka.
Nagle Ralph szedł za mną, ściągnął mi kaptur z głowy, zatrzymując mnie, ale również raniąc mój kark.
Odwróciłem głowę i spojrzałem na niego z niesmakiem.
Posłał mi zmartwione spojrzenie.
- Jason, chcę, żebyś się zachował. Nie mów i nie rób nic głupiego, kiedy tam będziemy. Naprawdę lubię Pattie i nie pozwolę Ci wszystkiego zniszczyć. Zrozumiałeś? – powiedział poważnym głosem.
Czyli, że jeżeli zrobię coś złego, będzie bardzo wkurzony. Nie żeby mnie to obchodziło.
- Zrozumiałem. – Odpowiedziałem, oczywiście kłamiąc. No co? Ja nie przestrzegam jego zasad.
Weszliśmy po schodach na mały ganek i doszliśmy do drzwi. Nie podoba mi się wygląd tego domu. Był dla mnie nowy, nawet jeśli był to normalny dom, normalnej rodziny. Dom, w którym mieszkałem, wyglądał gorzej.
Ralph zapukał do drzwi, a następnie odsunął się od nich. Usłyszałem kroki z wewnątrz, brzmiało to jakby ten ktoś biegł. Ktoś jest chyba zdesperowany..
Drzwi się otworzyły pozwalając zobaczyć mi dom od środka. Młoda kobieta przywitała nas, kiedy wyszła z boku. Zakładam, że jest to Pattie.
Posłała Ralphowi miły ciepły uśmiech.
- Hey, miło mi Cię… – Przerwała, kiedy spojrzała na mnie.
Co jest kurwa? Czy mam coś na twarzy?
Nagle zaczęła się śmiać, przerażając mnie trochę.
- Wow, on naprawdę wygląda jak Justin. – Powiedziała, śmiejąc się razem z Ralphem.
Kim do diabła jest Justin?
Po dłuższej chwili odsunęła się na bok.
- Proszę, wejdźcie do środka – Pozwoliła nam wejść do jej dziwnego domu. Ralph wahał się z początku, ale zyskał pewność siebie i wszedł do środka pierwszy. Nie chciałem tam wejść, więc Ralph potajemnie pociągnął mnie za ramię, żebym wszedł. Na szczęście to nie bolało.
Cholera…
Ten dom jest dziwny. Rozejrzałem się po ich czystym domu, może znalazłbym coś wartościowego. Wziąłem wdech wąchając powietrze. Pachniało owocami, czymś słodkim. Zaczął swędzieć mnie nos. Chciałem psiknąć, ale powstrzymałem się zamykając moje oczy na pięć sekund. Nienawidzę tego zapachu. Pachniało jak perfum albo coś w tym stylu.
Kiedy tak stałem w jednym miejscu rozglądając się po domu, Ralph i Pattie zaczęli rozmawiać.
Ile to zajmie? Tu jest tak nudno. Co ja tu w ogóle robię? Musi być jakie powód. Jestem ważną osobą, a ważni ludzie są na świecie z jakiegoś powodu. Ale nikt mi nie powiedział co ja będę tutaj robił, więc wstyd mi za nich. Mówiąc ‘nich’ mam na myśli Ralpha.
Zostałem wyrwany z moich myśli, kiedy usłyszałem kroki idące w naszą stronę. Kto to może być? Byłem coraz bardziej zainteresowany obecnością kogoś ukrytego.
Pattie i Ralph spojrzeli na nieznaną mi osobę, wszystko mi zasłaniając, więc przesunęli się na obok, pozwalając mi zobaczyć… siebie?
Co tu się kurwa dzieje?
Czekaj, to jest prawdziwy chłopak!
Rozszerzyłem oczy, powodując, że prawie mi wypadły ze zdziwienia. Ciepło mojego ciała uszło ze mnie przez oszołomienie wyglądem tego chłopaka.
On wyglądał dokładnie tak samo jak ja.
Ta sama twarz.
Te same włosy.
Ten sam wygląd.
To tak jakbym patrzył w lustro.
Zabolał mnie brzuch na myśl o tym obrzydliwym widoku.
Kim on kurwa był?
Klonem?
Mutantem?
Moim bliźniakiem?!
Jego ubrania były czyste i oryginalne.
Był taką lejowatą wersją mnie.
Brzydki ja podszedł do mnie wyciągając rękę w moim kierunku, mówiąc coś, ale go nie usłyszałem. Wciąż byłem w szoku. Wszystko co mogłem usłyszeć to bicie mojego serca.
Kiedy spojrzałem na dół, na jego dłoń, stałem się zły. Gniew dopadł mnie szybko, sprawiając, ze chciałem go pobić.
Nie chciałem podać mu ręki.
- Kim ty kurwa jesteś? – spytałem.

Justin Bieber
Leniwie usiadałem w salonie na kanapie obok mojej babci, oglądającej moją grę w ‘Halo’ na Xboxie podłączonym do telewizora.
Dzisiaj Ralph i jego syn, Jason, przychodzą do nas z wizytą. Może Jason wie jak się gra w ‘Halo’, więc na razie ćwiczę w wypadku, gdyby był w tym dobry.
Puk, puk, puk, puk.
Ktoś stał za drzwiami.
Nacisnąłem na kontrolerze przycisk ‘stop’ i wstałem, żeby zobaczyć kto to był, ale usłyszałem krzyk mojej mamy.
- Otworzę! – Pobiegła na dół i otworzyła drzwi, wpuszczając kogoś do domu.
Stanąłem w miejscu, by słyszeć kto to jest.
Jedyne co mogłem usłyszeć to głos mamy i Ralpha, kiedy się witali i rozmawiali. Nie słyszałem Jasona. Może jest nieśmiały. Uśmiechnąłem się na samą myśl o tym. Powinienem iść się z nim przywitać, żeby czuł się bardziej komfortowo.
Położyłem kontroler na ławie, poprawiając moje włosy i zszedłem na dół, żeby zobaczyć mamę i Ralpha wciąż rozmawiających.
Nagle oboje przestali i uśmiechnęli się szeroko do mnie. Uśmiechnąłem się do nich, podekscytowany zobaczeniem Jasona, który stał za nimi. Oboje się przesunęli, pozwalając mi dokładnie zobaczyć schowanego chłopaka.
Woah, czekaj..
Co do diabła? To… ja?
Rozszerzyłem oczy, kiedy zobaczyłem Jasona.
Spojrzałem na niego od stóp do głów, ale najbardziej skoncentrowałem się na jego twarzy.
Widząc go, zacząłem się trząść. Przeraził mnie trochę.
Jason wyglądał tak jak ja.
Ta sama twarz.
Te same włosy.
Ten sam wygląd.
Nie patrzę w lustro.
To jest prawdziwe.
Jedyną różnica było to, że on wyglądał na wrednego i przerażającego.
Jego oczy pociemniały, jakby wąż obserwował swoją ofiarę.
Jego styl ubierania był w stylu ‘cool boy’ z dużymi, wiszącymi fragmentami, które nie wyglądały czysto.
W ogóle nie wyglądał tak jak ja.
Ale to jego sprawa.
Jak to mówią,
Nie oceniaj książki po okładce.
Może jest miły.
Uśmiechnąłem się i podszedłem do niego, podając mu rękę.
- Hey, jestem Justin. Miło mi Cię w końcu poznać. Mam nadzieje, że będziemy przyjaciółmi – Przywitałem go będąc miłym sobą.
Spojrzał na moją rękę i zagryzł zęby jakby miał zaraz ugryźć. Potem spojrzał na mnie, pokazując mi swoją gniewną twarz.
- Czym ty kurwa jesteś? – Spytał, sprawiając, że ból uderzył moje ciało.
Cofnąłem rękę, zmartwiony jego odrzuceniem. Zrobiło mi się zimno ze strachu oraz po usłyszeniu przekleństw.
Ralph skarcił go, uderzając w tył głowy nie sprawiając mu bólu, mówiąc synowi, żeby przestał ze swoim niegrzecznym zachowaniem.
Jason jęknął głośno i odwrócił się, otwierając drzwi oraz trzaskając nimi, kiedy wyszedł. Poskoczyłem z hałasu, który wywołał Jason.
Ralph westchnął, patrząc na mnie zmartwiony.
- Bardzo przepraszam. On już taki jest.
Czułem się źle. Myślałem, że będę miał nowego przyjaciela, teraz trudno ich znaleźć. Cóż prawdopodobnie nie będę go miał. Jason prawdopodobnie nienawidzi mnie z jakiegoś powodu.
- Oh, rozumiem. Powiedz mu ode mnie ‘cześć’ jeśli go zobaczysz. – Spuściłem głowę w dół i poszedłem powoli do salonu.
Mama i Ralph zaczęli szeptać za moimi plecami. Pewnie mi współczują.
Od kiedy nasi rodzice się spotykają, będę go spotykał częściej.
Uśmiech wkradł się na moją twarz, gdy do głowy przyszedł mi pewien pomysł.
Jason McCann, mam zamiar zrobić wszystko, byś mnie polubił.
Jason McCann
Justin ‘jakkolwiek twoje nazwisko brzmi’, jeśli kiedykolwiek spróbujesz się ze mną zaprzyjaźnić, zabiję cię.
Mogę powiedzieć, że jesteś miłą osobą, ale wiem, że jesteś fałszywy.
Chcesz być moim przyjacielem, żeby później traktować mnie jak gówno, gdy ci zaufam.
Jesteś taki sam jak wszyscy.
Nikomu nie można ufać.
A ty jesteś tylko jednym z nich.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej :3
Pierwszy rozdział za nami, mam nadzieję, że się podoba.
bdjchbsjhvbcjsjs, spotkali się *.*
Kolejne rozdziały będą coraz ciekawsze.
PS. W części, gdzie grali w futbol, autorka chyba się pomyliła, więc starałam się to jakoś skorygować i wyszło jak wyszło. Przepraszam, jeśli coś jest źle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz