Jason kradnie.
Jason McCann
Zatrzymałem się w korytarzu, będąc wściekły, ale smutny w środku.
Minąłem Pattie w drodze do drzwi.
Najpierw wyglądała na złą, ale potem jej twarz pokazywała zdezorientowanie.
Pytała co mi się stało. Słyszałem jak pyta się Ralpha.
Im bliżej drzwi byłem, tym ciszej wszystko słyszałem.
Dlaczego zawsze muszą rozmawiać o mnie?
To takie głupie.
Doszedłem do drzwi, rozglądając się po domu przez parę sekund, a następnie otworzyłem je i wyszedłem, trzaskając nimi za sobą.
Łzy z moich oczu zniknęły od złości, pozwalając mi widzieć wyraźniej.
Zeskoczyłem z werandy, idąc w stronę podjazdu.
Drzwi ponownie się otworzyły. Zamknęły się, kiedy usłyszałem czyjeś kroki.
Zignorowałem je, idąc dalej, by wrócić do mojego domu.
Kroki były coraz głośniejsze, kiedy ta osoba zaczęła biec.. zaraz za mną. Uważaj, to ten pedał, Justin…
Nadal szedłem.
- Jason! Zaczekaj! – krzyknął Justin, biegnąc i zatrzymał się, kiedy był blisko.
Ja się nie zatrzymałem.
- Jason, chcę z tobą porozmawiać – Poczułem jego rękę dotykającą moje ramię.
Głupie posunięcie.
- Nie dotykaj mnie! – krzyknąłem, biorąc zamach, by przywalić mu w twarz, ale odsunął się.
Jego oczy były szeroko otwarte i jego usta również. Przestraszyłem go.
Czułem się dobrze, strasząc go.
- Uh, Jason? T-Twój n-no… ?- wyjąkał.
- Mój co?! Co ty do cholery mówisz?! – krzyknąłem, sprawiając, że się odsunął.
Pokazał na moją twarz, trzymający jego ramie blisko siebie.
- T-twój… n-nos… krwawi…
Polizałem moją górną wargę, by posmakować krwi.
Tak, była tam krew. Już prawie wyschła.
- No i co? To krew. Żyj z tym.
- Nie boli Cię? – Zapytał, kuląc się trochę dla obrony.
Wkurzał mnie. Moje ciało zrobiło się gorące ze złości.
- Oczywiście, że boli! Twój pierdolony kolega mnie uderzył! – Podszedłem do niego, by złapać go za gardło, ale zobaczyłem Pattie, dwójkę przyjaciół gejów i Ralpha, wszyscy patrzyli na mnie, stojąc przed domem.
Oczy Justina były teraz zamknięte, wciąż się ochraniał.
Potarłem boki mojej szyi, by zapomnieć o bólu, który sprawił mi Ralph.
Jeśli zaatakuje tutaj Justina, Ralph zrobi mi to samo co wczoraj.
Oddychałem szybko, przypominając sobie jak straciłem przytomność.
Pieprzeni policjanci i teraz Ralph robią teraz to samo.
Połknąłem gulę, tworząca się w moim gardle, od powstrzymywania łez.
Złość do mnie wróciła. Płakanie jest dla cipek.
Nie jestem cipą.
Westchnąłem.
- Okej, dzieciaku. Po prostu zostaw mnie w spokoju. Nie chcę, żebyś mnie dotykał, rozmawiał ze mną czy nawet patrzył na mnie. Jesteś tylko głupim dzieciakiem. Wracaj i pobaw się w coś. Marnuję tutaj czas – spokojnie wytłumaczyłem Justinowi.
Stał normalnie z uśmiechem.
- Nie ma mowy, Jason. Będę robił co chcę, a ty nie możesz mnie przed tym powstrzymać. Wszystko co chcę zrobić to porozmawiać z tobą, żebyś mnie polubił.
Patrzyłem na niego zdezorientowany.
Czy on mnie właśnie upomniał?
- Wow, wow, chłopczyku. Nienawidzę Cię i zawsze będę Cię nienawidził. Nie możesz zmusić nikogo do lubienia ciebie. Po prostu zostaw mnie w spokoju I wróć do swojego życia, gdzie jesteś gay lord, okej? Pa.
Zacząłem iść, ale on szedł za mną.
Odwróciłem się, by stanąć z nim twarzą w twarz.
- Ok, powiedziałem ci, że masz mnie zostawić. IDŹ! IDŹ W TAMTĄ STRONĘ! – Wskazałem na dom.
Potrząsnął głową, chichocząc.
- Nie, chcę cię poznać. Zostawię cię, jeśli dowiem się czegoś o tobie.
- O mój Boże, kurwa.. – Powiedziałem pod nosem, będąc zdenerwowany tym wszystkim.
Złapałem rękę Justina, ściskając ją mocno, by wywołać ból na jego chudym ramieniu.
- CZEŚĆ, JESTEM JASON MCCANN! JEDNA RZECZ, KTÓREJ NIENAWIDZĘ NAJBARDZIEJ TO TY! TERAZ ZOSTAW MNIE W SPOKOJU! – Wziąłem moją rękę, wycierając ją o spodnie. – Zadowolony? Idź do domu, do swojej mamusi…
Zaśmiał się.
- To się nie liczy, spróbuj jeszcze raz. Jaki jest twój ulubiony kolor? – zapytał.
- Whoa! Zbyt osobiste, chłopczyku. Nie dzielę się moimi osobistymi informacjami z nieznajomymi. – Stwierdziłem, doprowadzając go do śmiechu.
- Już cię lubię. Masz dobre poczucie humoru.. – powiedział, uśmiechając się do mnie.
Rzuciłem mu piorunujące spojrzenie, a następnie odwróciłem się i odszedłem.
- Nie, czekaj. Nadal chcę… – zaczął.
Szybko się odwróciłem, chwytając tył jego głowy, wyrywając mu włosy.
Krzyknął, ponieważ wbiłem paznokcie w jego skórę.
- JASON! – Ralph krzyknął, biegnąc do nas.
Popchnąłem Justina na ziemię, na twardy chodnik, sprawiając, że jęknął.
- Słuchaj ty mały skurwielu! Nie chcę być twoim kumplem i nie chcę cię lubić. Nawet nie wiem kto chciałby takiego kretyna, jakim jesteś! Po prostu zostaw mnie, a będziesz żyć szczęśliwie. Ale jeżeli utkniemy w jednym domu, a rodzice wyjdą to ci najebię. Rozumiesz?! – w połowie wyszeptałem, w połowie krzyknąłem, wciąż trzymając rękę z tyłu jego głowy, by nie wstał.
Łzy zaczęły opuszczać jego oczy, mocząc chodnik.
Widząc jego łzy jestem szczęśliwy. Lubię widzieć go, gdy cierpi.
Ralph był coraz bliżej.
Puściłem głowę Justina, wstając i kopiąc go mocno.
- Lepiej zostaw mnie w spokoju – powiedziałem, biegnąc, zanim Ralph by mnie dorwał.
Biegłem po chodniku, ale Ralph nadal mnie gonił.
Cholera!
Ale on jest gruby, więc mogę od niego uciec.
Krążyłem po okolicy, by być od niego jak najdalej.
- Hey stary człowieku! Nie masz po co biec! Nigdy mnie nie złapiesz! – krzyknąłem do Ralpha, nie patrząc w tył.
- Jason! Kiedy cię złapię będzie to dla ciebie wielki czas! – krzyknął na mnie, wściekły.
- Pshhh, co mi zrobisz? Dasz mi klapsa? – zażartowałem z chichotem.
- To jedna z rzeczy, które planuję ci zrobić. Później mam dla ciebie o wiele gorsze kary. – zaśmiał się.
- To taka trochę przemoc wobec dzieci…
Moje nogi zaczęły boleć od biegania. Musiałem się zatrzymać, ale musiałem uciec od Ralpha.
Na końcu czyjegoś podjazdu, zobaczyłem deskorolkę.
Nikogo nie było w pobliżu, więc mogę jej użyć do ucieczki.
Zatrzymałem na niej swój wzrok, kiedy biegłem, by skoncentrować się na wejściu na nią.
Jeden zły ruch i nie będę jechał po chodniku. Dostanę klapsa.
Deskorolka była tam; właśnie tam.
Wyciągnąłem swoją prawą nogę i kopnąłem ją, wydostając na chodnik.
Wskoczyłem na nią, prawie się przewracając, ale udało mi się odzyskać równowagę. Zaśmiałem się.
- Tak daleko, Ralph. Może spotkamy się w piekle.
Ralph przestał biec. Nie słyszałem jego kroków.
- To będzie o wiele szybciej niż myślisz. Zobaczysz – zaczął ciężko wdychać powietrze.
Deskorolka wiozła mnie w dół ulicy, prowadząc do wolności.
Minąłem Pattie w drodze do drzwi.
Najpierw wyglądała na złą, ale potem jej twarz pokazywała zdezorientowanie.
Pytała co mi się stało. Słyszałem jak pyta się Ralpha.
Im bliżej drzwi byłem, tym ciszej wszystko słyszałem.
Dlaczego zawsze muszą rozmawiać o mnie?
To takie głupie.
Doszedłem do drzwi, rozglądając się po domu przez parę sekund, a następnie otworzyłem je i wyszedłem, trzaskając nimi za sobą.
Łzy z moich oczu zniknęły od złości, pozwalając mi widzieć wyraźniej.
Zeskoczyłem z werandy, idąc w stronę podjazdu.
Drzwi ponownie się otworzyły. Zamknęły się, kiedy usłyszałem czyjeś kroki.
Zignorowałem je, idąc dalej, by wrócić do mojego domu.
Kroki były coraz głośniejsze, kiedy ta osoba zaczęła biec.. zaraz za mną. Uważaj, to ten pedał, Justin…
Nadal szedłem.
- Jason! Zaczekaj! – krzyknął Justin, biegnąc i zatrzymał się, kiedy był blisko.
Ja się nie zatrzymałem.
- Jason, chcę z tobą porozmawiać – Poczułem jego rękę dotykającą moje ramię.
Głupie posunięcie.
- Nie dotykaj mnie! – krzyknąłem, biorąc zamach, by przywalić mu w twarz, ale odsunął się.
Jego oczy były szeroko otwarte i jego usta również. Przestraszyłem go.
Czułem się dobrze, strasząc go.
- Uh, Jason? T-Twój n-no… ?- wyjąkał.
- Mój co?! Co ty do cholery mówisz?! – krzyknąłem, sprawiając, że się odsunął.
Pokazał na moją twarz, trzymający jego ramie blisko siebie.
- T-twój… n-nos… krwawi…
Polizałem moją górną wargę, by posmakować krwi.
Tak, była tam krew. Już prawie wyschła.
- No i co? To krew. Żyj z tym.
- Nie boli Cię? – Zapytał, kuląc się trochę dla obrony.
Wkurzał mnie. Moje ciało zrobiło się gorące ze złości.
- Oczywiście, że boli! Twój pierdolony kolega mnie uderzył! – Podszedłem do niego, by złapać go za gardło, ale zobaczyłem Pattie, dwójkę przyjaciół gejów i Ralpha, wszyscy patrzyli na mnie, stojąc przed domem.
Oczy Justina były teraz zamknięte, wciąż się ochraniał.
Potarłem boki mojej szyi, by zapomnieć o bólu, który sprawił mi Ralph.
Jeśli zaatakuje tutaj Justina, Ralph zrobi mi to samo co wczoraj.
Oddychałem szybko, przypominając sobie jak straciłem przytomność.
Pieprzeni policjanci i teraz Ralph robią teraz to samo.
Połknąłem gulę, tworząca się w moim gardle, od powstrzymywania łez.
Złość do mnie wróciła. Płakanie jest dla cipek.
Nie jestem cipą.
Westchnąłem.
- Okej, dzieciaku. Po prostu zostaw mnie w spokoju. Nie chcę, żebyś mnie dotykał, rozmawiał ze mną czy nawet patrzył na mnie. Jesteś tylko głupim dzieciakiem. Wracaj i pobaw się w coś. Marnuję tutaj czas – spokojnie wytłumaczyłem Justinowi.
Stał normalnie z uśmiechem.
- Nie ma mowy, Jason. Będę robił co chcę, a ty nie możesz mnie przed tym powstrzymać. Wszystko co chcę zrobić to porozmawiać z tobą, żebyś mnie polubił.
Patrzyłem na niego zdezorientowany.
Czy on mnie właśnie upomniał?
- Wow, wow, chłopczyku. Nienawidzę Cię i zawsze będę Cię nienawidził. Nie możesz zmusić nikogo do lubienia ciebie. Po prostu zostaw mnie w spokoju I wróć do swojego życia, gdzie jesteś gay lord, okej? Pa.
Zacząłem iść, ale on szedł za mną.
Odwróciłem się, by stanąć z nim twarzą w twarz.
- Ok, powiedziałem ci, że masz mnie zostawić. IDŹ! IDŹ W TAMTĄ STRONĘ! – Wskazałem na dom.
Potrząsnął głową, chichocząc.
- Nie, chcę cię poznać. Zostawię cię, jeśli dowiem się czegoś o tobie.
- O mój Boże, kurwa.. – Powiedziałem pod nosem, będąc zdenerwowany tym wszystkim.
Złapałem rękę Justina, ściskając ją mocno, by wywołać ból na jego chudym ramieniu.
- CZEŚĆ, JESTEM JASON MCCANN! JEDNA RZECZ, KTÓREJ NIENAWIDZĘ NAJBARDZIEJ TO TY! TERAZ ZOSTAW MNIE W SPOKOJU! – Wziąłem moją rękę, wycierając ją o spodnie. – Zadowolony? Idź do domu, do swojej mamusi…
Zaśmiał się.
- To się nie liczy, spróbuj jeszcze raz. Jaki jest twój ulubiony kolor? – zapytał.
- Whoa! Zbyt osobiste, chłopczyku. Nie dzielę się moimi osobistymi informacjami z nieznajomymi. – Stwierdziłem, doprowadzając go do śmiechu.
- Już cię lubię. Masz dobre poczucie humoru.. – powiedział, uśmiechając się do mnie.
Rzuciłem mu piorunujące spojrzenie, a następnie odwróciłem się i odszedłem.
- Nie, czekaj. Nadal chcę… – zaczął.
Szybko się odwróciłem, chwytając tył jego głowy, wyrywając mu włosy.
Krzyknął, ponieważ wbiłem paznokcie w jego skórę.
- JASON! – Ralph krzyknął, biegnąc do nas.
Popchnąłem Justina na ziemię, na twardy chodnik, sprawiając, że jęknął.
- Słuchaj ty mały skurwielu! Nie chcę być twoim kumplem i nie chcę cię lubić. Nawet nie wiem kto chciałby takiego kretyna, jakim jesteś! Po prostu zostaw mnie, a będziesz żyć szczęśliwie. Ale jeżeli utkniemy w jednym domu, a rodzice wyjdą to ci najebię. Rozumiesz?! – w połowie wyszeptałem, w połowie krzyknąłem, wciąż trzymając rękę z tyłu jego głowy, by nie wstał.
Łzy zaczęły opuszczać jego oczy, mocząc chodnik.
Widząc jego łzy jestem szczęśliwy. Lubię widzieć go, gdy cierpi.
Ralph był coraz bliżej.
Puściłem głowę Justina, wstając i kopiąc go mocno.
- Lepiej zostaw mnie w spokoju – powiedziałem, biegnąc, zanim Ralph by mnie dorwał.
Biegłem po chodniku, ale Ralph nadal mnie gonił.
Cholera!
Ale on jest gruby, więc mogę od niego uciec.
Krążyłem po okolicy, by być od niego jak najdalej.
- Hey stary człowieku! Nie masz po co biec! Nigdy mnie nie złapiesz! – krzyknąłem do Ralpha, nie patrząc w tył.
- Jason! Kiedy cię złapię będzie to dla ciebie wielki czas! – krzyknął na mnie, wściekły.
- Pshhh, co mi zrobisz? Dasz mi klapsa? – zażartowałem z chichotem.
- To jedna z rzeczy, które planuję ci zrobić. Później mam dla ciebie o wiele gorsze kary. – zaśmiał się.
- To taka trochę przemoc wobec dzieci…
Moje nogi zaczęły boleć od biegania. Musiałem się zatrzymać, ale musiałem uciec od Ralpha.
Na końcu czyjegoś podjazdu, zobaczyłem deskorolkę.
Nikogo nie było w pobliżu, więc mogę jej użyć do ucieczki.
Zatrzymałem na niej swój wzrok, kiedy biegłem, by skoncentrować się na wejściu na nią.
Jeden zły ruch i nie będę jechał po chodniku. Dostanę klapsa.
Deskorolka była tam; właśnie tam.
Wyciągnąłem swoją prawą nogę i kopnąłem ją, wydostając na chodnik.
Wskoczyłem na nią, prawie się przewracając, ale udało mi się odzyskać równowagę. Zaśmiałem się.
- Tak daleko, Ralph. Może spotkamy się w piekle.
Ralph przestał biec. Nie słyszałem jego kroków.
- To będzie o wiele szybciej niż myślisz. Zobaczysz – zaczął ciężko wdychać powietrze.
Deskorolka wiozła mnie w dół ulicy, prowadząc do wolności.
***
Jechałem przez miasto do mojego domu.
Paul powinien być już w domu.
Podniosłem deskorolkę i otworzyłem drzwi.
Zapach surowej ryby unosił się w powietrzu. To nie był przyjemny zapach.
Wszedłem powoli, rozglądając się, by zobaczyć czy ktoś tam jest.
Nie widziałem Paula.
Pewnie znowu gdzieś chodzi.
Cokolwiek…
Teraz, mam dla siebie cały dom
Wszedłem szczęśliwie do mojego pokoju, by odłożyć deskorolkę.
Kiedy wszedłem, zapach ryby był coraz gorszy.
Ten obrzydliwy zapach pochodził z mojego pokoju.
Rozejrzałem się po pokoju, widząc moje łóżko…
I białego, brudnego kota…
Jedzącego rybę…
Na moim łóżku.
Wściekły zatrzymałem się przy łóżku, patrząc na brzydkiego kota.
Kot spojrzał na mnie, sprawiając, że zamarłem.
Miał dwa różne kolory oczu: jedno niebieskie, jedno zielone.
Byłem zdumiony jego kolorowymi oczami.
Nie..
To tylko głupi kot.
- Schodź z mojego łóżka, kocie! – krzyknąłem na kota, by go przestraszyć.
Po prostu tam siedział.
- Mam cię zepchnąć?
Ponownie zaczął jeść rybę.
- Pieprzony kot.
Opuściłem pokój, by usiąść na kanapie.
Siadając na paskudnej kanapie, szukałem pilota od telewizora.
Oh, czekaj… Tu nie ma telewizora!
Cholera!
Teraz umrę z nudy.
Paul powinien być już w domu.
Podniosłem deskorolkę i otworzyłem drzwi.
Zapach surowej ryby unosił się w powietrzu. To nie był przyjemny zapach.
Wszedłem powoli, rozglądając się, by zobaczyć czy ktoś tam jest.
Nie widziałem Paula.
Pewnie znowu gdzieś chodzi.
Cokolwiek…
Teraz, mam dla siebie cały dom
Wszedłem szczęśliwie do mojego pokoju, by odłożyć deskorolkę.
Kiedy wszedłem, zapach ryby był coraz gorszy.
Ten obrzydliwy zapach pochodził z mojego pokoju.
Rozejrzałem się po pokoju, widząc moje łóżko…
I białego, brudnego kota…
Jedzącego rybę…
Na moim łóżku.
Wściekły zatrzymałem się przy łóżku, patrząc na brzydkiego kota.
Kot spojrzał na mnie, sprawiając, że zamarłem.
Miał dwa różne kolory oczu: jedno niebieskie, jedno zielone.
Byłem zdumiony jego kolorowymi oczami.
Nie..
To tylko głupi kot.
- Schodź z mojego łóżka, kocie! – krzyknąłem na kota, by go przestraszyć.
Po prostu tam siedział.
- Mam cię zepchnąć?
Ponownie zaczął jeść rybę.
- Pieprzony kot.
Opuściłem pokój, by usiąść na kanapie.
Siadając na paskudnej kanapie, szukałem pilota od telewizora.
Oh, czekaj… Tu nie ma telewizora!
Cholera!
Teraz umrę z nudy.
***
Nawet nie zauważając, zasnąłem na kanapie.Która godzina?
Usiadłem, by coś zobaczyć.
Zapach ryby już prawie zniknął.
Położyłem stopę na ziemi, by wstać, sprawiając, że kanapa zaskrzypiała.
- Jason? Nie śpisz już? – mężczyzna spytał mnie, kiedy był w kuchni.
- Paul? – spytałem go.
- Tak, to ja. – Paul wyszedł z kuchni i spojrzał na mnie. – Więc, co robiłeś?
Westchnąłem w stresie, myśląc o tym.
- Mój tata się żeni z tą kobietą, a ona ma tego syna, który jest totalną cipą. Nienawidzę go, a teraz on zostanie moim bratem przyrodnim. Zaatakowałem go, ale miałem przez to kłopoty, więc musiałem uciec. Moje życie jest do dupy, więc teraz będę musiał tu mieszkać.
Zaśmiał się tylko z mojej historii.
- Wiem jak się czujesz. Zostań tutaj tak długo, jak chcesz. To może być twój dom – Spojrzał w stronę mojego pokoju i pstryknął palcami.
Usłyszałem huk i zobaczyłem kota biegnącego do niego.
- Poznałeś naszego nowego członka rodziny? Znalazłem go w pojemniku na śmieci – Pogłaskał kota, sprawiając, że ten zamruczał słabo.
Spiorunowałem kota wzrokiem.
- To ty przyniosłeś tutaj ten brudny worek pcheł? Kot jest brzydki i jadł surową rybę na moim łóżku!
Paul zaśmiał się ze mnie.
Kot spojrzał na mnie i pokuśtykał do mnie.
Miał tylko 3 nogi. Brakowało mu prawej, przedniej nogi.
- Eww, brakuje mu nogi… – powiedziałem Paulowi, czując, jak kot ociera się o moją nogę.
- Tak, musiał być potrącony przez samochód.
Spojrzałem na niego ponownie, by zobaczyć jego dwukolorowe oczy.
- Uh, skąd wiesz, że to ‘on’? Nic nie widzę.
Pstryknął ponownie palcami, sprawiając, że kot się odwrócił.
- O MÓJ BOŻE! – Zasłoniłem oczy. – Te jądra są ogromne! Lepiej go wykastruj, zanim mnie zgwałci.
Paul zaśmiał się, kiedy odsłoniłem twarz.
- Tak, ale nie mogę sobie pozwolić na zapłacenie za to. – Spojrzał na dół, na kota. – Cóż, chcę dać ci tego kota, by dotrzymał Ci towarzystwa.
Daje mi pierdolonego kota?
- Jason, nie będzie mnie tutaj
- Whoa, co? Dajesz mi kota? Oszalałeś…
- Jason, nie będzie mnie tutaj na dłużej, więc daję ci go, żebyś miał towarzystwo.
- Ugh, no dobra. – Spojrzałem na dół, na kota. – Cóż, jest trochę słodki, ale brzydki.
Paul uśmiechnął się i zaczął znowu go głaskać.
- Więc jak chcesz go nazwać?
- Huh? Nie ma imienia? Dlaczego muszę go nazwać?
- Bo to twój kot.
- Okej, nazwę go ‘Shitty’, bo jest gównianym kotem.
- To śliczne imię – zażartował i zaśmiał się ponownie.
Wstałem i przeciągnąłem swoje ramiona.
- Idę do swojego pokoju.
Wyszedłem z salonu, wchodząc do mojej sypialni.
Głupi kot zostawił szkielet ryby na moim łóżku.
Cóż, właściwie to nie jest łóżko. Tylko stara kanapa w kocem i poduszką.
Nie obchodzi mnie, że śmierdzi i jest niewygodna. Ważne, że mam gdzie zostać.
Wskoczyłem na sofę, przekręcając się na plecy i kładąc ręce za głowę.
Ah, czułem się dobrze, będąc sam.
Zamknąłem oczy, ciesząc się ciszą.
Potem coś wskoczyło na mój brzuch, sprawiając, że się skrzywiłem, a z moich ust wydobył się dziwny dźwięk.
Spojrzałem na kota, który był na mnie, Shitty.
On patrzył tylko na mnie tymi swoimi wyjątkowymi oczami.
Zamruczał, chociaż go nie pogłaskałem.
Wyglądał, jakby się uśmiechał.
Cóż, wygląda trochę słodko.
Przesunąłem moją rękę blisko jego futrzanej, brudnej strony, głaszcząc go powoli.
Podniósł swój tyłek, śmigając wysoko swoim wygiętym ogonem.
Zaśmiałem się z jego reakcji i tego, jak drapie mój sweter.
Myślę, że nigdy nie głaskałem kota, ale to było miłe.
Ralph nigdy nie miał żadnych zwierząt w domu.
Może mój prawdziwy tata miał, ale prawdopodobnie zapomniałem, nawet jeśli mieliśmy.
Zawsze chciałem zwierzątko. Psa, kota, jaszczurkę, chomika; nieważne co by to było.
Chciałem i teraz mam opętanego kota.
Prawda, jest brudny i niezadbany, ale on też ma uczucia… tak jak ja.
Zdałem sobie sprawę, że mamy takie samo życie.
Głaskałem go, kiedy do niego mówiłem, mimo, że on tego nie rozumie.
- Zaufałeś kiedyś komuś kto miał zaopiekować się tobą do końca życia? Ja zaufałem. – powiedziałem kotu.
Pokiwał do mnie głową.
- Mam na myśli, kiedy byłeś dzieckiem, małym koteczkiem. Ludzie musieli się tobą zajmować, jak mną. I zaufałeś im, żeby zaopiekowali się tobą na zawsze, tak jak ja.
Kot zaczął tulić się do mojego brzucha, kiedy kontynuowałem głaskanie go.
- I… I potem.. oni po prostu cię opuszczają. Zostawiają cię samego, by iść na przód. To.. to przytrafiło się również mnie… – Moje oczy stały się zaszklone, kiedy myślałem o mim życiu z Ralphem.
Ralph zajmował się mną przez te wszystkie lata, wychowując mnie, jakbym był jego synem. Nigdy nie miał problemu ze mną czy z Aleksem. Zajmował się nami mimo wszystko.
Ufałem mu. Zaufałem mu, by mnie uczył, chronił i zajmował się mną. I robił to perfekcyjnie.
Byliśmy prawdziwą rodziną.
Teraz wszystko przepadło.
Straciłem Alexa. On wciąż jest w Ameryce.
A teraz straciłem też Ralpha. Żeni się, zmieniając swoje życie. I moje.
Łza opuściła moje oko i spłynęła po moim policzku.
Kot przycisnął swoją głowę do mojej twarzy, łapiąc łzę.
- Dotknąłem mojego policzka, sprawdzając, czy ją złapał. Miał ją.
- Tylko cioty płaczą.
Pogłaskałem kota po białym futerku, sprawiając, że znowu podniósł swój tył do góry.
- Będziemy razem walczyć. Ja cię nie zostawię.
Jego oczy błysnęły. Zaczął obwąchiwać moją twarz, ponownie kiwając przy niej głową.
Zaśmiałem się, kiedy próbowałem odsunąć swoją głowę od jego.
- Wiesz co; Dam ci należyte imię. Będziesz się nazywał Charlie. Kot Charlie.
Zamruczał głośno i podrapał mnie ponownie.
- Oh, Charlie. Wiem, że mnie nie rozumiesz i nie znasz mnie za dobrze, ale cieszę się, że mi ufasz.
Moje oczy były zamknięte.
Śpię.
Poczułem jak ktoś ciągnie i trąca moje policzki.
- Jason… Jason obudź się…
Otworzyłem powoli oczy i ziewnąłem.
- Ah Jason. W końcu się obudziłeś.
Spojrzałem w górę, widząc koło mnie Paula.
- Co się dzieje? Dlaczego mnie obudziłeś?
Uśmiechnął się i powiedział,
- Znalazłem świeże jajka, więc ugotowałem je na śniadanie.
Przetarłem oczy.
- Oh świetnie. Która godzina? – zapytałem, rozciągając swoje ciało.
- Jest 4:21 – Powiedział, opuszczając salon.
Usiadłem zaskoczony.
- Naprawdę? Więc dlaczego mnie obudziłeś?
Parsknął i spojrzał na mnie.
- Okradłem sklep spożywczy i mam jajka. Może mógłbyś tam iść i wziąć coś jeszcze – Uśmiechnął się.
Podoba mi się jego złowieszczy plan. Będzie zabawa.
- Ah, lubię twoje myślenie. Okej, pójdę. – Wstałem z kanapy i wyszedłem z pokoju razem z Paulem.
- Więc gdzie dokładnie mogę iść? – spytałem go.
- Obok parku, na końcu ulicy jest mały sklep. Powinieneś łatwo wejść do środka – wytłumaczył.
- Okej, świetnie. Dzięki. Muszę się przebrać w coś czarnego. – Zacząłem iść w stronę mojego pokoju, ale zatrzymałem się, przypominając sobie o Charliem. – Hey Paul, gdzie jest Charlie? Nazwałem tego kota Charlie.
Paul spojrzał na drzwi.
- Jest na zewnątrz, rozgląda się.
Uśmiechnąłem się, wchodząc do mojego pokoju, by poszukać czegoś czarnego.
***
- Dobrze, już wychodzę. Jak nazywa się sklep i co z niego chcesz? – Zapytałem Paula, kiedy założyłem moją maskę kominiarkę. Na wszelki wypadek, gdyby były tam kamery, nie mogą zobaczyć, że to ja. Każdy może nosić kominiarkę.
- Uh, weź coś do zrobienia kanapek, a później możesz wziąć jakieś rzeczy dla siebie.
- Brzmi nieźle. Ok, wrócę później – Otworzyłem drzwi, wychodząc na małą alejkę.
Było ciemno, ale moje oczy przystosowały się do ciemnego otoczenia.
Postawiłem parę kroków, zanim poczułem coś obok mojej nogi.
Czując to, dreszcz przeszedł po moich plecach.
Cokolwiek to było, przestraszyło mnie.
Stałem tam, by zobaczyć czy to się rusza.
Wszystko co słyszałem to miauczenie.
Charlie?
Pochyliłem się, by lepiej się przyjrzeć.
To był Charlie.
Widziałem jego brudne, białe futerko.
Uśmiechnąłem się i pogłaskałem go po głowie, zjeżdżając ręką na jego kręgosłup
- Witaj Charlie.
Wstałem, słysząc mruczenie Charliego i kontynuowałem mój spacer.
Alejka się skończyła.
Rozglądnąłem się, by zobaczyć czy ktoś był w pobliżu.
Brak jeżdżących samochodów. Brak chodzących ludzi. Wszyscy jeszcze spali.
Wszedłem na chodnik, zaczynając moje polowanie.
Charlie szedł za mną.
- Nie, Charlie. Wracaj do domu. Nie możesz iść. – Podniosłem go i postawiłem w stronę alejki. – Zostań.
Odbiegłem, żeby nie mógł nadążyć.
Cóż, nie sądzę, żeby Charlie mógł szybko biegać z 3 nogami.
Ruszyłem wzdłuż ulicy, szukając sklepu, o którym mówił Paul.
To będzie zabawa.
- Uh, weź coś do zrobienia kanapek, a później możesz wziąć jakieś rzeczy dla siebie.
- Brzmi nieźle. Ok, wrócę później – Otworzyłem drzwi, wychodząc na małą alejkę.
Było ciemno, ale moje oczy przystosowały się do ciemnego otoczenia.
Postawiłem parę kroków, zanim poczułem coś obok mojej nogi.
Czując to, dreszcz przeszedł po moich plecach.
Cokolwiek to było, przestraszyło mnie.
Stałem tam, by zobaczyć czy to się rusza.
Wszystko co słyszałem to miauczenie.
Charlie?
Pochyliłem się, by lepiej się przyjrzeć.
To był Charlie.
Widziałem jego brudne, białe futerko.
Uśmiechnąłem się i pogłaskałem go po głowie, zjeżdżając ręką na jego kręgosłup
- Witaj Charlie.
Wstałem, słysząc mruczenie Charliego i kontynuowałem mój spacer.
Alejka się skończyła.
Rozglądnąłem się, by zobaczyć czy ktoś był w pobliżu.
Brak jeżdżących samochodów. Brak chodzących ludzi. Wszyscy jeszcze spali.
Wszedłem na chodnik, zaczynając moje polowanie.
Charlie szedł za mną.
- Nie, Charlie. Wracaj do domu. Nie możesz iść. – Podniosłem go i postawiłem w stronę alejki. – Zostań.
Odbiegłem, żeby nie mógł nadążyć.
Cóż, nie sądzę, żeby Charlie mógł szybko biegać z 3 nogami.
Ruszyłem wzdłuż ulicy, szukając sklepu, o którym mówił Paul.
To będzie zabawa.
***
Teraz byłem w pobliżu parku, ale nie widziałem tego sklepu; tylko małe budynki.
Może jeden z tych budynków to ten sklep. Nie widziałem żadnej nazwy, ani znaku.
Chodziłem wokół, podstępnie, by znaleźć sklep.
Potem, obok drzewa i budynku znajdował się sklep.
Wejście tam wydawało się łatwe, ponieważ nie było drzwi. Ktoś musiał je wyrwać.
Albo może to był Paul…
Oh cóż. To będzie proste.
Postawiłem jeden krok, sprawiając, że coś w sklepie warknęło.
Jeszcze jeden krok…
W przejściu stanął średniego wzrostu pies.
Powąchał ziemie i spojrzał na mnie.
O cholera…
Jak mam go ominąć?
Nie wiedziałem czy był to bezdomny pies czy po prostu pies stróżujący.
Problem w tym, że jeżeli jest bezdomny to może mieć wściekliznę.
Jeśli ten kundel mnie ugryzie, zarażę się.
Wyciągnąłem broń z plecaka, który przyniosłem.
Trzymałem ją mocno w mojej dłoni, przygotowując się do oddania strzału, gdyby mnie zaatakował.
Wszedłem do sklepu na palcach, pozwalając mu siebie zobaczyć.
Zamarłem. Pies przebiegł truchcikiem obok mnie, sprawiając, że poczułem powiew.
Powąchał moją nogę od dołu do góry.
Teraz prawdopodobnie wie, że jestem kolesiem…
Pies warknął i wrócił na swoje miejsce, by się położyć.
Ciężko odetchnąłem, uspakajając się.
Wszedłem do sklepu, nie patrząc na psa, żeby nie poczuł się zagrożony.
Pies nic nie zrobił. Po prostu tam siedział, warcząc.
Przesunąłem się i do minąłem, by dostać się do środka.
Rozglądałem się ostrożnie. Ktoś mógł tutaj być i może być uzbrojony.
Miejsce było małe, ale było pełno półek i stoisk z jedzeniem i innymi rzeczami.
Myślałem o wszystkich rzeczach, które mógłbym ukraść, ale moja torba dużo nie zmieści.
Przykucnąłem by się ukryć.
Na suficie mogą być kamery.
Aha! Tam jest jedna.
Widziałem czarną półkulę na suficie; kamera bezpieczeństwa.
Wyciągnąłem kominiarkę z mojej kieszeni i założyłem ją na głowę.
Moja twarz swędziała od wełny; ale to jest tego warte.
Wstałem, podchodząc po cichu do jednej z alejek.
Oglądając, zobaczyłem pudełka z płatkami i z przekąskami na śniadanie.
Nie, nie szukałem tego, ale powinienem trochę tego wziąć.
Szedłem wzdłuż alejki, by obejrzeć jakie typy płatków mają w Kanadzie…
Hmmm… mamy te same w Ameryce.
Froot Loops, Frosted Flakes, Cheerio’s, Lucky Charms… nic nowego.
Te pudełka mogą być za duże na moją torbę.
Ah, na szczęście mają mniejsze pudełka.
To kilka paczek w jednym pudełku.
Wziąłem jedno pudełko i włożyłem do plecaka.
Ok, ten sklep ma dużo rzeczy, więc to mi trochę zajmie.
Może jeden z tych budynków to ten sklep. Nie widziałem żadnej nazwy, ani znaku.
Chodziłem wokół, podstępnie, by znaleźć sklep.
Potem, obok drzewa i budynku znajdował się sklep.
Wejście tam wydawało się łatwe, ponieważ nie było drzwi. Ktoś musiał je wyrwać.
Albo może to był Paul…
Oh cóż. To będzie proste.
Postawiłem jeden krok, sprawiając, że coś w sklepie warknęło.
Jeszcze jeden krok…
W przejściu stanął średniego wzrostu pies.
Powąchał ziemie i spojrzał na mnie.
O cholera…
Jak mam go ominąć?
Nie wiedziałem czy był to bezdomny pies czy po prostu pies stróżujący.
Problem w tym, że jeżeli jest bezdomny to może mieć wściekliznę.
Jeśli ten kundel mnie ugryzie, zarażę się.
Wyciągnąłem broń z plecaka, który przyniosłem.
Trzymałem ją mocno w mojej dłoni, przygotowując się do oddania strzału, gdyby mnie zaatakował.
Wszedłem do sklepu na palcach, pozwalając mu siebie zobaczyć.
Zamarłem. Pies przebiegł truchcikiem obok mnie, sprawiając, że poczułem powiew.
Powąchał moją nogę od dołu do góry.
Teraz prawdopodobnie wie, że jestem kolesiem…
Pies warknął i wrócił na swoje miejsce, by się położyć.
Ciężko odetchnąłem, uspakajając się.
Wszedłem do sklepu, nie patrząc na psa, żeby nie poczuł się zagrożony.
Pies nic nie zrobił. Po prostu tam siedział, warcząc.
Przesunąłem się i do minąłem, by dostać się do środka.
Rozglądałem się ostrożnie. Ktoś mógł tutaj być i może być uzbrojony.
Miejsce było małe, ale było pełno półek i stoisk z jedzeniem i innymi rzeczami.
Myślałem o wszystkich rzeczach, które mógłbym ukraść, ale moja torba dużo nie zmieści.
Przykucnąłem by się ukryć.
Na suficie mogą być kamery.
Aha! Tam jest jedna.
Widziałem czarną półkulę na suficie; kamera bezpieczeństwa.
Wyciągnąłem kominiarkę z mojej kieszeni i założyłem ją na głowę.
Moja twarz swędziała od wełny; ale to jest tego warte.
Wstałem, podchodząc po cichu do jednej z alejek.
Oglądając, zobaczyłem pudełka z płatkami i z przekąskami na śniadanie.
Nie, nie szukałem tego, ale powinienem trochę tego wziąć.
Szedłem wzdłuż alejki, by obejrzeć jakie typy płatków mają w Kanadzie…
Hmmm… mamy te same w Ameryce.
Froot Loops, Frosted Flakes, Cheerio’s, Lucky Charms… nic nowego.
Te pudełka mogą być za duże na moją torbę.
Ah, na szczęście mają mniejsze pudełka.
To kilka paczek w jednym pudełku.
Wziąłem jedno pudełko i włożyłem do plecaka.
Ok, ten sklep ma dużo rzeczy, więc to mi trochę zajmie.
***
Mój plecak był ciężki, ale miałem w nim dużo dobrych rzeczy.
Będziemy mieć ucztę!
Przed wyjściem rozejrzałem się jeszcze trochę po sklepie.
Kiedy szedłem do zepsutego wejścia, moje oczy zobaczyły kasę… z rejestrem.
Może mógłbym ukraść kilka dolarów. Nic nie pójdzie źle.
Powoli przysunąłem się do kasy, podchodząc do niej od tyłu.
Obejrzałem ją, by zobaczyć czy ma jakiś zamek, lub alarm.
Cała rzecz jest zamknięta. Jak niby mam ją otworzyć, bez włączenia alarmu?
Wiem, że te rzeczy są podłączone do jakiegoś urządzenia, które robi hałas, kiedy ktoś próbuję się włamać.
Zapomnij. Wrócę po to później.
Zajrzałem pod ladę, do szuflad i półek, by znaleźć coś do ciekawego.
Ah, znalazłem cygara. Lepiej wezmę kilka paczek dla Paula.
Wziąłem 4 paczki i włożyłem je do plecaka.
Reszta rzeczy to stare śmieci i inne gówna.
Cóż, mogłem trochę tego wziąć i sprzedać to za pieniądze, ale ja nic z tego bym nie kupił.
Wróciłem do kasy.
Nie była do niczego podłączona, więc mogłem ją wziąć.
Czekaj, musi być jakiś sposób na otworzenie jej.
Studiowałem przyciski na kasie.
Czerwony przycisk, po prawej stronie mówił: KWOTA OGÓLNA.
Nacisnąłem na niego powoli.
Szuflada od kasy otworzyła się, robiąc hałas i sprawiając, że podskoczyłem.
Rozejrzałem się za jakimś zabezpieczeniem, które się włączyło.
Jedyna rzecz, którą słyszałem to warczenie psa.
Uśmiechnąłem się i spojrzałem na pieniądze w małej szufladzie, które mogłem tak po prostu zabrać.
Sięgnąłem do niej ręką i zgarnąłem małe stosy drogocennego papieru, a następnie wepchnąłem je do małej kieszonki w plecaku.
Teraz kasa była pusta. Wziąłem z niej wszystko.
Dobrze. Jestem gotowy, by opuścić to niebo.
Popchnąłem z powrotem małą szufladę od kasy, sprawiając, że kliknęła, zamykając się.
Następnie co 5 sekund słyszałem tykanie.
Rozejrzałem się, zmartwiony, by zobaczyć skąd pochodzi to wkurzające tykanie.
Kątem oka zauważyłem czerwone światełko, mrugające powoli, podłączone do tej białej rzeczy w kącie sklepu.
Oh, cokolwiek. To światło. To co?
Postawiłem kilka kroków, by wyjść, ale światło zaczęło mrugać szybciej, tykanie było coraz głośniejsze.
Nawet pies zaczął szczekać, wciąż pozostając przed sklepem.
Zacząłem panikować od tego hałasu i dziwnych urządzeń.
Szedłem szybko do drzwi, ale usłyszałem trzask.
Zamarłem w miejscu, by być cicho.
- Hey! Kto tu jest? – Ktoś krzyknął. Brzmiał jak starszy mężczyzna.
Moje serce przyspieszyło. Zacząłem się pocić przez tą presję.
Kroki były coraz bliżej sklepu.
Wyciągnąłem moją broń i zacząłem kierować się do tyłu sklepu.
Pies szczekał głośniej, wchodząc do środka sklepu, by mnie zobaczyć.
- Ah, zamknij się! – Kopnąłem go w pysk, sprawiając, że zapiszczał, ale wciąż szczekał.
Mężczyzna wszedł do sklepu.
- Policja jest już w drodze! – krzyknął.
Byłem sfrustrowany i przestraszony.
Wskazałem bronią na psa, trzymając palec na spuście.
Kundel wskoczył na mnie, popychając mnie do tyłu.
Pociągnąłem za spust, wywołując głośny trzask i brzęk.
Pocisk uderzył w czarną kamerę, sprawiając, że poleciały z niej iskry.
Pies zapiszczał i pobiegł do starego mężczyzny.
W moich bębenkach zaczęło dzwonić od hałasu.
Buczenie było wszystkim, co mogłem usłyszeć.
Iskry uderzyły w ziemię, a zaraz po tym zniknęły, ale jedna wylądowała na drewnianej półce, rozpalając ogień.
Ogień zaczął pochłaniać półkę i się rozniecać.
Moje oczy rozszerzyły się, widząc to.
Odwróciłem się, szukając szybko tylnych drzwi, zanim będzie za późno.
Nic. Nie mogłem znaleźć drzwi.
Nie mogłem nic zrobić.
Mogę zostać złapany przez policję, albo spalony na śmierć.
Dym zaczął dostawać się do moich oczu oraz ust, sprawiając, że kaszlałem.
Zemdleję tu, jeśli nie znajdę żadnej drogi.
Spojrzałem na ogień.
Był przede mną, blokując wejście; moją jedyną ucieczkę.
Cóż, wiesz co to znaczy.
Muszę zaryzykować.
Mocno zacisnąłem oczy, pozwalając kilku łzom spłynąć po mojej twarzy i wskoczyłem w ogień, biegnąc prosto do drzwi.
Kiedy byłem na zewnątrz, wciąż było mi gorąco.
O kurwa! Moje ubranie się pali!
Pobiegłem do parku, pokryty ogniem.
Czułem jak ogień przechodzi przez ubranie i dochodzi do mojej skory, paląc ją.
Moje oczy stały się bardziej mokre od bólu, który otrzymałem na całym ciele.
Biegłem przez park, biegnąc do rzeki.
Rzuciłem torbę na ziemię i wskoczyłem do rzeki, pozbywając się płomieni.
Słyszałam skwierczenie gaszącego się płomienia.
Moje ciało było nowe i świeże, kiedy zimna woda odebrała czucie w moich oparzeniach.
Podpłynąłem do krawędzi ścieżki, by wyjść z powrotem na ląd.
Po pierwsze, musiałem sprawdzić moje rany.
Rozerwałem kominiarkę, odpiąłem mój sweter i ściągnąłem spodnie.
Cieszę się, że nadal jest ciemno.
Teraz stałem tam, zamarzając w mojej koszulce, skarpetach i bokserkach.
Poparzenia na moich ramionach nie były takie złe, ale spaliły moje włosy na ramieniu i zrobiły brzydki, czerwony znak z wypukłością.
Odwróciłem się, by zobaczyć czy moja torba ma chociaż mały płomień na sobie.
Nie mogłem pozwolić, by wszystko się spaliło.
Potruchtałem do plecaka, ale ból dotknął moich nóg i upadłem na ziemię.
Podniosłem się i spojrzałem na moje obolałe nogi, widząc wielkie, czarne i czerwone oparzenia, rozciągnięte i odrywające się od skóry.
To jedna z najbardziej obrzydliwych rzeczy, jakie w życiu widziałem.
W Ameryce, kiedy byliśmy na naszych misjach, rany nigdy nie wyglądały jak te teraz. Nigdy nie byłem tak poparzony.
To szalone.
Poczołgałem powoli do mojego plecaka, próbując się nie zranić.
Kiedy miałem już plecak, zacząłem dmuchać na ogień, a potem uderzać nim o ziemię, próbując go ugasić.
Z daleka usłyszałem policję, wozy strażackie i syreny karetki.
O cholera… Muszę stąd zwiewać.
Cały pierdolony budynek był w ogniu.
Nawet nie wiem gdzie był ten stary mężczyzna i pies.
Musieli w środku zemdleć i umrzeć.
Zabrałem moją torbę i ubrania, by odejść od palącego się sklepu.
Pewnie, ci ludzie mi pomogą, ale wyślą mnie za to do poprawczaka.
Ukradłem to jedzenie i teraz się nie poddam. Muszę dojść do domu, żeby zobaczyć Paula i Charliego.
Moje oparzenia na nogach wywołały ból, kiedy postawiłem jeden krok.
To jest niewykonalne.
Nie mogę iść do domu z nogą, która jest w połowie spalona.
Będziemy mieć ucztę!
Przed wyjściem rozejrzałem się jeszcze trochę po sklepie.
Kiedy szedłem do zepsutego wejścia, moje oczy zobaczyły kasę… z rejestrem.
Może mógłbym ukraść kilka dolarów. Nic nie pójdzie źle.
Powoli przysunąłem się do kasy, podchodząc do niej od tyłu.
Obejrzałem ją, by zobaczyć czy ma jakiś zamek, lub alarm.
Cała rzecz jest zamknięta. Jak niby mam ją otworzyć, bez włączenia alarmu?
Wiem, że te rzeczy są podłączone do jakiegoś urządzenia, które robi hałas, kiedy ktoś próbuję się włamać.
Zapomnij. Wrócę po to później.
Zajrzałem pod ladę, do szuflad i półek, by znaleźć coś do ciekawego.
Ah, znalazłem cygara. Lepiej wezmę kilka paczek dla Paula.
Wziąłem 4 paczki i włożyłem je do plecaka.
Reszta rzeczy to stare śmieci i inne gówna.
Cóż, mogłem trochę tego wziąć i sprzedać to za pieniądze, ale ja nic z tego bym nie kupił.
Wróciłem do kasy.
Nie była do niczego podłączona, więc mogłem ją wziąć.
Czekaj, musi być jakiś sposób na otworzenie jej.
Studiowałem przyciski na kasie.
Czerwony przycisk, po prawej stronie mówił: KWOTA OGÓLNA.
Nacisnąłem na niego powoli.
Szuflada od kasy otworzyła się, robiąc hałas i sprawiając, że podskoczyłem.
Rozejrzałem się za jakimś zabezpieczeniem, które się włączyło.
Jedyna rzecz, którą słyszałem to warczenie psa.
Uśmiechnąłem się i spojrzałem na pieniądze w małej szufladzie, które mogłem tak po prostu zabrać.
Sięgnąłem do niej ręką i zgarnąłem małe stosy drogocennego papieru, a następnie wepchnąłem je do małej kieszonki w plecaku.
Teraz kasa była pusta. Wziąłem z niej wszystko.
Dobrze. Jestem gotowy, by opuścić to niebo.
Popchnąłem z powrotem małą szufladę od kasy, sprawiając, że kliknęła, zamykając się.
Następnie co 5 sekund słyszałem tykanie.
Rozejrzałem się, zmartwiony, by zobaczyć skąd pochodzi to wkurzające tykanie.
Kątem oka zauważyłem czerwone światełko, mrugające powoli, podłączone do tej białej rzeczy w kącie sklepu.
Oh, cokolwiek. To światło. To co?
Postawiłem kilka kroków, by wyjść, ale światło zaczęło mrugać szybciej, tykanie było coraz głośniejsze.
Nawet pies zaczął szczekać, wciąż pozostając przed sklepem.
Zacząłem panikować od tego hałasu i dziwnych urządzeń.
Szedłem szybko do drzwi, ale usłyszałem trzask.
Zamarłem w miejscu, by być cicho.
- Hey! Kto tu jest? – Ktoś krzyknął. Brzmiał jak starszy mężczyzna.
Moje serce przyspieszyło. Zacząłem się pocić przez tą presję.
Kroki były coraz bliżej sklepu.
Wyciągnąłem moją broń i zacząłem kierować się do tyłu sklepu.
Pies szczekał głośniej, wchodząc do środka sklepu, by mnie zobaczyć.
- Ah, zamknij się! – Kopnąłem go w pysk, sprawiając, że zapiszczał, ale wciąż szczekał.
Mężczyzna wszedł do sklepu.
- Policja jest już w drodze! – krzyknął.
Byłem sfrustrowany i przestraszony.
Wskazałem bronią na psa, trzymając palec na spuście.
Kundel wskoczył na mnie, popychając mnie do tyłu.
Pociągnąłem za spust, wywołując głośny trzask i brzęk.
Pocisk uderzył w czarną kamerę, sprawiając, że poleciały z niej iskry.
Pies zapiszczał i pobiegł do starego mężczyzny.
W moich bębenkach zaczęło dzwonić od hałasu.
Buczenie było wszystkim, co mogłem usłyszeć.
Iskry uderzyły w ziemię, a zaraz po tym zniknęły, ale jedna wylądowała na drewnianej półce, rozpalając ogień.
Ogień zaczął pochłaniać półkę i się rozniecać.
Moje oczy rozszerzyły się, widząc to.
Odwróciłem się, szukając szybko tylnych drzwi, zanim będzie za późno.
Nic. Nie mogłem znaleźć drzwi.
Nie mogłem nic zrobić.
Mogę zostać złapany przez policję, albo spalony na śmierć.
Dym zaczął dostawać się do moich oczu oraz ust, sprawiając, że kaszlałem.
Zemdleję tu, jeśli nie znajdę żadnej drogi.
Spojrzałem na ogień.
Był przede mną, blokując wejście; moją jedyną ucieczkę.
Cóż, wiesz co to znaczy.
Muszę zaryzykować.
Mocno zacisnąłem oczy, pozwalając kilku łzom spłynąć po mojej twarzy i wskoczyłem w ogień, biegnąc prosto do drzwi.
Kiedy byłem na zewnątrz, wciąż było mi gorąco.
O kurwa! Moje ubranie się pali!
Pobiegłem do parku, pokryty ogniem.
Czułem jak ogień przechodzi przez ubranie i dochodzi do mojej skory, paląc ją.
Moje oczy stały się bardziej mokre od bólu, który otrzymałem na całym ciele.
Biegłem przez park, biegnąc do rzeki.
Rzuciłem torbę na ziemię i wskoczyłem do rzeki, pozbywając się płomieni.
Słyszałam skwierczenie gaszącego się płomienia.
Moje ciało było nowe i świeże, kiedy zimna woda odebrała czucie w moich oparzeniach.
Podpłynąłem do krawędzi ścieżki, by wyjść z powrotem na ląd.
Po pierwsze, musiałem sprawdzić moje rany.
Rozerwałem kominiarkę, odpiąłem mój sweter i ściągnąłem spodnie.
Cieszę się, że nadal jest ciemno.
Teraz stałem tam, zamarzając w mojej koszulce, skarpetach i bokserkach.
Poparzenia na moich ramionach nie były takie złe, ale spaliły moje włosy na ramieniu i zrobiły brzydki, czerwony znak z wypukłością.
Odwróciłem się, by zobaczyć czy moja torba ma chociaż mały płomień na sobie.
Nie mogłem pozwolić, by wszystko się spaliło.
Potruchtałem do plecaka, ale ból dotknął moich nóg i upadłem na ziemię.
Podniosłem się i spojrzałem na moje obolałe nogi, widząc wielkie, czarne i czerwone oparzenia, rozciągnięte i odrywające się od skóry.
To jedna z najbardziej obrzydliwych rzeczy, jakie w życiu widziałem.
W Ameryce, kiedy byliśmy na naszych misjach, rany nigdy nie wyglądały jak te teraz. Nigdy nie byłem tak poparzony.
To szalone.
Poczołgałem powoli do mojego plecaka, próbując się nie zranić.
Kiedy miałem już plecak, zacząłem dmuchać na ogień, a potem uderzać nim o ziemię, próbując go ugasić.
Z daleka usłyszałem policję, wozy strażackie i syreny karetki.
O cholera… Muszę stąd zwiewać.
Cały pierdolony budynek był w ogniu.
Nawet nie wiem gdzie był ten stary mężczyzna i pies.
Musieli w środku zemdleć i umrzeć.
Zabrałem moją torbę i ubrania, by odejść od palącego się sklepu.
Pewnie, ci ludzie mi pomogą, ale wyślą mnie za to do poprawczaka.
Ukradłem to jedzenie i teraz się nie poddam. Muszę dojść do domu, żeby zobaczyć Paula i Charliego.
Moje oparzenia na nogach wywołały ból, kiedy postawiłem jeden krok.
To jest niewykonalne.
Nie mogę iść do domu z nogą, która jest w połowie spalona.
***
Przeszedłem zadowalający kawałek, znajdując w pobliżu ławkę, na której mógłbym usiąść.
Teraz byłem daleko od wypadku.
Nie mogliby tutaj przyjść i powiedzieć, że to byłem ja.
Wzdrygnąłem się, czując powiew wiatru na moim zimnym i mokrym ciele.
Chwyciłem moje ciuchy i założyłem je, by utrzymać ciepło.
Nie ma mowy, żebym był chory. Nienawidzę być chory.
Położyłem głowę na plecaku, odpoczywając przez chwilę.
Musiałem tu zostać dopóki te pedały nie opuszczą budynku, który zniszczyłem, ale nie mogę tu zostać na długo, bo ludzie zobaczą mnie, ubranego na czarno i niosącego wielką torbę.
Wtedy będą wiedzieli, że to ja.
Podniosłem rękę, by zobaczyć która godzina.
Była 5:36.
Lepiej zacznę już iść, ale będę musiał przejść długą drogę…
Teraz byłem daleko od wypadku.
Nie mogliby tutaj przyjść i powiedzieć, że to byłem ja.
Wzdrygnąłem się, czując powiew wiatru na moim zimnym i mokrym ciele.
Chwyciłem moje ciuchy i założyłem je, by utrzymać ciepło.
Nie ma mowy, żebym był chory. Nienawidzę być chory.
Położyłem głowę na plecaku, odpoczywając przez chwilę.
Musiałem tu zostać dopóki te pedały nie opuszczą budynku, który zniszczyłem, ale nie mogę tu zostać na długo, bo ludzie zobaczą mnie, ubranego na czarno i niosącego wielką torbę.
Wtedy będą wiedzieli, że to ja.
Podniosłem rękę, by zobaczyć która godzina.
Była 5:36.
Lepiej zacznę już iść, ale będę musiał przejść długą drogę…
***
Moja rękę sięgnęła do gałki od drzwi, obracając ją resztkami sił.
Popchnąłem drzwi, wchodząc do środka.
Westchnąłem głośno, tak, żeby Paul mnie usłyszał, ponieważ nie mogę nawet mówić.
Paul podszedł do mnie, biorąc moje ramię, by mi pomóc.
- Co się stało, Jason? Wszystko w porządku?
Pokręciłem głową, tracąc równowagę i upadając na ziemię.
- O nie… Okej, zrelaksuj się. Przyniosę ci wody – Wszedł do kuchni.
Moje gardło było suche; powodując ból za każdym razem, kiedy oddychałem lub przełykałem.
Paul wrócił do mnie z małą szklanką wody.
- To świeża woda. Mam ją z nowej butelki – powiedział mi, żebym wiedział, że jest bezpieczna.
Chwyciłem od niego szklankę i wziąłem małego łyka.
Poczułem mrowienie w gardle, sprawiające, że kaszlnąłem.
Musiałem robić to powoli, albo się odwodnię.
Zacząłem pić wolniej.
Kiedy skończyłem, położyłem szklankę na ziemi i przewróciłem się na plecy.
- Czujesz się lepiej, Jason? – Paul spytał mnie, kiedy usiadł na krześle i spojrzał na mnie.
- Tak, ale to co się tam stało było popierdolone. Prawie umarłem – Zacząłem ściągać sweter, by pokazać my swoje poparzenia.
- Miejsce się zapaliło i jedyną ucieczką było wejście, więc musiałem biec przez ogień i moje ubrania również się podpaliły. Więc teraz mam te brzydkie znamiona, nawet na nogach. – Ściągnąłem spodnie, żeby pokazać mu te paskudniejsze rany.
- Oohh, to wygląda boleśnie – stwierdził Paul z obrzydzeniem na twarzy.
- Będą blizny? Nie mogę pozwolić, żeby Ralph mnie takiego zobaczył. Dostanie szału, jeśli zobaczy te poparzenia.
- Będą blizny, jeżeli nie będziesz ich odpowiednio leczył. Tylko nie dłub ani nie dotykaj ich. Nie mam żadnych leków na poparzenia. Przepraszam.
Westchnąłem i podniosłem się, chwytając się kanapy, aby pomóc sobie wstać. Moje nogi znów zaczęły boleć.
- Cóż, chyba będę musiał tu zostać, dopóki moje oparzenia się zagoją. – Odszedłem. – Oh, czekaj. Widziałeś rzeczy, które ukradłem? Wziąłem nawet trochę pieniędzy – Uśmiechnąłem się do Paula, który odwzajemnił uśmiech.
- Widziałem wszystko. Imponujące. Nawet ja nie mogłem tego zrobić – zaśmiał się.
Uśmiechnąłem się, czując się znowu dumy, kiedy powiedział mi, że dobrze mi poszło.
Ralph zawsze chwalił mnie po naszych akcjach.
Tęskniłem za pochwałami.
- Dzięki. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.
Poszedłem do mojego pokoju, ignorując ból.
Teraz chciałem tylko odpocząć.
Charlie leżał na podłodze w moim pokoju.
Zamruczał, kiedy na mnie spojrzał swoimi kolorowymi oczami.
Pogłaskałem go dwa razy i poszedłem ostrożnie do łóżka.
Charlie został na ziemi. Nie przyszedł do mnie.
Jeśli by to zrobił, cóż, będę cierpiał.
Nie czułem się zmęczony, więc wstałem, myśląc o mojej niebezpiecznej misji.
Ralph byłby pod wrażaniem… jeśli wciąż byłby kryminalistą.
Popchnąłem drzwi, wchodząc do środka.
Westchnąłem głośno, tak, żeby Paul mnie usłyszał, ponieważ nie mogę nawet mówić.
Paul podszedł do mnie, biorąc moje ramię, by mi pomóc.
- Co się stało, Jason? Wszystko w porządku?
Pokręciłem głową, tracąc równowagę i upadając na ziemię.
- O nie… Okej, zrelaksuj się. Przyniosę ci wody – Wszedł do kuchni.
Moje gardło było suche; powodując ból za każdym razem, kiedy oddychałem lub przełykałem.
Paul wrócił do mnie z małą szklanką wody.
- To świeża woda. Mam ją z nowej butelki – powiedział mi, żebym wiedział, że jest bezpieczna.
Chwyciłem od niego szklankę i wziąłem małego łyka.
Poczułem mrowienie w gardle, sprawiające, że kaszlnąłem.
Musiałem robić to powoli, albo się odwodnię.
Zacząłem pić wolniej.
Kiedy skończyłem, położyłem szklankę na ziemi i przewróciłem się na plecy.
- Czujesz się lepiej, Jason? – Paul spytał mnie, kiedy usiadł na krześle i spojrzał na mnie.
- Tak, ale to co się tam stało było popierdolone. Prawie umarłem – Zacząłem ściągać sweter, by pokazać my swoje poparzenia.
- Miejsce się zapaliło i jedyną ucieczką było wejście, więc musiałem biec przez ogień i moje ubrania również się podpaliły. Więc teraz mam te brzydkie znamiona, nawet na nogach. – Ściągnąłem spodnie, żeby pokazać mu te paskudniejsze rany.
- Oohh, to wygląda boleśnie – stwierdził Paul z obrzydzeniem na twarzy.
- Będą blizny? Nie mogę pozwolić, żeby Ralph mnie takiego zobaczył. Dostanie szału, jeśli zobaczy te poparzenia.
- Będą blizny, jeżeli nie będziesz ich odpowiednio leczył. Tylko nie dłub ani nie dotykaj ich. Nie mam żadnych leków na poparzenia. Przepraszam.
Westchnąłem i podniosłem się, chwytając się kanapy, aby pomóc sobie wstać. Moje nogi znów zaczęły boleć.
- Cóż, chyba będę musiał tu zostać, dopóki moje oparzenia się zagoją. – Odszedłem. – Oh, czekaj. Widziałeś rzeczy, które ukradłem? Wziąłem nawet trochę pieniędzy – Uśmiechnąłem się do Paula, który odwzajemnił uśmiech.
- Widziałem wszystko. Imponujące. Nawet ja nie mogłem tego zrobić – zaśmiał się.
Uśmiechnąłem się, czując się znowu dumy, kiedy powiedział mi, że dobrze mi poszło.
Ralph zawsze chwalił mnie po naszych akcjach.
Tęskniłem za pochwałami.
- Dzięki. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.
Poszedłem do mojego pokoju, ignorując ból.
Teraz chciałem tylko odpocząć.
Charlie leżał na podłodze w moim pokoju.
Zamruczał, kiedy na mnie spojrzał swoimi kolorowymi oczami.
Pogłaskałem go dwa razy i poszedłem ostrożnie do łóżka.
Charlie został na ziemi. Nie przyszedł do mnie.
Jeśli by to zrobił, cóż, będę cierpiał.
Nie czułem się zmęczony, więc wstałem, myśląc o mojej niebezpiecznej misji.
Ralph byłby pod wrażaniem… jeśli wciąż byłby kryminalistą.
***
Usłyszałem jak ktoś puka do drzwi od mojego pokoju, budząc mnie.
- T-Tak…? – spytałem Paula.
Cóż, to powinien być Paul.
Drzwi zaskrzypiały, otwierając się i pozwalając mi zobaczyć Paula.
Miał zmartwienie wymalowane na twarzy.
- Paul, co się stało? – spytałem go, siadając.
- Um, ktoś do ciebie przyszedł – powiedział przestraszony.
- Kto to? Jak wygląda?
Zmarszczył brwi i zamknął oczy, kręcąc głową na ‘nie’.
Ostrożnie zszedłem z łóżka, podnosząc jakieś niebieskie jeansy i czerwony sweter.
Wsunąłem ciuchy na siebie, aby zakryć moje poparzenia.
Tajemniczą osoba mógłby być Ralph.
Paul otworzył szerzej drzwi, prowadzące do salonu.
Spojrzałem na drzwi wejściowe, były lekko uchylone.
- Chcesz, żebym zobaczył się z tą osobą? – Spojrzałem na Paula, czekając na odpowiedź.
Skinął głowę.
- Tak, on chce cię zobaczyć.
Moje serce przyspieszyło, myśląc o tym kto to może być.
Nie chciałem spotkać się z tą osobą.
Podszedłem do drzwi wejściowych, ciągnąc je, by się otworzyły.
Moje oczy rozszerzyły się ze strachu.
Tuż przede mną stał policjant.
- T-Tak…? – spytałem Paula.
Cóż, to powinien być Paul.
Drzwi zaskrzypiały, otwierając się i pozwalając mi zobaczyć Paula.
Miał zmartwienie wymalowane na twarzy.
- Paul, co się stało? – spytałem go, siadając.
- Um, ktoś do ciebie przyszedł – powiedział przestraszony.
- Kto to? Jak wygląda?
Zmarszczył brwi i zamknął oczy, kręcąc głową na ‘nie’.
Ostrożnie zszedłem z łóżka, podnosząc jakieś niebieskie jeansy i czerwony sweter.
Wsunąłem ciuchy na siebie, aby zakryć moje poparzenia.
Tajemniczą osoba mógłby być Ralph.
Paul otworzył szerzej drzwi, prowadzące do salonu.
Spojrzałem na drzwi wejściowe, były lekko uchylone.
- Chcesz, żebym zobaczył się z tą osobą? – Spojrzałem na Paula, czekając na odpowiedź.
Skinął głowę.
- Tak, on chce cię zobaczyć.
Moje serce przyspieszyło, myśląc o tym kto to może być.
Nie chciałem spotkać się z tą osobą.
Podszedłem do drzwi wejściowych, ciągnąc je, by się otworzyły.
Moje oczy rozszerzyły się ze strachu.
Tuż przede mną stał policjant.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Cześć.
Z góry przepraszam za wszelkie błędy, które mogą się pojawić.
Nie znamy angielskiego perfekcyjnie.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał, a jeśli jest coś nie tak, śmiało piszcie w komentarzach. Przyda nam się trochę krytyki. Naprawdę byście nas uszczęśliwili zostawiając swoją opinię, więc bardzo was o to proszę. Na razie chodzi nam tylko o to, ile osób to czyta, więc wystarczy chociaż jedno słowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz