Justin płacze.
Popchnąłem Jasona na ziemię, sprawiając, że obrączki razem z poduszką upadły.
Słyszałem jak uderzają o ziemię, ale bomba wydała jakby łańcuchowy hałas. Kiedy spojrzałem w górę, by zobaczyć co to jest, zobaczyłem złoty zegarek.
Patrzyłem na niego zaciekawiony.
- Złaź ze mnie tłuściochu! - Jason krzyknął, spychając mnie z siebie.
- Justin, co myślałeś, że robisz? - zapytała mnie mama.
Podczołgałem się do zegarka i go podniosłem, słysząc tykanie.
O nie...
Popełniłem straszny błąd.
- J-Ja... myślałem, że tu... jest... bomba - powiedziałem czując się winny. - Tak bardzo przepraszam...
Spojrzałem na ich twarze.
Ralph miał zszokowane spojrzenie.
Moja mama była zszokowana i zmartwiona.
I Jason,
On po prostu patrzył na mnie ze złością.
Poczucie winy sprawiło, że moje ciało zaczęło boleć.
Wszystko zepsułem.
- J-Ja bardzo przepraszam! - wykrzyknąłem.
Mama westchnęła i powoli do mnie podeszła do mnie, starając się nie potknąć.
Wyciągnęła rękę,
- Jest okej, kochanie. Załatwimy to po ceremonii.
Chwyciłem jej rękę, pozwalając jej pomóc mi się podnieść.
- Nie jest okej - szepnąłem.
Otrzepała mój garnitur.
- Jest w porządku. To tylko nieporozumienie. Porozmawiamy o tym później, okej?
Pokiwałem tylko głową, ponieważ nie mogłem dłużej mówić.
Uśmiechnęła się i stanęła z powrotem na swoim miejscu, z Ralphem.
Jason stał już na nogach, wciąż patrząc na mnie gniewnie.
Z powrotem miał obrączki na poduszce...
I złoty zegarek na nadgarstku.
Posłałem jej szczęśliwe spojrzenie, zanim Jason odwrócił się, żeby podać obrączki Ralphowi.
Niezręcznie wróciłem na swoje miejsce.
Dlaczego zaatakowałem Jasona?
Dlaczego to zrobiłem?
To był tylko głupi zegarek, nie bomba.
Jestem obłąkany.
Dlaczego Jason miałby mieć bombę?
Nie jest terrorystą.
Jason ominął mnie i wrócił na swoje miejsce.
Zamiast tego przerażającego uśmiechu, zmarszczył ze złości brwi. Musiałem go nieźle zdenerwować. Nie patrzył na mnie i nie odezwał się do mnie przez całą ceremonię. Poczucie winy na wskroś przeszywało całe moje ciało.
***
Usiadłem przy stole, chowając się przed wszystkimi. Nikt nie zasługuje na oglądanie mnie.Ten moment, w którym zaatakowałem Jasona utknął w mojej głowie.
Nie chciał odpuścić.
Wtedy ktoś do mnie podszedł.
- Spójrz na mnie - rozkazał spokojnym tonem
Powoli zrobiłem to, co powiedział, widząc Jasona.
- Czego chcesz...? - zapytałem, zrzędliwie.
- Dlaczego mnie zaatakowałeś? Co do cholery sobie myślałeś?
Wina ponownie uderzyła w moje ciało.
- Posłuchaj. Myślałem, że słyszę bombę, ale to był tylko zegarek. Przepraszam. Nawet nie wiesz jak mi przykro.
Westchnął.
- Nie mogę uwierzyć, że mogłeś pomyśleć, że to bomba. - Zerwał zegarek ze swojego nadgarstka. - Weź go.
Rzucił nim na moje kolana. Delikatnie go podniosłem.
- D-Dlaczego mi go dajesz? - zapytałem ze łzmi w oczach.
- To mój prezent dla ciebie, za bycie moim nowym bratem przyrodnim. Właściwie to go zepsułeś, więc to nie ma teraz znaczenia.
Spojrzałem na zegarek, badając złoto na nim.
- Wow, dzięki Jason... - Podniosłem wzrok, ale jego tam nie było. - Jason?
Wyregulowałem zegarek na moim nadgarstku, żeby z niego nie spadł.
Wyglądał całkiem nieźle.
Następnie dwoje ludzi zbliżyło się do mnie.
Chaz i Ryan?
Nie myślałem, że byli zaproszeni.
Uśmiechnąłem się,
- Nie sądziłem, że zobaczę tutaj waszą dwójkę.
- Tak, ale moi rodzice byli zaproszeni, więc... - Ryan wzruszył ramionami i uśmiechnął się.
- Tak samo - oznajmił Chaz.
- Wow, to fantastycznie. Czekajcie... to znaczy, że widzieliście jak zaatakowałem Jasona...
Wszyscy zmarszczyliśmy brwi.
Ryan pokiwał głową.
-Tak, widzieliśmy. Ale to było fenomenalne! Tak szybko go powaliłeś! - uśmiechnął się, przez co ja też to zrobiłem.
- Dzięki, ale naprawdę myślałem, że to była bomba. Usłyszałem tykanie. A wtedy wszystko zepsułem...
- Oh, daj spokój! - Chaz krzyknął. - Też pomyślałbym, że to bomba. To nie twoja wina. Po prostu chroniłeś innych. Rozchmurz się - Położył rękę na moim ramieniu.
Uśmiechnąłem się do niego.
- Dzięki. - Zacząłem bawić się zegarkiem. - Więc tykanie, które słyszałem dochodziło z tego zegarka, który Jason mi dał. Jest dosyć głośny, ale dał mi go, ponieważ jesteśmy teraz przyrodnimi braćmi. A ja nie mam nic dla niego.
Ryan miał zmieszaną minę.
- Tak, jest całkiem głośny. Ale dlaczego Jason miałby dać go tobie? Wydawałoby się, że on cie nie lubi.
Chaz pokiwał głową w zgodzie.
Podniosłem rękę, by im go lepiej pokazać.
- Nie wiem, ale jest świetny. Myślicie, że to prawdziwe złoto?
- Czy Jason mógłby sobie pozwolić na prawdziwe złoto? - Chaz spytał, lekko chichotając.
Pomyślałem o tym, a później zacząłem chochotać.
- Masz rację. To musi być podróbka , ale to nie ma znaczenia. Prezent jest prezentem - wstałem, by stanąć z nimi.
- Czy to znaczy, że czysta kartka papieru też może być prezentem? - Ryan zażartował, śmiejąc się.
Chaz m zawtórował.
- Jeśli tak, to jest to, co dam ci na twoje urodziny.
Lekko się zaśmiałem.
- Cóż, sądzę, że to może być prezent, ale musisz zmienić ją na rysunek lub kartkę - stwierdziłem.
- Ja tylko żartowałem. Dam ci coś świetnego, obiecuję - powiedział Chaz, klepiąc mnie po plecach.
Zaśmialiśmy się grupą.
Znów spojrzałem w dół na mój zegarek, kiedy usłyszałem głośne tykanie.
- Hmm, chcę pójść porozmawiać z Jasonem. Chcę jeszcze raz podziękować mu za prezent.
- Dobrze, chodźmy się za nim rozejrzeć - powiedział Ryan, kiedy odeszliśmy od miejsca, w którym wcześniej siedziałem.
Przeszliśmy przez tłum ludzi rozmawiających i tańczących do grającej muzyki, próbując znaleźć Jasona.
O tak...
Niedługo mam wystąpić.
Kiedy szliśmy, powiedziałem Chazowi i Ryanowi o moim występie.
- Uh, musimy go szybko znaleźć, ponieważ muszę być niedługo na scenie, wykonując piosenkę dla Ralpha i mojej mamy.
- Jaką piosenkę wykonasz? - zapytał Chaz.
Uśmiechnąłem się.
- To niespodzianka.
Warknął, zły, że mu nie powiedziałem.
Doszliśmy przed scenę.
Muzyka była głośna, światła wszystko oświetlały, a parkiet był pełny.Zauważyłem kogoś śpiewającego na scenie, ale nie wiedziałem kto to był.
Później rozejrzałem się dookoła za Jasonem, ale zobaczyłem mamę i Ralpha tańczących razem na samym środku.
Zobaczyłem ich uśmiechających się i śmiejących ze sobą.
Cieszę się, że miło spędzają czas. Moje ciało rozgrzało się od czułego uczucia, gdy na nich patrzyłem. Chciałbym móc robić to z dziewczyną.
Ryan klepnął mnie w ramię, odciągając mnie od moich myśli. Spojrzałem na niego z zdezorientowaną i zaskoczoną miną.
Ryan nawet na mnie nie patrzył. Patrzył w innym kierunku, w stronę bufetu.
- Widzę Jasona - powiedział gniewnym szeptem.
Spojrzałem za siebie, by go zobaczyć.
Był tam.
Opierał się o stół, relaksując się z puszką w ręce.
Jego wzrok był skupiony na artyście na scenie.
Spojrzałem na Chaza i Ryana.
- Więc chcecie tu zostać czy iść ze mną? To nie ma znaczenia.
Chaz podniósł palec.
- Zostaję tutaj - prosto oznajmił.
Ryan zerknął na niego.
- Tak, ja też. Będziemy cię obserwować.
Pokiwałem głową.
- Okej.
Podszedłem do Jasona.
Kiedy byłem już bliżej, zuważył mnie.
Jego twarz zmieniła się w zszokowaną i zniesmaczoną, jakbym był potworem, którego nienawidzi. Prawdopodobnie nim dla niego byłem...
Tylko się uśmiechnąłem, chcąc coś powiedzieć, ale on krzyknął, zanim mogłem zacząć.
- Co ty tu jeszcze robisz? Dlaczego sobie nie poszedłeś? - zapytał mnie w złości, patrząc na mój nadgarstek.
Cóż, nadgarstek z zegarkiem.
Zmieszałem się przez to co powiedział.
- Co masz na myśli? Powinienem tutaj być - oznajmiłem
Udał spokojnego. Mogłem powiedzieć.
- Oh, nieważne. Więc czego chcesz? - zapytał, ponownie się relaksując.
Podniosłem rękę, by pokazać mu zegarek. Po prostu się na niego gapił, jakby zaskoczony.
- Cóż, chciałem ci jeszcze raz podziękować za prezent. Nie mam niczego dla ciebie, ale obiecuję, że będę miał.
On tylko pokiwał głową, prawdopodobnie nawet mnie nie słuchając.
- I chciałbym wiedzieć, czy to prawdziwe złoto, czy nie. Cóż, jeśli wiesz - powiedziałem, sprawiając, że popatrzył na mnie znudzony.
- Uhh, to podróba - powiedział leniwie. Założę się, że sam tego nie wiedział.
- Cóż, to naprawdę fajny zegarek, ale trochę głośno tyka. W każdym razie, skąd go masz?
Wydawał się zaskoczony moim pytaniem, jakby było złe.
- Czy coś nie tak? - zapytałem, tylko po to, by się upewnić.
Spojrzał mi prosto w oczy, przerywając swoje myśli.
- Uh, nie. Wszystko w porządku.
Jason spojrzał w dół na podłogę.
- Mam go ze sklepu z biżuterią - z powrotem spojrzał w górę.
- Ile kosztował?
- Uh... 20 dolarów.
- Naprawdę?
- Tak...
- Wow.
- Tak... wow.
Patrzyliśmy się na siebie w ciszy.
Myślę, że Jason czekał, aż coś powiem, ale nie myślałem, o tym co mam powiedzieć.
Podniósł rękę, by wziąć łyka z puszki w jego ręce.
Przyglądałem się, jak pije, następnie patrząc na puszkę, kiedy już skończył. To była puszka Red Bulla.
Niesprawiedliwe!
- Hey! Skąd wziąłeś Red Bulla?! - zapytałem zdenerwowany, ponieważ ja go nie dostałem.
Odetchnął, kiedy oderwał się od napoju energetycznego, sprawiając, że zapach utrzymał się w moim nosie. Pachniał śmiesznie, trochę jak żurawina...
Jason się skrzywił, jakby napój smakował źle.
- Ahh, przyiosłem go ze sobą... ale smakuj dziwnie...
Znów zaczął pić.
- Więc dlaczego wciąż go pijesz? - spytałem, zaciekawiony nim i napojem energetycznym.
Przestał i znów się skrzywił.
- Ponieważ... to kapitalne uczucie... - powiedział słabo.
Wtedy zaczął szybko oddychać. Zacząłem się o niego martwić.
Co jest z nim nie tak?
Położył puszkę na stole i zamarł.
- Ahh urrr... nie mogę tego dłużej pić... nienawidzę tego!
Przyglądałem się mu, przestraszony jego działaniami.
- Jason?
- O mój Boże... moje ciało czuje się znakomicie... ale smak po napiciu się jest okropny...
- Ok, po prostu usiądź i się zrelaksuj. Nie chcę, byś zrobił sobie krzywdę.
Posłuchał mnie i opadł na krzesło.
Uśmiechnąłem się z jego pijanie wyglądającej pozycji.
Kiedy piosenka się skończyła i ludzie zeszli ze sceny, ktoś klepnął mnie w ramię.
Odwróciłem się przestraszony, ale uświadomiłem sobie, że to tylko moja mama.
Uśmiechnęliśmy się do siebie, zanim powiedziała,
- Justin, skarbie, twoja kolej na występ. Jesteś gotowy? - zapytała, poprawiając mój fioletowy krawat.
Zapomniałem, że będę występował.
- Tak, wszystko gotowe. Nawet nauczyłem się tekstu. Nie martw się.
Uśmiechnęła się.
- Okej, świetnie. W takim razie się nie martwię. Poradzisz sobie. Po prostu to wiem.
Pokiwałem głową z uśmiechem.
- Dziękuję.
Dała mi szybkiego buziaka w policzek, a następnie odwróciła się do Ralpha.
Odszedłem, by zobaczyć Ryana i Chaza.
Mieli zdezorientowane wyrazy twarzy.
- Więc co się dzieje? - Ryan zapytał, patrząc na cichą scenę.
- Będę występował. To dla mamy i Ralpha.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Śpiewasz piosenkę? - Chaz następnie zapytał.
- Tak, i nie pytaj jaką. Niedługo ją usłyszysz.
Chaz przybrał swoją myślącą twarz.
Wtedy usłyszałem głośny trzask. Wszyscy podskoczyliśmy od głośnego hałasu. Pochodził z mojego zegarka. Tykanie stało się głośniejsze.
Hmmm... To dziwne.
Zdjąłem go.
- Hey, czy któryś z was może go potrzymać podczas mojego występu? Nie chcę, by tykanie było słychać przez mikrofon. - spytałem, trzymając go.
Ryan ostrożnie go ode mnie wziął.
- Jasne, potrzymam go.
- Dziękuję - uśmiechnąłem się i pokiwałem na niego.
Zrobił to samo. Odwróciłem się i podszedłem do schodków prowadzących na scenę.
Jason McCann
Pattie dała Justinowi buziaka w policzek, a następnie odwróciła się, by być z Ralphem.
Wow, dlaczego muszą to robić przy mnie.
Jezus...
Po tym niepokojącym momencie, Justin odszedł, by zobaczyć się ze swoimi przyjaciółmi.
Dlaczego do cholery oni tutaj są? Przygarbiłem się na siedzeniu, ponieważ nie mogłem usłyszeć ich rozmowy. Moje ciało wciąż czuło się niesamowicie. Czułem, jakbym miał skrzydła i mógł latać...
Jeśli bym to zrobił, mógłbym opuścić to piekło.
Z daleka obserwowałem Justina rozmawiającego z przyjaciółmi, ale nie mogłem przekonać się o czym. Wszystko co wiedziałem to to, że cieszyli się sobą.
Jego przyjaciele mieli uśmiechnięty i radosny wyraz twarzy.
Usłyszałem od Pattie, że ma coś wykonać. Nie wiem co, ale zamierzam to zniszczyć. Zawstydzenie go przez wszystkimi znajomymi i rodziną będzie czymś bezcennym.
O cholera!
Zauważyłem jak Justin oddaje swój zegarek Ryanowi, zanim wszedł na scenę.
Kurwa... Mój plan już nie zadziała...
Pieprzony dupek. Teraz nigdy się go nie pozbędę.
Justin podszedł do mikrofonu i stanął na stanowisku, aby móc mówić tak, żeby każdy go usłyszał.
Publiczność wiwatowała i gwizdała na niego, sprawiając, że uśmiech wkradł się na jego twarz. Na mojej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek.
Oh, chłopczyku. Będzie zabawa.
Kiedy publiczność już się uspokoiła, zacząłem krzyczeć na Justina.
- Hej Justin! Justin! Justin! HEJ JUSTIN! JUSTIN, TUTAJ NA DOLE!
Kontynuowałem, dopóki nie spojrzał w dół i cały pokój wypełnił się ciszą.
Jego uśmiech znikł i zmarszczył się, kiedy mnie dostrzegł.
Mogłem powiedzieć, że nie chciał, żebym go zawstydził, ale musiałem go poniżyć.
- Hej Justin?! Gdzie jest twoja rura?! Myślałem, że będziesz występował! - krzyknąłem z uśmieszkiem.
Spojrzał na mnie wściekle, a następnie odwrócił wzrok, by się skupić.
- Jason! - Ralph krzyknął ze swojego miejsca.
Odwróciłem się, by go zobaczyć, wciąż się uśmiechając.
- Co? Lubisz tańce na rurze. Pamiętasz jak poszliśmy na jedne? Cholera, były gorące.
Niektórzy w tłumie sapnęli i zaczęli szeptać przez moją historię. To prawdziwa historia, tak przy okazji.
Nie wiesz, jak się czułem.
Ralph się lekko zaczerwienił. Pattie patrzyła na niego z niedowierzaniem.
Odwróciłem wzrok z powrotem na Justina.
- Szkoda, że Justin nie jest gorący. Hej Justin! Jesteś brzydki! - krzyknąłem na niego, sprawiając, że spojrzał w dół.
- Jason! Zamknij się! - Ralph znowu krzyknął.
- Dlaczego ty nie możesz? - odwróciłem się, by znów na niego spojrzeć, czekając na odpowiedź.
Wtedy usłyszałem krzyk Ryana,
- Po prostu się zamknij!
Wszyscy odwrócili się, żeby na niego spojrzeć.
Jego twarz była czerwona z wściekłości.
Mogę powiedzieć, że chciał mnie zranić.
W tej chwili mógłbym do niego podejść i go zabić, ale zamiast tego, posłuchałem.
Zgarbiłem się na krześle, krzyżując ramiona, by się zrelaksować i ukryć.
- Dobry chłopiec - Ralph zażartował ze mnie.
Posłałem mu gniewne spojrzenie i pokazałem mu środkowy palec.
Ludzie stłumili śmiech, a niektórzy sapnęli.
- Uh... czyli mogę już zacząć? - Justin zapytał, rozglądając się po pomieszczeniu.
- NIE! - krzyknąłem.
Justin na mnie nie spojrzał, ale zmarszczył brwi, podpowiadając mi, że był zły.
- Tak, możesz zacząć. Po prostu ignoruj Jasona. On nie wie, o czym mówi - Ralph mu odpowiedział.
- Hej! Wiem! - krzyknąłem na Ralpha, ale on kompletnie mnie zignorował.
- Poradzisz sobie, Justin. Po prostu skup się na piosence - Pattie zachęciła go, przez co się uśmiechnął.
Następnie gość zaczął go dopingować.
Miałem teraz oczywiście przewagę liczebną…
Justin przygotował się na scenie.
- Okej, to dla was; Mamo i Ralphie. Sprawię, że ten pierwszy taniec będzie perfekcyjny - powiedział, przez co wszyscy zaczęli wiwatować.
Pierwszy taniec?
Czy oni aby już tego nie zrobili?
Cokolwiek, oni są idiotami biorącymi ślub...
Dwójka ustawiła się w pozycji do startu. Wszyscy ich otoczyli, zwalniając im pomieszczenie do tańca.
Odwróciłem się, by spojrzeć na Justina. Chciałem zobaczyć, jak okropnie będzie brzmiał.
Umrę, śmiejąc się, co jest prawdopodobnie tym, czego każdy w tym momencie pragnie...
Muzyka zaczęła grać. W jakiś sposób brzmiała znajomo. Jednak brzmiała głupio.
Justin wyjął mikrofon ze stojaka i podszedł do końca sceny, zaczynając śpiewać.
"Hey Pretty Baby With The
High Heels On
You Give Me Fever
Like I've Ever, never Known
You're Just A Product Of
Loveliness
I Like The Groove Of
Your Walk,
Your Talk, Your Dress
I Feel Your Fever
From Miles Around
I'll Pick You Up In My Car
And We'll Paint The Town
Just Kiss Me Baby
And Tell Me Twice
That You're The One For Me*"
Jasna cholera...
Skąd wziął taki głos?
Totalnie się co do niego pomyliłem. Jasne, że go nienawidzę, ale jego głos jest po prostu...
Wow...
Nawet nie potrafię tego wytłumaczyć.
"The Way You Make Me Feel
You Really Turn Me On
You Knock Me Off Of My Feet
My Lonely Days Are Gone"
Ah, znam tę piosenkę.
Słyszałem ją wcześniej w radiu; A Michael Jackson classic.
Oczywiście, że Ralph mógł wybrać tę piosenkę.
Zawsze tego słuchał.
Odwróciłem głowę, by ich zobaczyć, wciąż słuchających Justina. Nie tańczyli wolno, ale wydawali się tym nie przejmować.
Właściwie, nikt nie wydawał się tym przejmować. Oni im dopingowali. Mogłem powiedzieć, że cieszyli się sobą.
Czułem w sobie ciepło.
To prawdopodobnie dlatego, że cieszyłem się ich szczęściem.
"I Never Felt So In Love Before
Promise Baby, You'll Love Me Forevermore
I Swear I'm Keepin' You Satisfied
'Cause You're The One For Me"
Kiedy ludzie zaczęli klaskać w ręce do rytmu, zachęcając Justin, zacząłem wystukiwać stopą rytm. Boże. Nie powinienem tego robić. Ale coś powstrzymywało mnie od przestania, nawet jeśli chciałem.
KLIK
Hałas wyrwał mnie z zamyślenia i przestałem stukać nogą. Był cichy, ale wiedziałem, że był blisko mnie. Wtedy przypomniałem sobie o zegarku.
Ryan go miał.
Spojrzałem przed siebie, widząc zmieszanego Ryana, który patrzył na zegarek, podczas gdy jego drugi przyjaciel oglądał Justina.
O nie.
Pilnie się mu przyglądałem, by zobaczyć co robi. Ryan obracał zegarkiem, by lepiej się mu przyjrzeć. Sprawdził jego tył, a jego twarz zmieniła się w zszokowaną.
Psiakrew!
Usiadłem na swoim miejscu, by przygotować się do podbiegnięcia tam.
Ryan zaczął grzebać przy tyle zegarka, by go otworzyć.
To było ciężkie, ale się nie poddawał.
"Kurwa" powiedziałem do siebie, wściekając się i zaczynając panikować.
Dobrze! Przyznam to!
Włożyłem pieprzoną...
- BOMBA! - Ryan krzyknął, wskakując do Justina na scenę.
Wszyscy przestali słuchać i oglądać. Nawet Justin i muzyka się zatrzymali. Ralph i Pattie obserwowali dwójkę na scenie w szoku i niedowierzaniu.
Ralph mnie teraz zabije.
- Justin! Bomba jest w twoim zegarku! - Ryan krzyknął do Justina, szokując go.
- Co?! - Justin wykrzyknął, lekko się wycofując.
Ryana twarz znowu poczerwieniała.
- Jason umieścił cholerną bombę w zegarku, który ci dał!
Teraz wzrok wszystkich był zwrócony na mnie.
"Cześć..." to wszystko co mogłem powiedzieć.
- JASON! - Ralph krzyknął, podchodząc do mnie.
Wstałem z miejsca, by zacząć biec, ale on kurczowo chwycił mnie za ramię.
- Ow! Robisz mi krzywdę! - krzyknąłem na niego.
Moje oparzenia na rękach nie były jeszcze wyleczone. Nikt ich jeszcze nie widział.
- Teraz mnie to nie obchodzi. Próbowałeś wysadzić Justina?! - krzyknął.
- Duh!*
Wtedy zegarek ponownie kliknął, przyspieszając i zgłośniając klikanie.
- Jason, na ile sekund go ustawiłeś? - zapytał mnie, wiedząc, że niedługo wybuchnie.
- Uh, 50...
Wszyscy zaczęli krzyczeć i uciekać.
Justin także zaczął krzyczeć i cisnął we mnie zegarkiem. Zaskomlałem i podniosłem go, by z powrotem nim w niego rzucić.
- Lepiej zatrzymaj bombę zanim będzie za późno - Ralph powiedział, prawie jak groźbę.
Puścił mnie i poszedł do Pattie.
Wtedy zegarek ponownie we mnie uderzył.
Spojrzałem na Justina i Ryana
- Zatrzymaj go! Już go nie chcę! - Justin krzyknął wstrząśnięty.
Chwyciłem go i odrzuciłem z powrotem.
- Nie, jest twój!
Znowu go odrzucił.
- Jest okej. Nie potrzebuję zegarka!
Rzuciłem nim ponownie.
- Tak, potrzebujesz!
- Nie!
- Tak!
Wciąż rzucaliśmy nim w tą i z powrotem.
Kiedy ponownie wylądował na moich dłoniach, usłyszałem piszczenie, oznajmiające, że zostały ostatnie 3 sekundy.
- O cholera! - krzyknąłem, rzucając do Justina.
Powinien teraz wybuchnąć.
- Wyrzuć go w powietrze! - Ryan krzyknął na Justina.
Zrobił, jak mu powiedziano. To wszystko stało się w zwolnionym tempie.
Justin podrzucił go w powietrze, opuszczającego ziemię i nas. Wtedy wydobył się ostatni pisk.
Wszyscy gdzieś się schowali.
Pomarańczowa i czarna chmura wydobyły się z zegarka, sprawiając, że jego części zaczęły spadać.
Hałas był głośny, przez co rozbolały mnie uszy. Wtedy wybuchowa chmura zniknęła w powietrzu, pozwalając dymowi się rozprzestrzenić.
Wszyscy spojrzeli w górę, nawet ja. Na suficie nie było żadnej szkody.
Nie dotarło tak daleko. Zrobiło się cicho. Spojrzałem na Justina, widząc, że płacze... jak zwykle. Następnie zbiegł ze sceny, uciekając prze wszystkimi.
- Justin...! - Ryan go zawołał i spojrzał na drugiego przyjaciela. - Chaz, idź go poszukać.
Chaz pobiegł w tym samym kierunku co Justin wcześniej.
Rozejrzałem się po złych i przerażonych gościach. Wtedy napotkałem wzrok Ralpha. Był zdecydowanie wkurzony. Szybko odwróciłem wzrok, widząc Ralpha podchodzącego do mnie.
Oh, świetnie...
- Dlaczego? Dlaczego do cholery chciałeś to zrobić?! - krzyknął mi w twarz.
Teraz ja się wkurzyłem.
- Zrobiłem to, ponieważ ta ciota musi umrzeć! Czy wiesz co mi zrobił?
Wpatrywał się prosto w moje oczy.
- Tak, wiem. Próbował ci pomóc. To ty jesteś tym z problemami.
Zakpiłem.
- Mam problem. To ty jesteś tym łysym! Zapuść trochę włosów, człowieku.
Wtedy on zaszydził i skrzyżował ramiona.
- To nie ma teraz znaczenia. Potrzebujesz uwolnić się od swoich problemów ze złością i przeprosić swojego nowego brata przyrodniego, Justina.
- Eww nie. On jest ciotą.
- Powiedziała osoba, która płakała, gdy bolały ją nogi.
Dobra, miałem dość!
- To jest to! Jesteś skończony! - zamachnąłem się na niego pięścią, ale on się wycofał.
- Wow, chłopcze. Uspokój się - powiedział, wyciągając przed siebie ręce.
- Zamknij się do cholery! -Ponownie się zamachnąłem, prawie go uderzając.
- Skończ albo też zacznę walczyć.
- Wyzywam cię do tego!
I zrobił to.
Wymierzał we mnie ciosy, ale ja robiłem uniki. Nie działało to tak, jak chciałem, ale ten pedał musi zginąć! Zamachnąłem się, ale on odskoczył.
Wyśmiał mnie.
- No dalej! Pokaż mi swoje najlepsze uderzenie! Wiem, że nie możesz mnie uderzyć! - droczył się.
Złość przejęła moje ciało. W tym momencie chciałem wszystkich zabić. Zacisnąłem zęby i skoczyłem na niego, ciągnąc go na ziemię. Usłyszałem pęknięcie jego kręgosłupa od mocnego uderzenia.
Krzyknął z bólu.
Wtedy zacząłem uderzać go po odsłoniętej twarzy. Moja pięść przekręciła jego głowę, gdy uderzyłem go w kości policzkowe.
- Ty pieprzony głupku! Naprawdę myślisz, że możesz ze mną zadzierać?! - krzyknąłem na niego.
Zaczął blokować moje uderzenia swoimi rękami.
- P-Proszę... skończ... - słabo błagał.
Ale ja kontynuowałem z całą swoją siłą. Wtedy poczułem dwa palce dotykające mojej szyi.
- NIE! NIE RÓB TEGO! - krzyknąłem, próbując się wyrwać.
- Jason, spowodowałeś dzisiaj wiele problemów.
To był Ralph!
- Ralph, proszę, nie.
- Przykro mi.
Zaczął mocniej naciskać na moją szyję, sprawiając, że zacząłem ciężko oddychać, chcąc złapać powietrze.
- Nie...
Jednak się nie zatrzymał.
Moje ciało zaczęło słabnąć.
Więcej go nie czułem.
Zacząłem widzieć mgłę i zabawne kolory, kiedy moje oczy zaczęły wywracać się do tyłu.
Kiedy całkowicie się wywróciły, moje powieki się zamknęły. Było kompletnie ciemno. Właśnie tak, byłem nieobecny.
Justin Bieber
Biegłem.
Biegłem do drzwi kościoła, by uciec z tego koszmaru. Łzy ciekły strumieniami. Nie dało się ich zatrzymać. Nie masz pojęcia jak smutny jestem.
Dlaczego Jason chciał mnie wysadzić w powietrze?
Wybiegłem na zewnątrz, do ogrodu. Była tam altanka, więc wbiegłem na nią, by usiąść i się schować. To była śliczna altanka z ciemnego drewna, otoczona małymi kwiatowymi krzewami. Siedzeniami w środku były dwie ławki z poduszkami w ładne wzorki. Leniwie usiadłem, zakrywając mokrą twarz rękami.
Te bolesne pytania przelatywały przez moje myśli.
Dlaczego miałby to zrobić? Dlaczego to zrobił? Jak on mógł?
Wszystkie te rzeczy, które dla niego zrobiłem, a on przychodzi i chce mnie zabić.
Chciałem być jego przyjacielem, a on po prostu chce mnie martwego. Czułem się jak idiota. Dlaczego uwierzyłem, że mógłbym mu pomóc? Znów zacząłem płakać, chowając się.
- Justin! - Ktoś krzyknął. - Justin! Gdzie jesteś?!
Poznałem, że to Chaz.
Nie, nie mogę pozwolić mu zobaczyć siebie w takim stanie.
- Justin?! - znów krzyknął, zaczynając biec. - Ah, tu jesteś.
Słyszałem jego kroki pędzące do mnie.
O nie...
Wszedł po schodkach i stanął przede mną.
Nie starałem się na niego spojrzeć.
- Odejdź, Chaz...
-Nie ma mowy. Nie wracam tam. Zostanę tutaj z tobą - stwierdził, siadając obok mnie.
- Proszę, po prostu odejdź... - zaszlochałem.
- Spójrz Justin, nie obchodzi mnie czy płaczesz. Jestem twoim przyjacielem, tak samo jak Ryan. Nigdy byśmy cię nie wyśmiali.
Powoli zdjąłem ręce z twarzy, odwracając głowę w stronę Chaza. Jego mała przemowa sprawiła, że poczułem się lepiej.
- No dalej. Chcę zobaczyć szczęśliwą minę, nie tą smutną - Chaz rozkazał w przyjazny sposób.
Pociągnąłem nosem.
- Jak mam być szczęśliwy, kiedy Jason próbował mnie zabić?
- Spójrz na tą dobrą stronę, nie zabił cię.
- Ale próbował.
- Ale cię nie zabił.
- Okej, Chaz... nie pomagasz.
- Przepraszam.
Westchnąłem, nie wiedząc co teraz zrobić.
Chaz zrobił to samo.
Z niewielkiej odległości usłyszałem brzęczenie pszczoły, zbliżające się do nas.
Rozejrzałem się z nią, nie bardzo się tym przejmując.
Chaz przypadkowo się zaśmiał.
Odwróciłem się do niego.
- Co jest takie zabawne?
- Tu jest ta naprawdę gruba pszczoła latająca w okolicy - powiedział, rozglądając się za nią.
Brzęczenie ustało. To znaczy, że pszczoła się zatrzymała.
Wtedy dostrzegłem jej czarno-żółte ciało, gdy usiadła na małym drewnianym stoliku naprzeciwko nas.
- Chaz, jest na stole - powiedziałem, sprawiając, że szybko się odwrócił.
Znów się zaśmiał.
- Oh, ta pszczoła jest taka gruba!
Rzeczywiście była gruba jak na pszczołę.
Ale była całkiem zabawna.
- Hej, uśmiechasz się! - Chaz powiedział, przez co mój uśmiech wzrósł. - Widzisz, grube pszczoły sprawiają, że wszyscy się uśmiechają, może nawet Jason.
- Okej, myślę, że masz rację, ale czy chcesz wiedzieć co jeszcze sprawia, że się uśmiecham? zapytałem.
- Co?
- Gruby Chaz - szturchnąłem go w bok, przez co się zaśmiał.
- O tak, ty też jesz jedzenie, więc jesteś grubym Justinem! - trącił mnie w bok i obaj się zaśmialiśmy.
Kiedy przestaliśmy się śmiać, Chaz przebiegł wzrokiem po drewnianej podłodze.
- Aha! - krzyknął, schylając się po coś.
Spojrzałem na niego zaciekawiony, żeby zobaczyć co znalazł.
- Co znalazłeś?
Zerwał się i stanął prosto, pokazując mi tą rzecz.
- To!
Zmieszałem się.
- Orzech ziemny?
Tak, orzech ziemny był w jego ręce.
- Tak, nazwę go... Jason
Przez chwilę bawił się orzeszkiem w swoich palcach.
- Dlaczego? - zapytałem.
- Ponieważ ten orzech jest jak lalka voodoo. Mogę kontrolować Jasona przez tego orzeszka - udawał, żebym się zaśmiał.
Uśmiechnąłem się,
- Więc, co jako pierwsze zrobisz z orzechem, mam na myśli Jasonem?
Zachichotał i spojrzał na pszczołę.
- Myślę, że Jason powinien spróbować znaleźć jakichś przyjaciół. Zobaczmy co o tym myśli gruba pszczoła.
Położył orzech blisko pszczoły, ale ona odleciała z bzyczeniem
- Oh, zgaduję, że ona nie lubi Jasona, tak jak my! - Chaz powiedział, chichocząc.
Nie sądziłem, że to było zabawne.
- Albo pszczoła ma uczulenie na orzeszki ziemne - powiedziałem żartobliwie.
Chaz żartobliwie uderzył mnie w ramię.
- Hey! Nie słuchałeś?! To jest Jason, nie orzeszek! - krzyknął figlarnie.
Lekko zachichotałem z jego zabawnego szaleństwa.
- Jestem teraz taki zły, mógłbym po prostu...... RRAAAHHHH! - I rzucił orzeszek poza altankę.
Oboje zaczęliśmy się śmiać.
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytałem przez śmiech
- Cóż, pomyślałem, że Jason umie latać... odkąd jest diabłem.
- Um, nie sądzę, że diabły mają skrzydła.
- Może niektóre mają, jak Jason.
- Być może.
Usiedliśmy tam, patrząc na ogród.
To był przepiękny widok; jasno kolorowe kwiaty, stare zadziwiające drzewa, specyficznie ozdobione.
Zacząłem się relaksować, prawie zamykając oczy.
- Hey! Spójrz! - Chaz krzyknął, chwytając moje ramię.
Podskoczyłem z przerażenia.
- Co?!
Wskazał na ogród.
- Widzisz tą czarną rzecz? Co to jest? - zapytał mnie, utrzymując wzrok na tym co zobaczył.
Przeleciałem ogród wzrokiem, szukając czarnej rzeczy.
- Uh, no... Nie widzę, oh, czekaj. Teraz widzę - zauważyłem czarną puszystą rzecz, poruszającą się dookoła w ogrodzie.
- Myślisz, że co to jest? - Chaz zapytał, wstając z miejsca i podchodząc do krawędzi altanki.
robiłem to samo, by się lepiej przyjrzeć.
- Nie wiem. Musimy poczekać i się przekonamy.
Oboje patrzyliśmy na czarną puszystą rzecz, ruszającą się w stronę orzeszka.
- Oh! Myślę, że to wiewiórka! - krzyknąłem szeptem do Chaza.
- Oh, racja. Wiewiórki mają takie bujne ogony. - stwierdził. - Nazwę ją Justin.
- Dlaczego moim imieniem? - zapytałem, uśmiechając się i czekając na jego głupią odpowiedź.
Uśmiechnął się i powiedział,
- Zobaczysz - Utrzymywał wzrok na wiewiórce.
Zrobiłem to samo.
Wiewiórka podniosła głowę i się rozejrzała.
Teraz wiedzieliśmy, że to wiewiórka, ponieważ zauważyliśmy jej małą główkę. Następnie wiewiórka pochyliła się i podeszła bliżej do orzeszka, którego Chaz wyrzucił. Widzieliśmy jak jej czarny bujny ogon się porusza, dzięki czemu wiedzieliśmy gdzie jest.
Następnie zamarła, kiedy była już blisko orzecha. Podniosła go i włożyła do buzi, a następnie pobiegła w stronę drzewa, by się na nie wspiąć.
Wybuchnęliśmy śmiechem.
- Zjesz Jasona! - Chaz powiedział, starając się utrzymać równowagę.
Przez śmiech nie mogłem nic z siebie wydusić.
Kiedy powoli się uspokoiłem, powiedziałem,
- O mój boże. To było zabawne.
Chaz zaczął dyszeć.
- Hej, uh, wszystko okej? - zapytałem, klepiąc go po plecach, by mu pomóc.
- Tak... Wszystko w porządku... - wykaszlał.
Czekałem aż złapie oddech.
Kiedy już to zrobił, wyprostował się i oparł o drewnianą barierkę altanki.
- To było komiczne - stwierdził, lekko chichocząc.
- Wiem, ale nie jestem ludożercą.
- I kto to mówi?
- Ja. Dlaczego miałbym zjeść Jasona?
Chaz potrząsnął głową.
- Już zapomniałeś? On jest orzeszkiem a ty wiewiórką! Zjadłeś go i on jest teraz martwy! Laleczki voodoo działają!
Spojrzałem na zabarwione okno kościoła.
- Ale to by znaczyło, że on nie żyje... prawda?
- Może... albo Ralph go załatwi - zachichotał.
Zacząłem martwić się o Jasona. Jasne, że powinienem go znienawidzić, ale nie jestem taki. Mogę być jego przyjacielem. To po prostu wymaga trochę czasu i cierpliwości.
- Wracam do środka - powiedziałem, wychodząc z altanki.
- Czekaj, nie sądzę, że powinieneś - Chaz powiedział, łapiąc mnie za ramię bym został.
- Dlaczego? Jeśli nie żyje, nie może mnie zranić - wyszarpnąłem się, ale on nie odpuścił.
- Ja tylko żartowałem. Orzeszki nie są lalkami voodoo. Tylko szamany mogą używać voodoo.
Zatrzymałem się i spojrzałem na niego.
- Chaz, po prostu pozwól mi odejść. Chcę się upewnić że wszystko z nim w porządku.
Westchnął i pozwolił mi odejść.
- Dobra... Zróbmy to po twojemu.
Podeszliśmy we dwójkę do wielkiego budynku i otworzyliśmy drzwi, aby wejść do środka.
Tak szybko jak się tam znaleźliśmy, zacząłem biec do pomieszczenia, w którym miał miejsce wybuch.
Chaz nic nie powiedział. Ruszył zaraz za mną.
Kiedy rozejrzałem się po brudnym pokoju, miałem przeczucie, że coś poszło nie tak. Nie tylko w sprawie bomby, ale także Jasona.
Wszedłem głębiej, starając się stawiać kroki tak cicho, jak to tylko możliwe. Wszystko co mogłem usłyszeć to rozmawiające głosy; Ralpha, mojej mamy i Ryana.
Kiedy się odwróciłem, zauważyłem ich i Jasona.
- NIE! - krzyknąłem, sprawiając, że wszyscy podskoczyli.
Podbiegłem do Ralpha, który ciągnął Jasona po podłodze. Łzy zaczęły opuszczać moje oczy.
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytałem Ralpha.
Spojrzał na mnie z napięciem w oczach.
- Musiałem to zrobić. Zaatakował twojego przyjaciela - wskazał, by mi pokazać.
Spojrzałem i zobaczyłem moją mamę rozmawiającą z Ryanem, który trzymał chusteczkę przy twarzy.
- Ale nie musiałeś pozbawiać go przytomności - oznajmiłem.
-Tak, musiałem. Wielokrotnie uderzył twojego przyjaciela w twarz.
- Ale...
Wtedy mama mnie zawołała.
- Justin, podejdź tutaj, proszę.
Westchnąłem i powoli ruszyłem w jej stronę. Mocno mnie przytuliła.
- Wszystko w porządku, kochanie? Stało ci się coś? - nie odwzajemniłem uścisku.
Kilka łez opuściło moje oczy.
- Tak... - zaszlochałem w jej sukienkę.
- Gdzie zostałeś zraniony? - zapytała zmartwiona.
- Wszędzie... ale najbardziej w moje serce - zacząłem cicho płakać.
Puściła mnie i chwyciła za ramiona, patrząc mi w oczy. Zanim mogła zapytać dlaczego, odpowiedziałem
- Nie musieliście pozbawiać Jasona przytomności.
Westchnęła.
- Justin, spójrz co zrobił Ryanowi - popatrzyłem na niego. Zdjął chusteczkę ze swojej twarzy.
Miał zakrwawiony nos i wnętrze jego ust także krwawiło. Poczułem się przez to źle, ale Jason był wszystkim, o czym mogłem myśleć.
Odwróciłem się, by spojrzeć na ciało Jasona.
- Ale Jason...
- Justin, z nim wszystko w porządku.. - moja mama powiedziała, ale jej przerwałem.
- Nie, nie jest! - wyrwałem się jej, zasmucając ją.
Podszedłem do ciała Jasona.
- Jeśli cały czas będziesz to robił, nie będę w stanie mu pomóc - załkałem, patrząc na Ralpha.
Westchnął z irytacji.
-Spójrz, Justin. To jedyne co mogłem zrobić...
- Wcale nie! - krzyknąłem, zasmucając się jeszcze bardziej.
Mama chwyciła moje ramię i zaczęła mnie odciągać.
- Dalej, Justin. Musimy wracać do domu.
- Nie... Nie chcę iść do domu - biadoliłem, ostrożnie się jej opierając.
Chaz zaczął pomagać, ale nic nie powiedział.
- Kochanie, policja jest już w drodze. Wszystko będzie dobrze - mama powiedziała, by mnie uspokoić.
- Nie! Oni pozbędą się Jasona!
- Justin, on próbował cię zabić. Powinniśmy iść - powiedział Chaz.
- Ale jednak tego nie zrobił! - krzyknąłem na niego, opierając się mocniej.
Wtedy Ryan zaczął pomagać wyprowadzić mnie na zewnątrz.
- Justin, tak będzie najlepiej. Nic mu nie będzie.
Zalałem się łzami.
- Proszę, pozwólcie mi zostać - poprosiłem ich.
Ale oni nic nie powiedzieli. Kontynuowali ciągnięcie mnie na zewnątrz.
- Jason! - krzyknąłem, mając nadzieję, że się obudzi. - Jason! Proszę, obudź się, Jason! JASON!
- Justin, proszę, przestań krzyczeć - mama rozkazała.
Zrobiłem jak powiedziała.
Jasonowi nic się nie stanie jak będzie spał. Ale kiedy już się obudzi, będzie zły.
Nigdy nie będę w stanie sprawić, żeby mi zaufał.
Nigdy w życiu...
To wszystko wina Ralpha.
To on pozbawił go przytomności.
Mógłbym go powstrzymać nawet go nie dotykając.
Mogłem zrobić to lepiej.
Mogę zrobić o lepiej.
Czekaj.
Może to wszystko moja wina...
To mnie nie lubi.
To ja jestem tym, którego chce zabić.
Tym, który nie może zostać zabity.
Odkąd jego plany nie wypalały, złościł się. Ale nie zamierzam popełnić samobójstwa, żeby go uszczęśliwić. Muszę po prostu robić rzeczy, które on lubi robić. Ale nie ma mowy, żebym spróbował kogoś zabić, albo siebie.
To wydaje się trudniejsze, niż myślałem.
Ale nie mogę się poddać.
Obiecałem coś.
Obiecałem sprawić, że Jason mi zaufa.
Moja mam odblokowała samochód, by wsiąść do środka. Ryan otworzył tylne drzwi, byśmy we trójkę tam usiedli. Usiadłem w środku, a Ryan i Chaz siedzieli po moich obu stronach.
Mama usiadła na miejscu kierowcy i zaczęła prowadzić.
W samochodzie było cicho; bez grającej muzyki, bez rozmów. Jedyną rzeczą robiącą hałas byłem ja. Cały czas szlochałem i pociągałem nosem, starając się uspokoić.
Wytarłem trochę łez i oparłem się o siedzenie, patrząc na dach samochodu.
- Obiecuję sprawić, że Jason mi zaufa - powiedziałem głośno, składając prawdziwą obietnicę.
Nikt nic do mnie nie powiedział.
Jęknąłem i zamknąłem oczy, by się zrelaksować.
Wiem, że prawdopodobnie masz mnie za głupka, ale myślę, że Jason potrzebuje pomocy. Próbował mnie zabić, ale to dlatego, że mnie nienawidzi.
Jeśli by mnie lubił, nie próbowałby mnie zabić. Muszę tylko sprawić, żeby mnie polubił, to wszystko.
I mogę to zrobić.
Po prostu potrzebuję czasu i cierpliwości.
Jason McCann
Miałem dość tego pieprzonego poniżania.
Nie lubię być pozbawiany przytomności przez jakiegoś starego faceta.
Pieprzona policja przywykła mi to robić, a teraz Ralph to robi!
To boli.
To bardzo rani moją szyję.
Ale najbardziej moje serce.
Mężczyzna, którego kochałem jako ojca mnie zdradził.
Musiał pozbawić mnie przytomności, by mnie powstrzymać.
Wcześniej, wszystko co musiał zrobić to podnieść mnie i spokojnie ze mną porozmawiać.
Teraz mnie ranił.
Jeśli za każdym razem, gdy zrobię coś złego, będzie pozbawiał mnie przytomności, powinienem pozbyć się problemu.
Problemem jest Ralph.
Muszę pozbyć się Ralpha.
Zamiast Justina, wezmę Ralpha.
Zabiję go pierwszego, później pójdę po Justina.
Ale to nie wydaje się w porządku.
Jeśli zabiję Ralpha, będę zabijał własnego ojca.
I zasmucę dwoje ludzi. Nie, właściwie to 3… dla mnie.
Ale jeśli zabiję Justina, zasmucę setki ludzi.
Ale jeśli ja...
Co jeśli zabiję siebie?
Jeśli popełniłbym samobójstwo... wtedy nie zasmuciłbym... nikogo.
Nikt nie byłby smutny, gdybym odszedł z tego świata.
Nowe plany.
1. Popełnić samobójstwo.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*używane by pokazać, że ktoś właśnie powiedział lub zrobił coś głupiego
Cześć :) W sumie nie mam nic do powiedzenia. Mam nadzieję, że nie przeszkadza wam przeniesienie bloga. Kocham was ♥
Są już konta Justina i Jasona, więc jeśli chcecie możecie ich zaobserwować c: